poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Forma ataku

   Leciałem wprost do Zębowego Pałacu, obawiając się najgorszego. Co jeśli North nie miał racji i lepiej było zaatakować wcześniej? Z drugiej strony znałem też Mroka i wiedziałem, że mojemu wrogowi nie zależy na zrobieniu Ząbkowi krzywdy. Zależy mu na skrzywdzeniu Jacka Mroza.
   Wiatr dudnił o moje ubranie, miotając mną na wszystkie strony. Jednak ja potrafiłem już manewrować wiatrem, by dostać się tam, gdzie chcę.
   Już po chwili miałem przed sobą Pałac Ząbka, otoczony czarnymi chmurami, jak grubym murem. Obawiałem się obecności Paniki, więc rozglądałem się czujnie. Nikogo jednak nie zauważyłem, aż do ozłoconego wejścia do domu przyjaciółki. Wróżek nigdzie nie było, miejsce to ziało samotnością i smutkiem.
- Mrok! - krzyknąłem, stając na progu Pałacu. Nie zamierzałem wchodzić do jamy niedźwiedzia, wolałem go z niej wykurzyć.
   Zaraz potem zobaczyłem czarną postać, migoczącą zza moich pleców w wilgotnym powietrzu. Mrok uśmiechał się do mnie triumfalnie. Wiedział, że nie przewidziałem tego ruchu. Jednak moi przyjaciele będą mogli łatwiej zaatakować, pomyślałem z ulgą.
- Witaj, Jack. Wreszcie się spotykamy po tak długim czasie. Sądziłem, że bardziej ci zależy na twoich przyjaciołach.
   Spojrzałem na niego z gniewem i żalem. Jack, uspokój się, wmawiałem sobie, bo przeoczysz coś oczywistego. Skup się na odnalezieniu Ząbka i jej wróżek, nie myśl o tym, co mówi Mrok.
- Aż tak się za mną stęskniłeś? - warknąłem z sarkazmem. Mrok uśmiechnął się triumfalnie, jakby właśnie takiej reakcji ode mnie oczekiwał.
- Ja nie, ale moja żona owszem. - odparł, wzruszając ramionami. - Powiedziała mi, że od kilkuset lat nie znalazła tak twardego umysłu, jak twój. Jesteś dla niej dość sporym wyzwaniem, Jack.
   Mówiąc to, zataczał wokół mnie kółko, próbując zmylić. Chwyciłem mocniej moją laskę, a ona zajaśniała od mojego chłodnego oddechu, połyskując bielą przy końcu. Wystarczyłoby teraz dotknąć czegokolwiek moim narzędziem, a zamieniłby się w bryłę lodu.
- Jakoś to jej nie przeszkodziło, by mnie pokonać - mruknąłem z przekąsem, próbując go zagadać. Może dam czas moim przyjaciołom na przygotowanie ataku.
   Mrok uśmiechnął się z pochlebstwa w kierunku jego ukochanej. Tak, ostatnio zawaliłem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie znałem ograniczeń Paniki i tym ciężej byłoby mi przełamać jej tajemniczą siłę.
- Bo wiele ćwiczyła, by osiągnąć to, czym włada dziś. - Mrok próbował najwidoczniej omotać mnie swoim uprzejmym językiem. Zawsze to robił i za każdym razem ponosił porażkę, próbując tego ze mną. Byłem po prostu zbyt czujny. - Ale co ja ci będę mówił, lepiej by ona zabrała głos...
   Zza jego pleców wyszła Panika, uśmiechając się do mnie uśmiechem gorszym niż wszystkie najgorsze koszmary razem wzięte. W jej wyrazie twarzy skupiała się władza, potęga i pewnego rodzaju mroczny wdzięk, przeszywający do głębi, jak harpun ciała morskich stworzeń.
   Miała na sobie równie czarną suknię, co strój jej męża, z tym że ubiór ten przypominał nieco kreację weselną z błyszczącym, czarnym trenem, załamującym się w powietrzu i znikającym dwa metry od jej kruchego ciała. Choć wyglądała na słabowitą istotę, siła jej spojrzenia wyrażała jej niezwykłą potęgę, jaką była umiejętność wpajania do ludzkiego umysłu niewiarygodną ilość czynników powodujących intensywny ból psychiczny.
   Panika wbrew temu, co powiedział jej mąż, nie odezwała się ani słowem, wpatrując się we mnie z nienawiścią. Ku mojemu zdziwieniu nagle przylgnęła do męża i wypowiedziała kilka słów do jego ucha, których ja nie mogłem usłyszeć.
- Naprawdę? I nasz gość nie raczył nas uprzedzić, że nie przyszedł sam? - Mrok wciąż udawał uprzejmie zdziwionego, podczas gdy po moim ciele przeszły ciarki. Od razu moje myśli pobiegły ku Elsie. Elsa! Panika już pewnie wiedziała, z kim miała do czynienia.
- Widok twojej zdziwionej miny jest wart wszystkie skarbce świata! - zawołał Mrok, rechocząc paskudnie. - Naprawdę myślałeś, że wam się uda?
   Przeniosłem wzrok na Panikę, która wyglądała na równie zadowoloną jak jej mąż. Wiedziałem, że gdybym zaatakował, Panika od razu by to spostrzegła i zdążyła odparować cios. Zaraz, skąd... Nagle coś zrozumiałem z chwilą, gdy wyczułem czyjąś obecność w moim własnym umyśle. Spojrzałem z szokiem na Panikę, która wciąż wiła się wśród moich myśli jak wąż, szukający ofiary.
   Panika potrafiła odczytywać myśli. Stąd wiedziała, jaką wizją bądź obrazem zaatakować! Wszystko stało się jasne. Poczułem się bezradny wobec jej siły, która opanowywała mój umysł, miażdżąc po drodze wszystko, co popadnie. Mrok uśmiechnął się zwycięsko.
- Żegnaj, Jack.
   Nagle potężna łuna światła uderzyła w Panikę i Mroka, unieruchamiając ich na podłożu, gdy światło przemieniło się w gruby na łokieć lód. Doskonale znałem tę moc.
- Elso! - wykrzyknąłem w chwili, gdy obróciła się zgrabnie, stając naprzeciw Paniki. Lód na ciele koszmarnej damy pękł z trzaskiem, rozsypując się na boki, ale Elsa ani drgnęła, szykując się do walki.
   Przede mną przebiegli North, Zając i Piasek, próbując dorwać uciekającego Mroka. Od razu pospieszyłem do Elsy, nawet nie zwracając uwagi na resztę moich przyjaciół. Z pewnością dadzą sobie radę. Tylko gdyby wiedzieli, kim jest Panika...
   Żona Mroka wysłała w stronę Elsy potężną łunę cienia - atakiem podobną do Mroka. Elsa odskoczyła, po czym zaatakowała. Dołączyłem do niej w chwili, gdy Panika wbiła w nią swoje lodowate spojrzenie.
- Nie! - krzyknąłem, ale było już za późno.
   Lód odbił się od ciała Paniki, nie czyniąc jej krzywdy. Zamiast tego Elsa syknęła z bólu, zgięła się w pół i padła na ośnieżoną podłogę, trzęsąc się z przerażenia i nieposkromionego cierpienia.
   Nie obchodziło mnie w tym momencie, co robię - musiałem powstrzymać Panikę. Skoczyłem na nią, powalając ją na biały puch i przyszpilając moją laską wzdłuż szyi. Panika spojrzała na mnie oczami pełnymi strachu, ale zdążyłem usłyszeć tylko, że Elsa przestaje krzyczeć. To dało mi wiele do myślenia. Panika utkwiła we mnie swoje spojrzenie, ale było już za późno.
   Dotknąłem jej szyi, która zawibrowała pod moim dotykiem i zaczęła zamarzać, tworząc niewiarygodnie twardą skorupę. Gdybym miał więcej czasu, pewnie udałoby mi się doprowadzić moje dzieło do ostateczności, ale ataki Paniki nasiliły się, gdy pojęła, co jej grozi. Naraz poczułem mackę bólu, rozchodzącą się wzdłuż mojego kręgosłupa. Czułem tak przeogromne cierpienie, że bez przeszkód puściłem Panikę, która coraz dalej sięgała swoją obecnością w moim umyśle, niczym miłośnik gór ostrych krawędzi skały.
   Wiedziałem jednak, że gdy odczuwam ból, Elsa jest od niego wolna. Znalazłem coś, co dało mi nadzieję na pokonanie Paniki - potrafiła atakować pojedynczo, nie mogła w tym samym momencie atakować i mnie i Elsy. Gdy ból wreszcie odpuścił, poczułem ogromny żal i smutek, bo wiedziałem już, kogo dotyka niewidzialna macka. Otworzyłem oczy i ujrzałem Panikę - stojącą do połowy w potężnym masywie z lodu i mrozu, oplatającego jej nogi aż do kolan. Elsa zwijała się pod nią z bólu, jęcząc jak zbolałe zwierzę. Z jej oczu lały się łzy.
   Skoczyłem znów na Panikę i spróbowałem dokończyć dzieło Elsy. Dotknąłem lekko lśniącego lodu, próbując powiększyć znacznie jego rozmiary. Panika spojrzała na mnie, a krzyki Elsy ponownie ustały. Nie, nie mogłem pozwolić, by ta sytuacja się powtórzyła. Wolałbym już, żeby Panika atakowała mnie, nie ją.
   Substancja, która unieruchamiała Panikę wolno rozrastała się i sięgała aż do jej łokci. Zanim jednak Panika zdołała mnie zaatakować, Elsa dołączyła do mnie, a lód zaczął zakrywać już klatkę piersiową mrocznej kobiety.
- Nieee! - krzyknął Mrok, którego North przygwoździł do ziemi. Piasek skoczył ku nam, by nam pomóc, ale coś go powstrzymało. To Panika próbowała go zniewolić, łapiąc się najsłabszego umysłem z nas - atakujących ją.
   Piasek padł na ziemię jak martwy, ale zaraz jego ciało zaczęło pulsować, a z jego dłoni sypał się jasny pył, jakby przyjaciel nad nim zupełnie nie panował.
   Zając zauważył to i podbiegł do niego, starając się mu pomóc. W tym momencie Mrok spojrzał na swoją żonę i na jego oczach lód zajaśniał czarną barwą, jakby szklisty budulec zabarwił się sadzą. Odskoczyłem od naszego wspólnego dzieła w tym samym momencie co Elsa.
   Oboje spojrzeliśmy z trwogą, jak Panika znika w powietrzu, zostawiając za sobą czarny dym. Mrok również zniknął, zostawiając Northa całkiem samego i ogłupiałego na równi z nami.
   Gdy koszmarna para zniknęła, cisza spowiła cały Pałac. North wskazał Zającowi pewne miejsce swoją szablą i oboje pobiegli tam, szukając zapewne Ząbka.
   Ja pomogłem Elsie wstać i razem zajęliśmy się Piaskiem, który wstawał mocno trzymając się za głowę.
- Nic ci nie jest? - zapytałem z troską przyjaciela, pomagając mu wstać. Elsa klęczała obok. Łzy na jej policzkach jeszcze nie do końca wyschły, przez co jej twarz błyszczała niczym gładka skóra porcelanowej lalki.
   Piasek spojrzał na nas z szokiem i odrętwieniem, po czym nad jego głową pojawił się znak zapytania. Odetchnąłem głośno i usiadłem obok, trzymając się również za głowę.
- Panika atakowała bólem psychicznym - wyjaśniłem mu. - Stąd to, co teraz odczuwasz. Wydawało mi się, że tym razem była słabsza niż wtedy, gdy zaatakowała mnie po raz pierwszy.
   Poczułem dotyk na dłoni, należący do Elsy. Patrzyła na mnie z troską swoimi wielkimi, błękitnymi oczyma, po czym odpowiedziała wolno.
- Nie, Jack. To ty przyzwyczaiłeś się do tego bólu. - przemyślałem to szybko. Rzeczywiście, gdyby tak na to spojrzeć, kolejne ataki Paniki były coraz słabsze, jakby opadała z sił, choć wyglądała na dużo silniejszą niż do tej pory. Poza tym czekali na nas - zarówno Mrok jak i jego żona. Mogli więc zebrać potrzebną energię, by nas pokonać.
- Można przyzwyczaić się do bólu w psychice? - zapytałem ze zdziwieniem.
- Najwyraźniej tak - Elsa wstała, połyskując swoją suknią. - Jej drugi atak był słabszy niż ten pierwszy. - podała mi rękę, pomagając wstać. Skorzystałem z jej pomocy, po czym zrobiłem to samo z Piaskiem, który jeszcze ledwie trzymał się na nogach.
    Całą naszą trójką ruszyliśmy chwiejnie za Zającem i Northem, mając nadzieję, że zdołali już znaleźć Ząbka.
- Panika nie potrafi atakować dwóch osób jednocześnie - wyszeptałem, zwracając na siebie uwagę pozostałych. Piasek zmarszczył brwi, coraz bardziej zdziwiony.
- Tak, też to zauważyłam, ale zbyt późno. Straciliśmy masę czasu, dopóki tego nie zrozumiałam.
   Uśmiechnąłem się i złapałem Elsę za rękę, przyciągając do siebie.
- Nieprawda - powiedziałem z pewnością. - Gdyby nie twój atak, moglibyśmy źle skończyć.
   Piasek uśmiechnął się w jej kierunku i kiwnął głową z szacunkiem. Elsa okryła się rumieńcem.
- Ale uciekli...
- Elso, - zmusiłem ją, by na mnie popatrzyła. - i tak nic byśmy więcej nie zrobili. Mrok jest nieśmiertelny, tak samo Panika. Na pewno nie powiedzieli ostatniego słowa, możemy tylko liczyć na to, że przez następne sto lat będzie na tyle słaby, by nas nie niepokoić.
Piasek poklepał ją przyjaźnie po ramieniu, chcąc dodać jej otuchy. Elsa nagle otworzyła szeroko oczy.
- Domyślałam się tego, ale czy... Czy ty też jesteś nieśmiertelny? - zapytała tak cicho, że śmiałem przypuszczać, że mówi tylko do mnie.
- Tak - odpowiedziałem, nie wiedząc, do czego zmierza.
- Więc kiedy ja... Ty dalej będziesz istniał?
Nagle stanąłem jak wryty, uświadamiając sobie tę bolesną prawdę. Tak naprawdę nigdy o tym nie myślałem, a prawda była taka, że gdy Elsa odejdzie, ja zostanę sam na ziemi, spowity rozpaczą po niej. Na samą myśl czułem ukłucie smutku.
   Piasek dotknął mojego ramienia z otwartymi oczami i szerokim uśmiechem, po czym wskazał na niebo, jaśniejące nad nami, między dwoma fragmentami zerwanego dachu Pałacu.
   Zza dachu spoglądał na nas księżyc, jaśniejąc skrycie w blasku dnia. Otworzyłem szeroko usta ze zdziwienia, uświadamiając sobie to, co chce mi przekazać Piasek.
- Jest jedno wyjście - zacząłem, ale natychmiast się zawahałem. - Ale wtedy musiałabyś porzucić Arendelle i Annę...
   Wiedziałem, w jakiej jest rozterce, więc zostawiłem ją jej własnym rozmyślaniom. Miałem nadzieję, że nie zranię jej, każąc wybierać pomiędzy mną a jej siostrą. To nie byłoby fair.

sobota, 27 czerwca 2015

Spotkanie z przeznaczeniem

      Siedziałem na biurku w gabinecie Northa, bawiąc się moją drewnianą laską, gdy mój przyjaciel wyskrobywał małą lokomotywę z lodu. Wiedziałem, że robi prototyp nowej zabawki, którą potem wykonają z drewna jego yeti. Zdawał się nie zwracać na mnie uwagi i zachowywać luźno, ale wiedziałem, że jest jakiś powód, dla którego poprosił mnie rozmowę.
- Nie będę zaprzeczał, że lubię Elsę - powiedział nagle, jakby mówił o pogodzie. - Jest sympatyczna i pełna empatii, ale Jack, dalej jestem przeciwny, by Strażnik Marzeń zajmował się bardziej swoimi sprawami uczuciowymi niż obowiązkami. Tego nie da się połączyć, wierz mi.
   Westchnąłem. Po raz kolejny ktoś mi to mówił, a już wystarczająco się tego nasłuchałem od małego głosiku w mojej głowie zwanego rozsądkiem, którego i tak ignorowałem.
- To, że kocham Elsę, nie znaczy, że nie będę się przykładał. Poza tym co możesz o tym wiedzieć?
- Bo ja też kiedyś miałem ten sam problem - twarz Świętego wykrzywiła się na samo wspomnienie, a Strażnik skaleczył się w palec kawałkiem naostrzonego szkła, którym wygładzał krawędzie lokomotywy. Dziwne, bo zazwyczaj operował nim perfekcyjnie.
- Co ty nie powiesz - mruknąłem, spoglądając przez okno na zaśnieżoną połać bieli przed Biegunem.
   Uwielbiałem zimę, ale tutaj zawsze czułem się osaczony, może dlatego, że wiodłem życie samotnika. Nigdy nie widziałem, by śnieg w tym miejscu nie sięgał mojej szyi, więc musiałem siedzieć w domu pełnym tysięcy elfów i setek yeti, nie mówiąc o moim marudzącym przyjacielu.
- Tak, Jack - powiedział głębokim głosem North, ignorując sączącą się z jego palca krew. - Kiedyś byłem zakochany tak mocno, jak ty teraz.
- Więc w czym był problem? - nie rozumiałem tego "problemu". Jakakolwiek nie byłaby luba Mikołaja, widać, że mu na niej zależało.
   North spojrzał na mnie poważnie, a nawet powiedziałbym wrogo i odłożył kawałek niedokończonej lodowej lokomotywy na brzeg fotela, na którym siedział.
- Miała na imię Anabel. Poznałem ją zaraz po tym, jak zostałem Strażnikiem...
- Co było pewnie bardzo dawno temu - mruknąłem.
   North spojrzał na mnie tylko, ale kontynuował.
- Nie pracowali u mnie jeszcze yeti, tylko elfy i nie wyrabialiśmy. Nawet wtedy dzieci było od groma, a ja nie nadążałem. Poza tym przestałem się starać. Wtedy i tylko wtedy gwiazdki nie było. Po prostu nie daliśmy rady.
   Popatrzyłem na przyjaciela z ironią. Już prędzej wyobraziłbym sobie, że nie byłoby Wielkanocy, niż gwiazdki. Dobrze, że Zając tego nie słyszy.
- I co to ma wspólnego z Elsą i ze mną? - spytałem. - Przecież nie jestem Świętym Mikołajem, nie mam grafiku.
- Jack, błagam cię - warknął North. Najwyraźniej wkurzyłem go bardziej niż mi się wydawało. - Nie jesteś idiotą. Wiesz, że dzieci się szybko nudzą, potrzebują zabawy. Potrzebują ciebie.
- Niewiele mogę zrobić, gdy na świecie panować będzie lato - dodałem z pewnością siebie. - Od tego już są wakacje, wybacz.
- A gdy przyjdzie zima, to będziesz potrafił zostawić Elsę, by znów powrócić do obowiązków, Jack? - Święty wyglądał, jakby szczerze w to wątpił. Ja również nie sądziłem, by to się udało.
- Będę próbował - odparłem. - Będę próbował połączyć moje obowiązki...
- ... Z Elsa - mruknął Strażnik. - Nie wierzę, że to wyjdzie, wierz mi. Za długo żyję na świecie, by wierzyć w coś tak niemożliwego.
- Powiedział Strażnik, odpowiedzialny za Wiarę - warknąłem, pełen wściekłości, po czym opuściłem jego gabinet. Nie miałem ochoty kontynuować tej rozmowy.
   Wyszedłem na ganek, by jak zawsze zażyć trochę samotności. Ta dziwna część mojej osobowości domagająca się pobycia sam na sam wzięła się jeszcze sprzed czasów, gdy nikt mnie nie widział, nikt nie słyszał, co mówię, nikt we mnie nie wierzył. Tak bardzo chciałem zapomnieć o tych chwilach, gdy naprawdę potrzebowałem z kimś pomówić. A byłem sam. tak jak teraz.
   Nim się spostrzegłem, moje zmęczone powieki opadły wolno, a ostatnim obrazem, jaki został mi w pamięci był blask białych gwiazd na czarnym nieboskłonie,

- Jack, obudź się - usłyszałem cichy głos.
   Dobrze wiedziałem, kto wypowiedział te słowa. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem przed sobą Elsę, piękną jak zawsze z błyszczącymi błękitnymi oczami i w ciemnofioletowym płaszczu. Choć mówiła, że nie boi się chłodu, opatuliła się swoim płaszczem, jakby naprawdę odczuwała zimno.
- Wschód - szepnąłem, widząc żółte i różowe refleksy na niebie, na którym całkiem niedawno kwitły gwiazdy, jak kwiaty wiosną.
- Tak, reszta już na nas czeka. Są spakowani.
- Czemu nie obudziliście mnie wcześniej? - spytałem, wstając z ganku. Elsa zarumieniła się.
- Tak słodko spałeś, że nie miałam serca cię budzić - odparła. Uśmiechnąłem się na jej słowa, nie do końca wiedzieć, jak miałem zareagować.
   Ruszyłem za nią w stronę ogromnej hali, pod którą znajdowały się garaże Northa, gdzie trzymał swoje wielkie sanie. Po drodze widziałem pracujących w pocie czoła elfów, biegających tu i ówdzie pod moimi nogami.
   Idąc za Elsą, chwyciłem ją delikatnie za dłoń, głównie po to, by móc mieć ją przy sobie. Dziewczyna obrzuciła mnie skromnym uśmiechem, ale nie odpowiedziała nic, ściskając mocniej moją dłoń.
- Nie leciałaś jeszcze saniami Northa - zauważyłem. - Na pewno chcesz brać udział w tej misji? - spytałem, przypominając sobie, że Elsa boi się wysokości. Królowa westchnęła tylko.
- Obiecałam, nie będę teraz zmieniać zdania. Poza tym mogłam się tego domyślić, wiesz, Święty Mikołaj, sanie...
  Szliśmy w ciszy, rozkoszując się ostatnimi przebłyskami szczęścia, unoszącego się jak mgła po Biegunie. Gdy spotkamy Mroka i Panikę, cała nasza radość pryśnie.
   Wielkie sanie Northa już na nas czekały, witając nieprzyjemnie swoim ogromem. Elsa otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, widząc to cudo, którym ja miałem szansę lecieć już kilka razy. Powiem szczerze, że mój lot w wichrem nie mógł się równać z szybkością i zwinnością magicznych sani przyjaciela. Muszę sobie kiedyś załatwić taki gadżet, pomyślałem. Tak jak mówiła Elsa, wszyscy kojarzą Świętego właśnie po jego wspaniałych saniach i reniferach. A mnie? Po durnej, drewnianej lasce, oszronionej moim dotykiem.
- Wreszcie obudziła się nasza śpiąca królewna - przywitał mnie z uśmiechem Zając. Wyglądał na wyspanego. Tak, jak wszyscy. Żałowałem, że dałem się nabrać na tę rozmowę z Northem, podczas gdy mogłem smacznie spać w Pokoju Wstążek z pozostałymi. Mogłem udawać, powiedziałem sobie, ale było już za późno.
- To ty najgłośniej chrapałeś w Pokoju Wstążek - mruknąłem, przyglądając się wyzywająco przyjacielowi. - A może to były lawiny na północy? Hmm...
- Dobra, przestańcie - mruknął North, jakby czytał Piaskowi w myślach. Szkoda, że ten drugi nie mówił za wiele, chętnie bym go czasem wysłuchał. - Zapraszam - wskazał Elsie sanie zapraszająco.
   Podszedłem razem z nią, pomagając jej wejść. Byłem jednak zbędny, bo dziewczyna wskoczyła na sanie bez najmniejszego nawet problemu. Usiadłem obok niej, łapiąc się mocno siedzenia. Zając zajął miejsce tuż obok mnie, Piasek usiadł na samym brzegu koło Elsy, zasłaniając jej widok. Byłem mu za to wdzięczny. Musiałem tylko pamiętać, by mu za to podziękować.
   North stanął na wezgłowiu sań, trzymając w dłoni nagi bicz.
- Gotowi? - spytał z uśmiechem, który zawsze przychodził mu na twarz, gdy zasiadał do tej wspaniałej maszyny. Piasek wskazał mu dwa kciuki, więc Strażnik ruszył tak szybko, że wgięło nas w siedzenia. Zając złapał się za usta.
- Oj, czyżby Uszaty jeszcze nie przyzwyczaił się do lotu? - spytałem, udając pobłażliwy ton głosu. Zając popatrzył na mnie z wrogością.
- Mówiłem, że wolę moje tunele, ale North jak zwykle mnie nie słuchał...
- Słyszałem to - mruknął woźnica trochę za głośno, bo wiatr niósł jego głos na dużą odległość. Wyciągnął z kieszeni śnieżną kulę i cisnął nią w przód.
   Gdy przebyliśmy magiczną barierę i zniknął nam sprzed oczu obraz Bieguna, zobaczyliśmy szare szczyty Himalajów. Zębowy Pałac był niedaleko, wiedziałem to.
- Co tu się stało? - spytała Elsa, patrząc z lękiem na czarne obłoki, które przybrały różne groźne postacie. Jedna wyglądała jak szlachetne rumaki Mroka, które wykorzystał zamieniając je w koszmary przy ostatnim ataku na Zębowy Pałac. Wtedy jednak nie podniósł ręki na Ząbka, jedynie na jej wróżki. Miałem złe przeczucia.
   North zaparkował swoje sanie na jednym z i tak wysokich pagórków na skalistych stokach Himalajów. Tutaj zaczynała się moja rola. Święty podszedł do mnie i klepnął mnie przyjaźnie w ramię.
- Wiesz, co masz robić, tak? - spytał z troską. - Nie mniej, nie więcej, masz tylko odwrócić ich uwagę.
- Tak, wiem - odparłem i uśmiechnąłem się zawadiacko. - Co to dla mnie.
   Zając wywrócił oczami z dezaprobatą, ale szybko zmienił minę, patrząc na mnie w ten sam sposób, co jego poprzednik. Naprawdę w tym momencie przypominał troskliwego, starszego brata, którego nigdy nie miałem.
- Nie daj się, Jack.
   Piasek bez owijania rzucił mi się po prostu na szyję, ocierając łzy.
- Ej, nie żegnamy się przecież. - Piaskowy Ludek podniósł palec i ruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale i tak nie potrafiłem go zrozumieć.
    W końcu przyszła kolej na Elsę. Dziewczyna spojrzała na mnie z powaga, próbując ukryć jej zeszklone oczy. Miałem ochotę po prostu odlecieć, by nie patrzeć na ten wstrząsający widok. Jednak myśl, że Elsa myśli o mnie dodawała mi jednak otuchy.
- Obiecaj mi, że nic ci się nie stanie. - szepnęła z dumą, jak prawdziwa królowa. Gdyby nie wyglądała, jakby miała zaraz pęknąć ze stresu, uznałbym, że panuje nad emocjami.
- Nie potrafię ci tego obiecać - i naprawdę tego żałowałem, dodałem w myślach.
   Elsa zarzuciła mi się na szyję, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała od wstrzymywanego szlochu. Objąłem ją mocno, wdychając w płuca zapach jej włosów. Przypomniał mi się znów czas spędzony w Arendelle, gdy nie musiałem ryzykować życia i poświęciłem wszystko, co miałem, by być przy niej. North miał rację. Tego się nie da połączyć. Nawet, gdybym chciał.
- Wróć, Jack - usłyszałem ledwie słyszalny szept a na moich uszach poczułem dotyk ust dziewczyny. Czy pozostawało mi coś innego, niż spełnić jej prośbę?
- Wrócę - przyrzekłem i opuściłem moich przyjaciół, lecąc naprzód na spotkanie z moim wrogiem. Mam nadzieję, że Panika nie obejmie nade mną kontroli. Nie tym razem.

