sobota, 28 lutego 2015

Sen Elsy

   Przez następne dni snułem się po Arendelle, nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Cały czas pamiętałem te dwie wizje, gdy straciłem przytomność - głos mojej siostry i walka z Pitchem. Ach, dlaczego te wspomnienia tak bolą?
   Elsa dogoniła mnie, gdy stałem pod jednym z drzew. Wyszła na dwór bez żadnego płaszcza, przez co naszą rozmowę zacząłem od:
- Elso, włóż coś, rozchorujesz się. - ona pokiwała tylko głową i zmieniła temat.
- Jack, nie mogę patrzeć na ciebie, kiedy widzę cię takiego nieszczęśliwego, musimy coś z tym zrobić. - szepnęła. Jej oczy wyglądały na smutne. Nie chciałem, żeby martwiła się o mnie. Jak miałem jej to powiedzieć.
   Westchnąłem i przytuliłem ją, żeby choć trochę ją zagrzać. Elsa wtuliła się we mnie i zamknęła oczy. Jej zimna skóra powoli stawała się cieplejsza.
- Dlaczego próbuję cię tu na siłę zatrzymać? - zapytała mnie, a może siebie, nie wiem. Wicher dął cały dzień. Pogoda nie poprawiała się od paru dni. Myślę, że to był skutek albo Mocy Elsy, albo mojej. Zaprowadziłem ją do zamku, bo nie mogłem już patrzeć jak marznie, a dziewczyna najwyraźniej nie zostawiłaby mnie samego w swoich ogrodach.
   Kiedy byliśmy znów w jej komnacie, w której spędzaliśmy najwięcej czasu najczęściej na rozmowach, Elsa założyła wreszcie na ramiona koc, by się lepiej zagrzać.
- Huh, Anna nie ma łatwo - westchnęła. Dwa dni temu wyruszyła z Kristoffem i Svenem w góry. Elsa początkowo bała się o siostrę, bo z gór dosyć często spadają lawiny, ale w końcu zgodziła się po namowach Kristoffa i częstych fochach siostry. Cóż, na miejscu Anny też bym tak robił.
- Wróci za dwa dni - mrugnąłem do niej. Odwdzięczyła mi się uśmiechem. Po chwili jednak znowu posmutniała.
- Miałeś wyjaśnić mi te twoje wizje - przypomniała mi, wpatrując się we mnie czujnie, jakbym miał odfrunąć.
   Zacząłem jej nieśmiało opowiadać o tym, kim byłem wcześniej - tyle, ile sam o sobie wiedziałem. Potem o Pitchu (o pozostałych Strażnikach nie wspominałem) i naszej walce, której treść widziałem podczas drugiego wspomnienia. W końcu skończyłem na zniknięciu Mroka. Nie chciałem martwić jej obawami, które sam nosiłem w sobie - Mrok na pewno żyje. Może odzyskuje Moc? Może to przez niego mam te chore wizje? Więc czemu go nie widzę? Pytania piętrzyły się, a ja w ciągu tych kilku dni zastanawiałem się nad tym głęboko. Elsa chodziła za mną i próbowała mi dodać otuchy, ale nie mogła wiele zdziałać, nie wiedząc, w czym rzecz.
- Więc czemu się martwisz, skoro te złe chwile minęły? - zapytała, wyginając usta w zamyśleniu.
- Sam nie wiem, czuję, że coś jest nie tak. - odparłem, wzruszając ramionami. Królowa złapała mnie za rękę.
- Jack, chcę, żebyś wiedział, że zawsze możesz na mnie liczyć, bez względu, czy będziemy musieli stoczyć walkę z Pitchem jeszcze raz, czy odnowić wiarę dzieci w ciebie - uśmiechnęła się. Mam nadzieję, że nie będę musiał potrzebować jej pomocy. Miała i tak sporo na głowie. Popełniłem błąd spędzając tyle czasu w Arendelle. Zwiększyłem jej kłopotów na głowie, a ona chciała być po prostu gościnna i przyjacielska.
   Postanowiłem, odchodzę.

...