piątek, 26 czerwca 2015

Pomoc Olafa

   Siedziałam po jednej stronie ławki w ogrodzie, a po drugiej siedział Kristoff. Oboje nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Miałam do niego żal, ze zostawia mnie, gdy go tak potrzebuję. Niespodziewanie do ogrodów wbiegł Olaf, skacząc za dwoma różowymi motylami, które starały się jak najdalej uciec przed drewnianymi łapkami bałwanka.
- Nie zostawiajcie mnie! - wykrzyknął, ale szybko stracił nimi zainteresowanie. - Ej, a jak tam u was, mordeczki wy moje? - spytał, podchodząc do mnie i Kristoffa.
- Pan doradca wielce się na mnie obraził - mruknęłam z założonymi rękoma.
- Oj, taki ładny dzień, a wy siedzicie tacy nabzdyczeni - Olaf złożył ręce i obrócił się kilka razy wokół własnej osi.
- Aha, czyli nie wiesz, co się stało dzisiejszego ładnego dnia? - spytałam ze złością. Jak dla mnie ten dzień nie należał do moich ulubionych, mimo że po raz pierwszy od długiej i mroźnej zimy, wcale nie za sprawą Elsy, nie padał śnieg i świeciło słońce.
- No może mnie oświecicie - powiedział bałwan, wzdychając, gdy na nas spoglądał.
   Opowiedziałam mu w skrócie audiencję Hansa, unikając mojej kłótni z Kristoffem. Lepiej niech z tego się sam tłumaczy.
- A więc czemu jesteście ze sobą skłóceni? - pyta Olaf. - Skoro to wina Hansa, to może dorwijmy gościa i wrzućmy do zatoczki.
- Popieram - mruknął Kristoff, podnosząc do góry rękę.
   Wywróciłam oczami, ale nie odezwałam się ani słowem.
- Hej, kochani, co to za smutne minki? Dopiero co za sobą łaziliście krok w krok, a teraz znowu się kłócicie?
   Odwróciłam wzrok również od Olafa. Miał trochę racji. Od czasu naszego powrotu z gór, gdy Kristoff prawie zamarzł, nie odstępowałam go na krok, ale teraz...
- Dlaczego się pokłóciliście? - spytał Olaf, siadając na ziemi naprzeciwko nas.
- Bo pan Kristoff zamiast mi pomóc, wolał się obrócić i udawać, że go to nie dotyczy.
- A dotyczy? - warknął Kristoff.
- No pewnie, że tak! - krzyknęłam, obracając się w jego stronę. - Przecież, gdyby nie ty, to Hans jak nic rządziłby w Arendelle.
- Nie, to akurat zasługa twoja i Elsy. - burknął Kristoff. - Ja nie zrobiłem nic, poza tym, że zaprowadziłem cię do jej Lodowego Pałacu, a potem znów odwiozłem do Arendelle.
- Słyszysz? - warknęłam do Olafa. - Jest niemożliwy.
- Mnie się na oko wydaje, że potrzebna wam jest relaksacyjna rozmowa, taka, co wam da trochę zrozumienia - bałwan masował sobie małe, zimne stópki.
- Specjalista się znalazł - mruknął Kristoff. Całe szczęście, że Olaf tego nie usłyszał, bo byłby się obraził.
- Ej, no kochani, zacznijmy od tego, co was najbardziej dręczy. - Olaf przyjął minę specjalisty. Chmurka, którą stworzyła dla niego Elsa dalej unosiła się nad bałwankiem, a śnieg, który z niej prószył, spadał mu na marchewkowy nos.
   Nikt nic nie odpowiedział, więc Olaf westchnął i zwrócił się do mnie.
- Ania, może ty spróbujesz?
   Już nie potrafiłam trzymać tak gęstego napięcia i rozluźniłam skrzyżowane ręce. Olaf miał rację. Nie chciałam, żeby durna wizyta Hansa wszystko zepsuła.
- Kristoff zawsze mi pomagał - powiedziałam cicho. - Nie wiem, dlaczego tak zareagował po tym spotkaniu. Ja bym mu także pomogła, gdyby potrzebował mnie tak bardzo, jak ja go teraz.
   Nastała cisza. Nie widziałam miny Kristoffa, więc nie potrafiłam ocenić, jak zareagował na moje słowa. Olaf popatrzył na mnie smutno, kichając przez irytujący go śnieg.
- Ej, Kristoff - szepnął. - Teraz twoja kolej.
   Ale dalej trwała cisza. Nikt nie ważył się nic powiedzieć. Zastanawiałam się, gdzie w tej chwili podziewał się Sven. On jako jedyny potrafił wydusić z chłopaka jakiekolwiek uczucia.
- Nie powinienem zajmować się sprawami królestwa - powiedział równie cicho jak ja Kristoff. Mówił mi to już wcześniej, ale nie rozumiałam, dlaczego tak twierdził, dopóki nie usłyszałam dalszej części jego mowy. - Bo nigdy nie potrafiłbym wybrać pomiędzy tym, co jest dobre dla Arendelle, a tym, co jest dobre dla Anny.
   Zadrżała mi warga, gdy usłyszałam te słowa. Więc nie chodziło o jego mniemanie, tylko o troskę o mnie. Nie potrafiłam się pohamować i spojrzałam na przyjaciela.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Przecież nie chciałam, żebyś mi doradzał, ale żebyś mi powiedział, co o tym myślisz.
- A ty jak zwykle byś mnie posłuchała - mruknął Kristoff. - I ściągnęłabyś na siebie kłopoty. Nie chcę mieć na sumieniu całego królestwa, więc jeśli to ma je uchronić przed zgubą, to powinnaś zawrzeć sojusz z Nasturią.
   Zamrugałam gwałtownie. Najpierw Kristoff mówi coś tak miłego, a potem szybko się zamyka, radząc mi coś, co powiedziałby choćby mój doradca Klemens. Nie chciałem takiej rady. Chciałam, żeby mi powiedział, że mam walczyć i nie pozwolić na mój ślub z Hansem, który był ostatnią rzeczą, jaką bym chciała. I jaką on by chciał, choć wiedziałam, że mi tego nie powie.
- Dalej nie zrozumiałem o co się kłócicie - powiedział Olaf. Wpatrując się w nas.
- A co tu jest do zrozumienia? - spytałam.
- A to, Aniu, że nie macie powodu, by się kłócić. Ty chcesz, żeby Kristoff powiedział ci, że woli, żebyś to ty była szczęśliwa, a Kristoff nie chce wpływać na twoje szczęście. Skoro ani jedno ani drugie nie chce się krzywdzić, to po co się kłócicie?
   Nastała cisza. Olaf miał rację, zachowywaliśmy się jak dzieci.
- Kristoff, przepraszam... - powiedziałam, ale w tym samym momencie on też zabrał głos.
- Ten nadęty bałwan ma rację... - mruknął, spoglądając w moim kierunku.
   Oboje roześmialiśmy się, widząc naszą reakcję, a Olaf otarł pot z czoła.
- To ja się zmywam, jak czegoś będziecie potrzebować, to będę przy straganie z marchewkami. Bajoo! - po czym odszedł tanecznym krokiem, podskakując przy każdym ruchu.
   Odczekałam chwilę, aż Olaf zniknie za kępą roślin, po czym sama postanowiłam zacząć. Nie wiedziałam, że nie chciał mi pomóc właśnie dlatego, że się o mnie martwi. Było mi głupio, że miałam mu to za złe.
- Naprawdę nie chciałeś ze mną rozmawiać o Hansie i jego propozycji z względu na mnie? - spytała, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela.
   Kristoff odwrócił się, patrząc na mnie z powagą. W jego ciemnych oczach widziałam smutek.
- Przecież dobrze wiesz, że nie chcę, żebyś za niego wychodziła. - szepnął, a ja przytuliłam go mocno do siebie.
- Czemu mi tego od razu nie powiedziałeś? - spytałam, zgarniając z policzków łzy wzruszenia. Jak mogłam wierzyć, że Hans mnie kocha, skoro miałam przy sobie kogoś takiego jak Kristoff?
- Nie jestem ani doradcą, ani księciem - mruknął posępnie Kristoff. Naprawdę wyglądał na załamanego. - Co znaczy moje zdanie?
- Dla mnie więcej niż zdanie wszystkich z pałacu - odparłam wprost. Taka była prawda - Kristoff jako jedyny był wobec mnie szczery i cierpliwy, zawsze mnie wspierał. Mogłam też polegać na Olafie, ale w sprawach państwowych raczej rzadko udzielał mi sensownych rad.
   Wicher zadudnił o moje plecy. Chyba przesadziłam, zakładając tą letnią sukienkę, w końcu jeszcze zima nie minęła i chyba nie miała zamiaru minąć do powrotu Elsy. Arendelle było tak samo zimne, jak moc mojej siostry i chyba już tak zostanie.
   Kristoff zauważył, że zmarzłam i podał mi swoją kamizelkę, pocierając moje ramiona, by je rozgrzać. Od razu poczułam, że robi mi się cieplej.
- Dziękuję - powiedziałam, uśmiechając się, ale zaraz westchnęłam. - Tęsknię za Elsą - wypowiedziałam to na głos, choć myślałam, że jednak zostało mi to tylko w głowie.
- Wróci nim się obejrzysz - Kristoff starał się mnie pocieszyć - chyba ważne, że jest szczęśliwa z tym Jackiem, gdziekolwiek jest, prawda?
- Chyba tak - mruknęłam, niezbyt zadowolona z tej odpowiedzi. Elso, gdzie jesteś?

czwartek, 18 czerwca 2015

Poseł

   Przechadzałam się po królewskich ogrodach, trzymając za rękę Kristoffa i oglądając kwitnące drzewa, gdy jeden z jej doradców przybiegł do mnie z pałacu.
- Księżniczko Anno! - wołał, dopóki się nie zatrzymaliśmy.
- Ehm, coś się stało Klemens? - zdziwiłam się, tym bardziej, że nie spodziewałam się obecności doradcy tak wcześnie. Zdążyłam wykonać już większą część papierkowej roboty, którą podarowała mi Elsa, odchodząc. Tak naprawdę bardzo za nią tęskniłam, ale wiem, że Jackowi będzie bardziej potrzebna, gdziekolwiek się teraz znajduje. Mam tylko nadzieję, że nie pogrążę królestwa w totalnym bałaganie do jej powrotu.
- O Pani - rzekł zdyszany doradca.- Ktoś chce się widzieć z księżniczką Anną.
   Zmarszczyłam brwi, spoglądając na Kristoffa.
- Kto?
- Książę Hans.
   Te dwa słowa wmurowały mnie w grunt. Nie potrafiłam wydusić ani słowa.
- Co? - spytałam znowu. Mina Kristoffa zdradzała to samo. Byliśmy porażeni słowami doradcy. - Czego on chce?
- Właściwie prosił tylko o audiencję. Nie powiedział nic więcej.
   Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegłam w stronę sali tronowej. Kristoff biegł tuż za mną. Pomyślałam sobie, że gdyby sprawa przybrała nieprzyjemny obrót, zawsze mogę wywalić mojego niemiłego gościa poza okręg Arendelle, jak to zrobiłam ostatnio. W końcu ja teraz decyduję. A gdyby była tu Elsa, pewnie postąpiłaby tak samo, jestem tego pewna.
   Weszłam do sali, poprawiając sukienkę. Spacer po ogrodach przed audiencją nie był dobrym pomysłem, ale musiałam odpocząć. Miałam za sobą pracowity dzień. Usiadłam na tronie, rozkoszując się jego miękkością. Może i rządzenie królestwem byłoby fajne tylko z tej perspektywy, a nie zza zakurzonego od papierów, dokumentów i edyktów biurka.
   Dla Kristoffa było specjalne miejsce obok tronu - miękkie jedwabne krzesło. W ostatnich dniach pomagał mi bardziej, niż ktokolwiek z Arendelle, poza tym wolałabym mieć go blisko siebie.
- Nie chcę, żeby on tu był - powiedziałam cicho do mojego przyjaciela. Kristoff obrócił się i uśmiechnął.
- Zawsze możesz wsadzić go do lochu razem z Olafem. Zobaczylibyśmy, kto dłużej wytrzyma.
  Spojrzałam na niego z poirytowaniem, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, bo w pomieszczeniu zagrzmiał głos kasztelana:
- Książę Hans jako poseł do jej Wysokości Księżniczki Anny.
- Poseł? - stęknęłam.
   Jako że był posłem, nie mogłabym go nawet tknąć, bo poskarżyłby się swojemu władcy. To trochę pogarszało sprawę, tym bardziej, że wymyślałam sobie już możliwości, które mogłabym wykorzystać, goszcząc w Arendelle zdrajcę.
   Hans szedł pewnym siebie krokiem po czerwonym dywanie, nie zwracając uwagi na strażników stojących przy stopniach do mojego tronu. Wyglądał tak samo, jak gdy widziałam go po raz ostatni, nie zmienił się. Jak mogłam się w nim zakochać? - stękałam bezgłośnie. Na sam jego widok robiło mi się niedobrze.
- Księżniczko Anno - poseł skłonił się, choć w jego pozie nie widziałam ani grama szacunku. - Dziękuję za wysłuchanie mojej prośby.
- Proszę bardzo - westchnęłam. - Czego król Nasturii żąda ode mnie?
- Prosiłbym, abyśmy mogli odbyć tę rozmowę w cztery oczy.
   Wahałam się jakiś czas, ale w końcu kiwnęłam głową, a wszyscy doradcy i strażnicy wyszli z sali tronowej. Kristoff nawet nie ruszył się z miejsca, wpatrując się ze złością w księcia. Hans popatrzył na niego z wyższością.
- Cztery, Wasza Wysokość.
- Kristoff tu zostanie - burknęłam. - Jesteś posłem, ale to nie znaczy, że mam się czuć w twojej obecności bezpiecznie. Chciałeś mnie zabić!
- I odpokutuję swoje winy - Hans skłonił się lekko, co pewnie niektórzy uznaliby za pokorę, gdyby nie to, że bardzo dobrze znałam człowieka, który stał przede mną.
- Więc czego chcesz? - spytałam już mniej miło i dystyngowanie jak dotąd. Miałam dość tej audiencji jeszcze zanim się zaczęła.
- Mój najstarszy brat Geralt pragnąłby, aby nasze królestwa mogły się zjednoczyć pod wpływem sojuszu. Sojusz ten powinien być związany węzłem małżeńskim, by tylko utwierdzić jego prawdziwość.
- Królowa nie pragnie małżeństwa - odpowiedziałam, choć nie byłam tego taka pewna. Moja siostra stała się lekkomyślna, odkąd poznała Jacka, zresztą nawet głupi zauważyłby, w jaki sposób na niego patrzyła. Naprawdę cieszyłam się z jej szczęścia, ale wiedziałam, że Arendelle na tym straci. A zaczęło, gdy ja zasiadłam na tronie podczas jej nieobecności.
- Mój brat nie wspominał o królowej. - rzekł Hans, na co otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Kristoff spojrzał na mnie w takim samym osłupieniu.
- Ja również nie chcę wychodzić za mąż. Poza tym sojusz nie powinien...
- To jest tylko propozycja króla Nasturii - Hans grał na emocjach. - Możesz ją pani odrzucić, ale to oznaczałoby narastający konflikt.
- A kim miałby być mój przyszły mąż? - spytałam, załamując się. To nie może być prawda. Czułam się jak mysz w klatce.
- Byłby to najmłodszy z książąt Nasturii - Hans skłonił się znów, a ja nie zdołałam usiedzieć na tronie i wstałam.
- Najmłodszy książę Nasturii próbował zabić mnie i moją siostrę. Jeśli król ma dostatecznie dużo szacunku dla Arendelle i królowej Elsy, nie powinien prosić o coś takiego.
- To mój Pan zadecydował - Hans wydał mi się teraz śliski jak zdechły dorsz. Może on ubłagał swojego brata takimi pochlebstwami, ale ze mną to mu się nie uda.
   Usiadłam znowu na tronie, czując, że się rozpływam. Co powiedziałaby Elsa? Co powiedziałaby Elsa? Kristoff starał się nie patrzeć na mnie, by nie wymuszać na mnie żadnej decyzji, choć wiedziałam, że nie chce tego tak bardzo, jak ja.
- Nie musisz się spieszyć, o Pani - Hans dalej tam stał. Najwyraźniej mój wzrok go nie zamroził. Zaczynałam się zastanawiać, czy Elsa albo Jack potrafią zrobić coś takiego jedynie spojrzeniem. - Wiem, gdzie w zamku są pokoje dla gości. Chętnie poczekam na twoją odpowiedź.
   Teraz miałam ochotę go uderzyć tak mocno, jak zrobiłam to, gdy Elsa zakończyła zimę w Arendelle. On sam się o to ewidentnie prosił.
   Skinęłam głową, odchodząc. Cały czas zastanawiałam się, co zrobiłaby Elsa na moim miejscu. Potrzebowałam chwili do namysłu, a tłum moich doradców i służących wcale mi nie pomagał. Na szczęście miałam jednego doradcę, na którego zawsze mogłam liczyć.
   Gdy wyszłam znów na ogrody, postanowiłam spytać o to Kristoffa. Był trochę zdziwiony moim pytaniem, ale odpowiedział wolno:
- Elsa na pewno nie chciałaby dla ciebie źle. Myślę, że znalazłaby inny sposób sojuszu z Nasturią, nie pakując cię w małżeństwo z Hansem.
   Westchnęłam, łapiąc za szyję przyjaciela.
- A ty co myślisz o tej całej sytuacji?
   Kristoff zareagował dość dziwnie. Wziął moje ręce i odepchnął je delikatnie. Na jego twarzy malował się ból, który starał się ukryć.
- Nie ja powinienem decydować o przyszłości Arendelle.
- Nie pytam cię jako doradcę, tylko jako przyjaciela - powiedziałam smutno. Miałam nadzieję, że Kristoff mi pomoże.
- Tym bardziej - dodał, idąc w stronę sadów wiśniowych, które właśnie zakwitały różem i bielą.
- Kristoff! - jęknęłam. - Zamierzasz mnie tak z tym zostawić?
- Anna, ja naprawdę nie powinienem służyć jako doradca - westchnął, drapiąc się w tył głowy. - Nie powinienem w ogóle żyć w pałacu, to nie dla mnie.
   Jego słowa zabolały mnie bardziej niż jakiekolwiek inne. Może z wyjątkiem sytuacji w Lodowym Pałacu Elsy, gdy ta wyprosiła mnie, gdy po nią przyszłam. Nie spodziewałabym się tego. Nie po Kristoffie. Zawsze był przy mnie. O co mu właściwie chodzi?

Zawody

   Siedzieliśmy w gabinecie Northa, rozkoszując się ciszą i spokojem, o której nie można było powiedzieć w wielkim holu, gdzie pracowały elfy i yeti. Zdawało się, że Biegun traktował Elsę dość przychylnie, z wyjątkiem oczywiście gospodarza, który był do niej nastawiony raczej negatywnie. Gdybym nie znał Northa, może pomyślałbym, że jest zazdrosny, że spędzam każdą chwilę z Elsą.
   Gospodarz Biegunu siedział sobie jak gdyby nigdy nic za swoim drewnianym biureczkiem, strugając coś w pośpiechu. Co prawda, do Gwiazdki miał jeszcze pół roku, ale Święty nie miał zamiaru czekać, aż czas szybko zleci.
- Więc jak? - spytał, podnosząc się. - Dogadaliście się?
- Tak - odpowiedziałem wprost. - Elsa raczej nie miała problemu, żeby to przyjąć. - powiedziałem, szczerząc się do niej jak idiota.
   Dziewczyna popatrzyła na mnie ze złością, po czym wbiła mi łokieć między żebra, gdy ja chichotałem.
- No to dobrze - burknął North. Czyli nie ma problemu i ruszamy jutro?
- Taak, no chyba - zakończył jego wywód Uszaty. - Tylko ten twój plan na temat przynęty wymaga trochę więcej skupienia. Co z tego, że Jack weźmie na siebie wszystko? Mamy go puścić samego i czekać po prostu, jak sytuacja się rozwinie?
   Oczy Elsy otworzyły się szeroko, ale jej usta nie poruszyły się. Widziałem, że się o mnie martwi i ten widok w jakiś sposób dodawał mi otuchy.
- Będą wiedzieli, co planujemy - powiedziałem, wzruszając ramionami. - więc jaki ma sens planowanie czegokolwiek? Zawsze najlepiej wychodzi nam to na spontanie i tyle.
- Zapomniałeś tylko, że to nasze ostatnie "na spontanie" skończyło się brakiem wiary i śmiercią Piaska - odparł Zając. Piaskowy Ludek, który wypoczywał na niskiej kanapie pod ścianą uniósł do góry dwa palce, uśmiechając się przy tym leniwie.
- Bez przesady - prychnąłem. - W końcu Piasek żyje, nie?
- A Jack jako pierwszy pokonał Mroka. - dokończył North. Na twarzy Elsay malowało się zdumienie.
- Naprawdę? - spytała.
- A takie to dziwne? - po czym zaśmiałem się na widok zmieszanej miny królowej.
- Ale dobra, skończmy temat. - powiedział North. - Widzicie, jeśli macie tu spędzić jeszcze co najmniej kilka godzin, prosiłbym was o pomoc. Nie wyrobię się z prezentami, jeśli nie nadgonię z projektami, a ostatnio za dużo mi się zwaliło na głowę. - Święty skrzyżował potężne ręce na piersi.
- Stary, do Gwiazdki masz jeszcze dużo czasu - prychnął Zając. - Nie ma mowy, mi nikt nigdy nie pomaga przy Wielkanocy.
- Ja chętnie mogę pomóc - zgłosiła się Elsa z uśmiechem. Na twarzy Northa zauważyłem niemal uśmiech.
- Ty nie wiesz, w co się pakujesz - odparłem, patrząc na przyjaciela.
- Dlaczego? - spytała Elsa obrażonym tonem.
- Jest tu około tysiąca elfów i setki yeti. Jeśli nie wyrabiają normy, to cztery dodatkowe ręce do pomocy nie wiele pomogą. - Zając kiwnął głową.
- No właśnie - powiedział. Nie dziwiłem mu się zbytnio. Malowanie jajek wbrew wszystkiemu było żmudniejszą robotą niż produkcja prezentów, a szczególnie dla kogoś takiego jak ja, którego wszelkie talenty artystyczne ominęły.
- Dajcie spokój, chłopcy - ekscytowała się Elsa. - W końcu to tylko jeden wieczór.
   Popatrzyliśmy na siebie z Zającem z powątpieniem, North niecierpliwie czekał na naszą reakcję. W końcu, pękłem pierwszy, nie wytrzymawszy wzroku królowej.
- Niech ci będzie - mruknąłem. - Ale nie odpowiadam za wszelkie szkody.
- Piasek, a jak z tobą? - spytał ucieszony North, głaszcząc białą brodę. Piaskowy Ludek spojrzał na nas sennie, po czym uśmiechnął się, co w naszym mniemaniu uchodziło za "tak". - Świetnie! - wykrzyknął North. - Yeti zaprowadzą was do Pokoju Wstążek. Zaczniecie tam, a kiedy skończycie, pokażę wam moja pracownię.
- Czyli nie pracujesz tutaj? - spytałem.
- Nie, Jack - powiedział Święty wyprzedzając mnie i otwierając przed nami drzwi. - Tutaj przyjmuje moich gości.
   Gdy drzwi zamknęły się za Piaskiem, Elsa westchnęła.
- Jakoś niezbyt przyjemnie.
   Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco, po czym faktycznie zauważyliśmy dwa duże, białe stwory, których futro mogłoby uchodzić w krajach północy za rarytas. Kiwnęły na nas, po czym podążyły po ciemnych schodach, ani raz się nie oglądając.
   Obeszliśmy dokoła halę, na której elfy starały się nadążać z produkcją, po czym yeti ruszyły w dół, ku piwnicom. Zmarszczyłem brwi. Jeszcze nigdy nie byłem w tamtym miejscu, a miałem to do siebie, że nie lubiłem miejsc, w których nie byłem, tym bardziej, gdy są ciemne i wilgotne.
   Jak się jednak okazało Pokój Wstążek był oświetlonym, jasnym i ciepłym pokojem, wbrew moim wcześniejszym zastrzeżeniom. Rozglądaliśmy się z zachwytem dokoła podziwiając wszystkie kolorowe wstążki, od których nazwę wzięło to pomieszczenie oraz niezliczone bele materiału i papieru, w który zawijało się prezenty. Na samym końcu dość sporego pomieszczenia znajdowała się ogromna sterta prezentów - od samolotów, do lalek i puzzli, które mieliśmy za zadanie zapakować.
   Yeti uśmiechnęły się pod wąsami zostawiając nas w tym dużym, aczkolwiek ciasnym pomieszczeniu, po czym zamknęły za sobą małe drzwiczki.
   Zając gwizdnął cicho.
- Przypomnijcie mi, że kiedy North będzie mi pomagał przy Wielkanocy, dam mu najgorsza możliwą robotę, jaka istnieje.
- A jaka jest najgorsza praca przy Wielkanocy? - spytała Elsa, biorąc do ręki pierwszą zabawkę.
   Zając zerknął na nią z niezbyt przyjemną miną.
- Elso, ktoś te jajka musi zbierać - skrzywiłem się, gdy pomyślałem, jak wielkanocny zając biega po kurnikach, kradnąc kwokom jajka, ale najwyraźniej, sądząc po jego minie, ta czynność była nieco paskudniejsza od mojej wizji.
   Podszedłem obok królowej i wyciągnąłem z wielkiego kartonu paczkę kredek. Nie powinno być trudne, pomyślałem. Wziąłem pierwszy lepszy papier o kolorze zieleni z narysowanymi czerwonymi, lukrowanymi laskami, po czym owinąłem nim kredki. Nie wyszło tak tragicznie, biorąc pod uwagę, że pudełko miało dość pospolity kształt.
   Następną zabawkę próbowałem okleić wstążką po zapakowaniu w kolorowy papier, ale taśma zakleiła mi dłonie. Nie wiem, jakiego kleju tu używają, na Biegunie, ale jest wyjątkowo mocny. Elsa widziała, jak próbuję odkleić od dłoni wstążkę i zaśmiała się, odkładając na bok prezent, który ona pakowała.
- Daj, pomogę ci - powiedziała cicho, łapiąc moje dłonie delikatnie i nagle odklejając szybko taśmę.
- Auu - jęknąłem, trąc zaczerwienione dłonie. - Kto by pomyślał, że pakowanie prezentów może być takie niebezpieczne.
- Na pewno nie ty - mruknął pod nosem Zając, pakując jakiegoś pluszaka do pudełka.
   Koło mnie, na stole leżała czerwona piłka. Chwyciłem ją i zamachnąłem się na przyjaciela, a musicie wiedzieć, że co do rzucania nie mam sobie równych. Wyrobiłem się przy bitwach na śnieżki.
   Nim Zając zdążył zrozumieć, co się stało, oberwał śnieżka prosto w uszatą głowę, po czym obrócił się wściekły, obserwując każdego.
- Nawet nie muszę pytać, by wiedzieć, kto... - zaczął, ale tym razem zamiast piłki, dostał prosto w czoło śnieżką. Elsa zasłoniła usta i zaczęła się śmiać tak głośno, że nie powstrzymały jej nawet drobne dłonie na ustach.
- Druga runda, stary? - spytałem, podrzucając w dłoni kolejna śnieżkę. Zając uśmiechnął się spod wąsów.
- Zawrzyjmy układ. Kto zapakuje więcej prezentów, wygrywa. - spojrzałem na stertę prezentów zapakowaną przez Zająca i zwątpiłem. Zanim przyjaciel zdołał mnie wyśmiać, powiedziałem:
- Zgoda, ale pracujemy w grupach.
   Piasek wyciągnął do góry oba kciuki i wskazał na Zająca.
- Wygranie z tobą, Jack, nie powinno być trudniejsze od pomalowania jajek. - Uszaty uśmiechnął się złośliwie.
- Zależy, kto ma je malować - wtrąciła się Elsa, mrugając do mnie. - Wchodzę w to.
   Nie potrafiłbym określić, jak krótko zajęło nam ogarnięcie się i przystąpienie do pracy, ale na pewno mniej niż jedną sekundę. Z Elsą mieliśmy prosty układ - ja trzymałem prezent, ona pakowała i obwiązywała. Poza tym, była dziewczyną, więc dużo lepiej znała się na kolorach i wzorach.
   Prawdę powiedziawszy, to chyba po raz pierwszy pracowałem. Nigdy nie miałem żadnego obowiązku, ani nic w tym rodzaju, poza byciem Strażnikiem Marzeń, co i tak dosyć olewałem. Tak czy inaczej czułem się trochę jak wilk w owczej skórze, ale muszę przyznać, że nie było to takie najgorsze.
   Gdy minęły dwie godziny ciężkiej pracy i stękania, czułem, że moje dłonie sztywnieją. Na stercie, która wcześniej była pełna różnych prezentów leżały tylko dwie zabawki. Nie potrafiłem zgadnąć, kto wygrał, bo i ja i Elsa, i Zając z Piaskiem mieliśmy tak samo wielkie góry zapakowanych prezentów.
   Kiedy skończyliśmy, wszyscy usiedliśmy na podłodze, by odpocząć. Zając przetarł łapą spoconą sierść na czole, a Piasek ledwie zipał. Oczy Elsy były na wpół przymknięte, a na jej czole pojawił się pot. Każdy z nas był wykończony.
- Uznajmy, że jest remis, okej? - spytał Zając. Kiwnęliśmy z Elsą beznamiętnie głowami. Oboje byliśmy wykończeni.
- Niech ja tylko dorwę Northa - mruknąłem pod nosem.
   Siedzieliśmy w ciszy, słychać było jedynie nasze ciche, zmęczone oddechy. Nawet nie zauważyłem momentu, w którym głowa Elsy opadła mi swobodnie na ramię. Pierś dziewczyny unosiła się wolno, nie miałem więc wątpliwości, że śpi. Po chwili doszło mnie również chrapanie Piaska i Zająca. Wszyscy w pomieszczeniu spali oprócz mnie.
   Oparłem lekko głowę, przytulając się do Elsy, ale jej obecność nie sprawiała, że czułem się lepiej. Nie mogłem zasnąć, bo myślałem o nadchodzącym zadaniu. Pamiętam dokładnie spotkanie z Paniką i naprawdę nie chciałem spotkać się z nią po raz drugi. Jednak jeśli wtedy Elsa będzie bezpieczna, jestem gotów to zrobić.
   Drzwiczki Pokoju Wstążek otworzyły się, wpuszczając do środka Northa. Jego brzuch ledwie przecisnął się przez wąski próg.
- Zrobiliście już wszystko? - spytał głośno North, gdy ja przyciskałem palec do ust, próbując go uciszyć, ale Święty dopiero teraz zauważył śpiących.
   Obrócił się dokoła, patrząc z podziwem na prezenty, po czym kiwnął w moją stronę, wołając mnie. I tak bym nie zasnął, więc postanowiłem pójść za przyjacielem.
   Podłożyłem Elsie pod głowę miękkie pakunki, po czym złożyłem na jej czole pocałunek i ruszyłem za Northem. Widziałem, że przyjaciel przygląda mi się uważnie bez słowa, ale nie komentuje w żaden sposób mojego zachowania.
   Zanim zamknąłem drzwi, zerknąłem jeszcze na Elsę, sprawdzając, czy jest jej wygodnie i czy nie będzie jej zimno, ale na jej ramionach spoczywał purpurowy płaszcz, który wyglądał na ciepły, a prezenty, które miała pod głową nie powinny jej przeszkadzać. Jasne włosy dziewczyny spływały kaskadą spomiędzy ciasno ułożonych pakunków. Nie mogłem się na nią napatrzeć, kiedy spała.

czwartek, 14 maja 2015

Efekt motyla

- Pozostaje jeszcze sprawa planu Elsy - powiedział North. - Skoro dziewczyna tu zostaje, to ja się zgadzam, żeby poszła na przynętę.
   Poczułem, że moje zapasy cierpliwości w magiczny sposób zniknęły. W ostatniej chwili złapał mnie Piasek, bo inaczej Święty wylądowałby na ścianie.
- Zdurniałeś?! Nie zgadzam się! Ja się zgłaszam, rozumiecie? Ja!
   Nastała cisza. Zając popatrzył na mnie, jakby badał, czy żartuję.
- Jack, to był żart, tak? - spytał, jakbym wyczytał to w jego myślach. - Przecież już raz walczyłeś z Mrokiem i Paniką. Chcesz powtórkę?
- I właśnie dlatego ja wiem najwięcej na temat ich mocy. Ja się zgłaszam - mówiłem poważnie. Skoro to jedyny sposób, by chronić Elsę, to to zrobię, obiecałem sobie. Bałem się wyników drugiego głosowania, więc wolałem wyskoczyć z tym od razu.
- To ma sens - mruknął North, opierając swoją brodę na dłoni, zastanawiając się. Wiedziałem, że go przekonuję. Piasek w końcu mnie puścił.
- Co ty na to? - spytałem Piaskowego Ludka, kucając obok niego. Przyjaciel dotknął mojego ramienia, pokazując mi, że się o mnie martwi.
- Jack... - zaczął Zając, ale chyba nie wiedział, co powiedzieć, więc zrezygnował.
   W gabinecie Świętego zapanowała cisza. Słyszałem nawet yeti pracujących za drzwiami i dzwonki ze szpiczastych czapek elfów.
- Nie możemy chcieć ochronić przed tym Jacka - powiedział w końcu North. - jeśli nie chcieliśmy chronić przed tym Elsy. To nie byłoby grzeczne wobec niej.
- Więc po prostu powiedzcie, czy jesteście za tym planem, a ja ją zastąpię - wyszeptałem, wpatrując się w oczy każdego ze Strażników.
- Ząbek byłaby na nie - powiedział Zając.
- Ale jej tu nie ma, a więc? - przerwał jego rozmyślania North.
- To jedyny plan, jaki ma szansę - przyznał w końcu uszaty przyjaciel. - Wybacz, Jack.
   Wzruszyłem ramionami. Było mi obojętne, co postanowią.
- A ty, Jack? Możesz zdecydować, czy jesteś za tym planem.
- Jestem za - odpowiedziałem, dziwiąc pozostałych. No tak, przed chwilą jeszcze nie akceptowałem tego planu, dopóki sam nie zgłosiłem się na przynętę.
- Piasek? - North jak zwykle prowadził głosowanie. Piaskowy Ludek zaprzeczył ruchem głowy. Nawet nie próbowałem jakoś zareagować na jego decyzję. - Ja się zgadzam, więc nawet pytanie Księżyca o zdanie nic tu nie zmieni. Jack, uważaj na siebie - w srebrnych oczach Strażnika zauważyłem troskę.
- Co to dla mnie - wymruczałem, wychodząc. W ostatniej chwili zatrzymałem się w drzwiach. - To kiedy ruszamy po Ząbka? - spytałem.
   North popatrzył na słońce, wiszące wysoko na widnokręgu. Dopiero było południe.
- Jutro nad ranem. Nie możemy atakować ich w nocy, wtedy są najsilniejsi - kiwnąłem głową. Jeśli walczyłem z Mrokiem w dzień, kiedy był słaby i Panika z łatwością mnie pokonała, to bałem się, do czego była zdolna w nocy.
   Opuściłem gabinet, rozmyślając nad tym, co się stało. Wiedziałem, że bycie przynętą dla Paniki mogło się dla mnie skończyć tragicznie, ale nawet nie próbowałem żałować mojego wyboru. Elsa będzie bezpieczna, powtarzałem sobie. Wyobraziłem sobie królową wracającą samotnie do Arendelle. Czy płakałaby po mnie? Na pewno, pomyślałem sobie, przypominając sobie to, co mi powiedziała na ganku domu Northa. Pomimo wszystko czułem się spełniony. W końcu, jeśli by mnie zabrakło, znalazłoby się kilka osób, którym byłoby mnie brak.
   Idąc tak, potknąłem się o jednego z elfów i wywróciłem się na progu tuż przed drzwiami wyjściowymi. Rzuciłem malcowi wściekłe spojrzenie i gdy wstawałem, otrzepując się, zauważyłem, że w progu ktoś stoi. Elsa. Powinienem ją chyba powiadomić, pomyślałem w chwili, gdy dziewczyna zadała pytanie:
- I jak? Pozwolą mi tu zostać? - spytała. Podrapałem się po głowie.
- Taak i zgodzili się też na twój plan - powiedziałem.
- Naprawdę? - spytała. Zauważyłem, że się ucieszyła.
   Westchnąłem. Jak miałem jej to powiedzieć?
- Zaszła jedna, mała zmiana - mruknąłem, siadając ponowie na ganku, tak jak wcześniej, gdy rozmawiałem z królową. Brew Elsy powędrowała do góry.
- Niby jaka?
- Ja idę na przynętę - powiedziałem wprost. Nie byłem nigdy dobry w owijaniu w bawełnę.
   Elsa otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia i cofnęła się o krok.
- Co? - spytała, zakrywając usta dłonią. - Nie, nie, nie, nie zgadzam się, Jack. - podbiegła nagle do mnie i złapała mnie za nadgarstki.
- Już ustalone. Moje słowo liczy się o wiele bardziej niż twoje, wybacz - mruknąłem, ale wcale nie było mi przykro.
   W oczach Elsy pojawiły się łzy.
- Jack, błagam. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Ja też nie chcę, żeby tobie stała się krzywda, dlatego się zgłosiłem.
   Królowa nie kryła zdziwienia. Pierwszy raz widziałem, że nie potrafiła wydusić z siebie choć słowa. Czy to ta sama Elsa z Arendelle? A może zmieniła ją znajomość ze mną?
   W końcu zamknęła otwarte ze zdziwienia usta i popatrzyła na mnie z mieszanką smutku i zdziwienia.
- Naprawdę to zrobiłeś? Dla mnie? - uśmiechnąłem się sam do siebie i wziąłem dłonie ukochanej. Czy byłem tym samym egoistycznym Jackiem Mrozem, co wcześniej, czy we mnie również zaszła zmiana?
- Zrobiłbym o wiele więcej gdybym mógł - wyszeptałem. - Obiecaj mi, że jeśli coś się stanie... Wrócisz wprost do Arendelle.
   Elsa popatrzyła na mnie, jakbym poprosił ją o oddychanie.
- Jack, nie będzie nawet takiej sytuacji, wybij to sobie z głowy. - warknęła, ale pod jej głos podszywał się strach. Wziąłem do ręki jej lśniący srebrny warkocz i położyłem delikatnie na jej ramieniu. Nie chciałem odchodzić, chciałem być przy niej, ale kto uratowałby Ząbka? Kto powstrzymałby Mroka przed zemstą?
   Nagle na ganek wszedł Zając. Może mi się zdawało, ale przez sekundę widziałem uśmiech na jego białym pyszczku, gdy zauważył mnie i Elsę splecionych ze sobą w uścisku. Chyba naprawdę jako jedyny cieszył się, że znalazłem bratnią duszę.
- Chodźcie do środka - zaprosił nas. - Na dworze jest zimno.
- Mi nie straszne zimno - mruknęła Elsa, uśmiechając się do Uszatego, ale i tak weszła do środka.
- No tak, zapomniałem - odpowiedział Zając ciepłym tonem. Ruszyłem za Elsą, klepiąc przyjaciela po plecach.
   Weszliśmy do domu Northa, obok nas przemykały elfy, najwyraźniej już wiedziały, że jeden z nich wpadł mi pod nogi i nie chciały podzielić jego losu. Rozglądałem się za poszkodowanym, ale wszystkie wyglądały podobnie.
- Czy to naprawdę jest Biegun Północny? - spytała Elsa z uznaniem. - Tu jest cudownie.
   Pod sufitem latały lodowe samoloty i paralotnie Northa, zapewne próbki zabawek. Elsa uniosła palec i tuż obok latających maszyn pojawiły się lodowe motyle, których skrzydła zachwycały swoim kształtem i wyjątkowością. Zając podparł się pod boki.
- North nie będzie zadowolony, że mieszasz mu w pracy. - ale mimo jego słów, oczy były zaciekawione. Uśmiechnąłem się złośliwie w stronę Zająca, po czym również uniosłem palce w podobny sposób do Elsy, która teraz sterowała lotem magicznych motyli.
   Wtem zamiast samolotów, które latały spokojnie wokół kryształowego żyrandola po pomieszczeniu zaczęły fruwać ptaki, od skowronków, po wróble i sikorki. Elsa rzuciła mi zaskoczone i oburzone spojrzenie, jakby nie było, pewnie pójdzie na nią.
- Jack! - mruknęła, ale zrobiłem minę niewiniątka, co jeszcze bardziej rozśmieszyło Zająca.
- Dobra, chodźcie, zanim zamrozicie cały Biegun.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Głosowanie

   Siedziałem na ganku domu Northa, ciesząc się ciszą i samotnością. Musiałem przemyśleć wszystko, co wydarzyło się w ostatnich dniach. Nadal nie pojmowałem, jakim cudem Elsa znalazła się właśnie tutaj. To North ją tu przyprowadził, czy sama tu przyszła?
   Niedługo potem drzwi otworzyły się nie musiałem się obracać, żeby wiedzieć, kto w nich stanął.
- Jesteś na mnie wściekły? - spytała cicho Elsa, zamykając za sobą drzwi. Nie chciałem na nią patrzeć, najchętniej sam bym poszedł na "przynętę" jak to określiła i zrobiłbym to już teraz, w tym momencie, żeby tylko ona nie musiała tego robić.
   Elsa nie zrezygnowała i usiadła obok mnie na drewnianych deskach, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Planowałaś już wcześniej takie altruistyczne zagranie, czy to wyszło przy okolicznościach? - warknąłem. Zachowywałem się po chamsku, ale w głębi mnie cierpiałem i to cholernie ciężkie męki.
- Jack, sama tu przyszłam... Nie wiedziałam, po co, ani dlaczego. Po prostu poczułam, że coś ci jest. Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu i udawać, że nic się nie stało, dlatego opuściłam Arendelle, zresztą Anna sama się na to zgodziła. Myślisz, że juz wcześniej miałam w głowie ułożony plan, co by było gdyby?
   To było głupie, pomyślałem, znowu odwracając wzrok, choć ani na chwilę nie spojrzałem na Elsę.
- Jack, posłuchaj mnie - zaczęła znowu Elsa, ale tym razem chwyciła mnie za podbródek i obróciła moją twarz tak, że widziałem jej błyszczące oczy, blade włosy, rozczesywane przez wiatr i drobne białe usta. - wolę to być ja niż, żebyś musiał to być ty. Tylko dlatego się zgłosiłam, rozumiesz? Pozostałym nic nie jestem winna, tylko tobie.
- Nic mi nie jesteś winna - powiedziałem twardo. - jeśli zgłaszasz się na ochotnika tylko dlatego, żeby mi cokolwiek wynagradzać, to lepiej od razu daj sobie spokój.
   Elsa znowu chwyciła mnie za podbródek, ale tym razem nie zamierzała nic mówić, tylko pocałowała mnie tak, jak jeszcze nigdy mnie nie całowała. Poczułem się trochę nie fair, bo trochę wykorzystywała fakt, że ma na mnie naprawdę duży wpływ. Już samo koncentrowanie się przy jej kocich ruchach i zniewalającym uśmiechu było trudne, a co dopiero, gdy mnie tak całowała.
   W końcu, gdy oderwała się od moich ust, zamrugała gwałtownie, jakby wybudzała się ze snu i szepnęła:
- Jestem ci wdzięczna za twoją obecność, zapomniałeś już? Poza tym nie robię tego tylko z wdzięczności - mruknęła, udając obrażoną.
   Wierzcie lub nie, ale jakoś udało jej się poprawić mi humor i to w niecałą minutę. Byłem naprawdę słaby, skoro tak łatwo się jej poddałem.
- Tak? A z jakiego powodu? - spytałem z zaciekawieniem.
   Elsa uśmiechnęła się i przytuliła do mnie.
- Bo cię kocham, głuptasie - zaśmiała się.
   Te słowa mną trochę wstrząsnęły, znaczy, co mogłem sobie innego wyobrazić po jej czułości wobec mnie? Pomimo wszystko jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, żeby Elsa mogła się zakochać w kimś takim, jak ja. Że w ogóle ktoś mógłby się we mnie zakochać. Byłem... sobą.
   Zawiesiłem wzrok na podłodze, próbując jakoś zrozumieć jej słowa.
- Nie wyglądasz na zachwyconego - szepnęła Elsa ze smutkiem.
   Popatrzyłem na nią. Wyglądała na zranioną i to mocno. Co mogła sobie pomyśleć? Że ja nie darzę jej tym samym uczuciem. Miała rację.
   Wziąłem Elsę na kolana, przytulając mocno.
- Ja ciebie kocham o wiele bardziej, niż mogłabyś to sobie wyobrazić - wyszeptałem jej do ucha drżącym głosem. - ale po prostu... nie znasz mnie, nie wiesz, kim jest prawdziwy Jack Mróz.
   Elsa popatrzyła na mnie z rozbawieniem. Zauważyłem, że jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko siebie, znaczy... Jeszcze nigdy nie obejmowaliśmy się tak poufale. Wcześniej traktowaliśmy siebie jak dobrych przyjaciół, a bynajmniej Elsa mnie tak traktowała i takie właśnie były nasze uściski. Po prostu z dnia na dzień staliśmy się kochankami.
- Wiem o tobie tyle, że jesteś arogancki, często wywyższasz siebie ponad innych w dodatku wydaje się, że nikogo nie słuchasz i cały czas ładujesz się w kłopoty z tego, co opowiadał North - zastanawiałem się, co jeszcze gospodarz tego domu powiedział jej o mnie.
- Dzięki - mruknąłem, ale Elsa jeszcze nie skończyła.
- Ja ciebie poznałam od strony, której chyba nikt nie zna. Jako czułego, wrażliwego chłopaka, który nie boi się ryzykować życia dla przyjaciół i ma dobre, odważne serce - otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Do pierwszego opisu mogłem się zgodzić całkowicie, ale do drugiego... Cóż, po raz pierwszy ktoś powiedział o mnie coś... miłego. Przyzwyczaiłem się bardziej do złej sławy, bo tylko taką posiadałem, jako ten hałaśliwy i niedojrzały Strażnik.
- Dalej mówisz o mnie? - spytałem z uśmiechem, ale Elsa westchnęła tylko z lekkim poirytowaniem i położyła głowę na mojej piersi.
   Pocałowałem ją w czubek głowy i powiedziałem:
- Wiesz, że nie pozwolę, żebyś się za nas poświęciła, prawda?
- Wiem, ale i tak będę próbować.
   Siedzieliśmy tak w ciszy, rozkoszując się swoją bliskością, która niedługo może być nam odebrana. Przypomniałem sobie o Mroku i jego obietnicach, że może sprawić, żebym mógł zostać w Arendelle. Elsa znienawidziłaby mnie za to, teraz to wiem i wiem też, że nie umiałbym tego zrobić, nawet dla niej.
   Drzwi otworzyły się ponownie, stanął w nich Zając. Popatrzył na nas z lekkim zdziwieniem i zażenowaniem, po czym mruknął:
- Jack, możesz do nas przyjść?
   Popatrzyłem na Elsę, po czym pożegnawszy się z nią jednym krótkim pocałunkiem poszedłem za Zającem, nawet nie podejrzewałem, jaka sprawę mogli do mnie mieć.
   Kiedy stanęliśmy w pokoju obrad, North popatrzył na mnie groźnym wzrokiem. Najpierw pomyślałem, że coś przeskrobałem, ale Mikołaj odezwał się w końcu, krzyżując ręce jak to miał w zwyczaju.
- Wezwałem pozostałych Strażników do głosowania, bo... - wyraźnie szukał słów. - Jack, Strażnicy się NIE zakochują. Ta sytuacja dla nas jest zupełnie nowa, musimy...
- Chyba żartujecie - warknąłem. - Ząbek jest więziona przez mroczne małżeństwo a wy zamierzacie gadać na temat mnie i Elsy? - myślałem, że w jednym momencie nie wytrzymam.
   Zając podszedł do mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Jack, żeby móc jej pomóc, najpierw musimy uporządkować sprawy tutaj.
- Jakie sprawy? To nic nie zmienia!
- Zmienia, Jack - Piasek przytaknął Northowi ruchem głowy. - sam wiesz, że zbyt długo siedziałeś w Arendelle, twoja moc słabnie...
- Pokonałem Mroka - zauważyłem. - Nie jest ze mną tak źle, dzięki, że trzymasz kciuki.
   Piasek pokręcił głową z uśmiechem. Jego nic nie mówienie zaczynało mnie trochę irytować. Czasem wypadałoby, żeby coś powiedział, choć po jego wyrazie twarzy widziałem, że trzyma stronę Northa. Zając wyglądał trochę inaczej.
- Zatem głosujemy - powiedział North, podnosząc dłoń do góry. - Piasek?
   Strażnik pokręcił głową, co oznaczało tylko jedno - był przeciwny obecności Elsy. Westchnąłem.
- Serio? To żałosne - warknąłem. North ściszył mnie ruchem dłoni.
- Zając - mruknął, a my popatrzyliśmy na Strażnika Nadziei.
   Nie potrafiłem poznać po przyjacielu nic. Jeśli zgodzi się ze Świętym, to mam przerypane, dobrze to wiedziałem. Nie wiem, co mogliby zrobić Elsie... Wykasować pamięć? Pozwoliłaby im na to? Zając wyjął z kieszeni jeen z bumerangów i zaczął się nim bawić, myśląc nad odpowiedzią.
- Nie widzę nic złego, Elsa już pokazała, co potrafi. Myślę, że gdyby pomogła Jackowi, to mogliby razem spróbować pokonać Panikę i Mroka. To się może udać, dziewczyna nie jest głupia, dobrze wie, w co się pakuje...
- Właśnie nie wie! - krzyknął North, podnosząc dłonie do góry. Akurat z tym musiałem się zgodzić. tez nie chciałem, żeby Elsa ruszała z nami na tą misję. Wolałem już, żeby została w Arendelle, choć daleko ode mnie.
- Ale co w tym złego, że chłopak się zakochał? - warknął Zając. Miałem ochotę rzucić mu się na szyję. - Ma przynajmniej coś, co go napędza, chce dziewczynę chronić, a poza tym ty też kiedyś miałeś taką sytuację...
   Spojrzałem na Northa z podziwem, jego policzki zaróżowiły się.
- Ale ja wybrałem. Jestem przede wszystkim Strażnikiem.
- A ja się tego wyparłem? - wtrąciłem się w końcu.
- Nie, ale przestałeś się skupiać na obowiązkach, Jack. Co by było, gdybym ja zapomniał o Bożym Narodzeniu choćby raz? - zagrzmiał North. Musiałem przyznać, miał trochę racji.
   Westchnąłem, poprawiając na sobie bluzę. Dobrze, że Elsa nie słyszała naszych rozmów.
- Jednak to ja zjawiłem się jako pierwszy przy Pałacu Ząbka, gdy mnie potrzebowała - powiedziałem spokojnie. - A nie byłęm wcale tak blisko, Arendelle jest nie wiele bliżej Pałacu niż Biegun.
   Zając kiwnął głową.
- Z tym się zgodzę. Trochę spękaliśmy, North, przyznaj to w końcu - prosił.
   Święty spojrzał na jaśniejący za jego plecami Księżyc. No tak, to od niego zależało, co będzie dalej.
- A ty co myślisz, przyjacielu? - spytał North nieco łagodniejszym tonem.
   Księżyc rzucił w naszą stronę łunę światła, która przybrała postać Elsy. Pamiętałem dokładnie każdy szczegół, delikatnie falujące na wietrze włosy, łagodne ramiona, dość sztywne, jak dla mnie za sztywne dłonie, gładka talia i zgrabne biodra.
- A więc wygraliśmy, przyjacielu - zaśmiał się Zając, jakby śmieszyła go cała ta sytuacja. - trzy do dwóch.