   Wszedłem nieśmiało do sypialni Elsy późno w nocy. Chciałem jeszcze raz ją zobaczyć, zanim odejdę. Moje serce krwawiło coraz bardziej, nie mogąc pogodzić się z moją decyzją. Musiałem to zrobić, powtarzałem sobie. Dla niej.
   Usiadłem na łóżku obok królowej, zerkając na nią po raz ostatni. Promienie księżyca idealnie padały na jej blada twarz, wyostrzając jej delikatne, królewskie rysy. Długie rzęsy drgały przy każdym westchnięciu, jak wachlarz piór pawia, którego kiedyś miałem zaszczyt oglądać. Włosy, pomimo że były rozczochrane po bokach, nadawały jej naturalny, kobiecy wygląd. Poza tym, były niemal tego samego odcienia, co moje. Westchnąłem, przypominając sobie, ile nas łączy. Jeszcze nigdy nie spotkałem tak niesamowitej dziewczyny jak ona.
   Może wydam się wam teraz jakimś idiotą, ale wyciągnąłem rękę i pogłaskałem ją po niemal białym policzku. Kocham cię, przesłałem jej w myślach, jakby mogła mnie usłyszeć.
   Wstałem i odszedłem od łóżka, zostawiając za sobą śpiącą królową. Nagle usłyszałem cichy głos:
- Jack... - obróciłem się w jednym momencie, widząc nieruchome usta Elsy. To był jej głos, uświadomiłem sobie. Niewiarygodne, ale ten jeden wyraz, dokładniej moje imię wystarczyło, żebym porzucił moją decyzję. Czemu? Bo po prostu czułem, że muszę zostać. Czułem, że to nie ja potrzebuję Elsy, ale ona mnie.

...

   Siedziałem na parapecie w tej samej komnacie, gdy Elsa przyszła do mnie po śniadaniu z ministrami.
- Wybacz, że tak późno, przeciągnęło mi się - chuchnęła w kosmyk włosów, który opadł jej na czoło.
- Nie szkodzi - odparłem. Czułem się nie fair, że chociaż pomyślałem, że powinienem tu zostać. Coś mnie rozrywało na pół, próbując z jednej strony wypchać mnie siłą z Arendelle, a z drugiej siłą zostawić przy boku Elsy.
   Dotknąłem szyby rysując na niej wzór ze szronu. Dzisiejsza pogoda poprawiła się. Choć dalej ziemię skrywał śnieg, to słońce rozpromieniało go tak, że wyglądał jak srebrna powłoka.
   Elsa usiadła naprzeciw mnie na parapecie, przyglądając mi się i jednocześnie związując rozczochrane włosy.
- Dalej zastanawiasz się nad wizjami? - spytała cicho. Westchnąłem. Nie chciałem, ale tak, myślałem o tym. Obiecałem sobie, że już więcej nie będę zrzucał moje kłopoty na plecy Elsy.
- Wołałaś mnie przez sen - mruknąłem, dalej patrząc przez okno. Nie wiem, po co to powiedziałem. Może chciałem zmienić temat, a może chciałem ją zapytać, dlaczego. Oszukuję sam siebie, cholernie chciałem wiedzieć, dlaczego...
    Elsa otworzyła szeroko oczy, a na jej policzkach czerwień rozlała się jak farba z kompletu Anny, który dostała od siostry na ostatnie urodziny.
- Ja? Ciebie? - zapytała, uśmiechając się. Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się delikatnie. Jej reakcja trochę mi pomogła, rozśmieszyła mnie.
- Mówię, co słyszałem - powiedziałem, patrząc królowej w oczy. Ona odwróciła wzrok, udając, że celowo zerka w stronę swojej garderoby.
- Ja sobie niczego sobie nie przypominam - wzruszyła ramionami. Miałem ochotę się roześmiać, widząc jak kłamie. Nie potrafiła tego, już to wiedziałem. Przyjrzałem się jej dokładniej, aż sama zmarszczyła brwi.
- Co?
- Nic, - odparłem, klaszcząc w dłonie. - Idziemy na spacer?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz