sobota, 27 czerwca 2015

Spotkanie z przeznaczeniem

      Siedziałem na biurku w gabinecie Northa, bawiąc się moją drewnianą laską, gdy mój przyjaciel wyskrobywał małą lokomotywę z lodu. Wiedziałem, że robi prototyp nowej zabawki, którą potem wykonają z drewna jego yeti. Zdawał się nie zwracać na mnie uwagi i zachowywać luźno, ale wiedziałem, że jest jakiś powód, dla którego poprosił mnie rozmowę.
- Nie będę zaprzeczał, że lubię Elsę - powiedział nagle, jakby mówił o pogodzie. - Jest sympatyczna i pełna empatii, ale Jack, dalej jestem przeciwny, by Strażnik Marzeń zajmował się bardziej swoimi sprawami uczuciowymi niż obowiązkami. Tego nie da się połączyć, wierz mi.
   Westchnąłem. Po raz kolejny ktoś mi to mówił, a już wystarczająco się tego nasłuchałem od małego głosiku w mojej głowie zwanego rozsądkiem, którego i tak ignorowałem.
- To, że kocham Elsę, nie znaczy, że nie będę się przykładał. Poza tym co możesz o tym wiedzieć?
- Bo ja też kiedyś miałem ten sam problem - twarz Świętego wykrzywiła się na samo wspomnienie, a Strażnik skaleczył się w palec kawałkiem naostrzonego szkła, którym wygładzał krawędzie lokomotywy. Dziwne, bo zazwyczaj operował nim perfekcyjnie.
- Co ty nie powiesz - mruknąłem, spoglądając przez okno na zaśnieżoną połać bieli przed Biegunem.
   Uwielbiałem zimę, ale tutaj zawsze czułem się osaczony, może dlatego, że wiodłem życie samotnika. Nigdy nie widziałem, by śnieg w tym miejscu nie sięgał mojej szyi, więc musiałem siedzieć w domu pełnym tysięcy elfów i setek yeti, nie mówiąc o moim marudzącym przyjacielu.
- Tak, Jack - powiedział głębokim głosem North, ignorując sączącą się z jego palca krew. - Kiedyś byłem zakochany tak mocno, jak ty teraz.
- Więc w czym był problem? - nie rozumiałem tego "problemu". Jakakolwiek nie byłaby luba Mikołaja, widać, że mu na niej zależało.
   North spojrzał na mnie poważnie, a nawet powiedziałbym wrogo i odłożył kawałek niedokończonej lodowej lokomotywy na brzeg fotela, na którym siedział.
- Miała na imię Anabel. Poznałem ją zaraz po tym, jak zostałem Strażnikiem...
- Co było pewnie bardzo dawno temu - mruknąłem.
   North spojrzał na mnie tylko, ale kontynuował.
- Nie pracowali u mnie jeszcze yeti, tylko elfy i nie wyrabialiśmy. Nawet wtedy dzieci było od groma, a ja nie nadążałem. Poza tym przestałem się starać. Wtedy i tylko wtedy gwiazdki nie było. Po prostu nie daliśmy rady.
   Popatrzyłem na przyjaciela z ironią. Już prędzej wyobraziłbym sobie, że nie byłoby Wielkanocy, niż gwiazdki. Dobrze, że Zając tego nie słyszy.
- I co to ma wspólnego z Elsą i ze mną? - spytałem. - Przecież nie jestem Świętym Mikołajem, nie mam grafiku.
- Jack, błagam cię - warknął North. Najwyraźniej wkurzyłem go bardziej niż mi się wydawało. - Nie jesteś idiotą. Wiesz, że dzieci się szybko nudzą, potrzebują zabawy. Potrzebują ciebie.
- Niewiele mogę zrobić, gdy na świecie panować będzie lato - dodałem z pewnością siebie. - Od tego już są wakacje, wybacz.
- A gdy przyjdzie zima, to będziesz potrafił zostawić Elsę, by znów powrócić do obowiązków, Jack? - Święty wyglądał, jakby szczerze w to wątpił. Ja również nie sądziłem, by to się udało.
- Będę próbował - odparłem. - Będę próbował połączyć moje obowiązki...
- ... Z Elsa - mruknął Strażnik. - Nie wierzę, że to wyjdzie, wierz mi. Za długo żyję na świecie, by wierzyć w coś tak niemożliwego.
- Powiedział Strażnik, odpowiedzialny za Wiarę - warknąłem, pełen wściekłości, po czym opuściłem jego gabinet. Nie miałem ochoty kontynuować tej rozmowy.
   Wyszedłem na ganek, by jak zawsze zażyć trochę samotności. Ta dziwna część mojej osobowości domagająca się pobycia sam na sam wzięła się jeszcze sprzed czasów, gdy nikt mnie nie widział, nikt nie słyszał, co mówię, nikt we mnie nie wierzył. Tak bardzo chciałem zapomnieć o tych chwilach, gdy naprawdę potrzebowałem z kimś pomówić. A byłem sam. tak jak teraz.
   Nim się spostrzegłem, moje zmęczone powieki opadły wolno, a ostatnim obrazem, jaki został mi w pamięci był blask białych gwiazd na czarnym nieboskłonie,

- Jack, obudź się - usłyszałem cichy głos.
   Dobrze wiedziałem, kto wypowiedział te słowa. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem przed sobą Elsę, piękną jak zawsze z błyszczącymi błękitnymi oczami i w ciemnofioletowym płaszczu. Choć mówiła, że nie boi się chłodu, opatuliła się swoim płaszczem, jakby naprawdę odczuwała zimno.
- Wschód - szepnąłem, widząc żółte i różowe refleksy na niebie, na którym całkiem niedawno kwitły gwiazdy, jak kwiaty wiosną.
- Tak, reszta już na nas czeka. Są spakowani.
- Czemu nie obudziliście mnie wcześniej? - spytałem, wstając z ganku. Elsa zarumieniła się.
- Tak słodko spałeś, że nie miałam serca cię budzić - odparła. Uśmiechnąłem się na jej słowa, nie do końca wiedzieć, jak miałem zareagować.
   Ruszyłem za nią w stronę ogromnej hali, pod którą znajdowały się garaże Northa, gdzie trzymał swoje wielkie sanie. Po drodze widziałem pracujących w pocie czoła elfów, biegających tu i ówdzie pod moimi nogami.
   Idąc za Elsą, chwyciłem ją delikatnie za dłoń, głównie po to, by móc mieć ją przy sobie. Dziewczyna obrzuciła mnie skromnym uśmiechem, ale nie odpowiedziała nic, ściskając mocniej moją dłoń.
- Nie leciałaś jeszcze saniami Northa - zauważyłem. - Na pewno chcesz brać udział w tej misji? - spytałem, przypominając sobie, że Elsa boi się wysokości. Królowa westchnęła tylko.
- Obiecałam, nie będę teraz zmieniać zdania. Poza tym mogłam się tego domyślić, wiesz, Święty Mikołaj, sanie...
  Szliśmy w ciszy, rozkoszując się ostatnimi przebłyskami szczęścia, unoszącego się jak mgła po Biegunie. Gdy spotkamy Mroka i Panikę, cała nasza radość pryśnie.
   Wielkie sanie Northa już na nas czekały, witając nieprzyjemnie swoim ogromem. Elsa otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, widząc to cudo, którym ja miałem szansę lecieć już kilka razy. Powiem szczerze, że mój lot w wichrem nie mógł się równać z szybkością i zwinnością magicznych sani przyjaciela. Muszę sobie kiedyś załatwić taki gadżet, pomyślałem. Tak jak mówiła Elsa, wszyscy kojarzą Świętego właśnie po jego wspaniałych saniach i reniferach. A mnie? Po durnej, drewnianej lasce, oszronionej moim dotykiem.
- Wreszcie obudziła się nasza śpiąca królewna - przywitał mnie z uśmiechem Zając. Wyglądał na wyspanego. Tak, jak wszyscy. Żałowałem, że dałem się nabrać na tę rozmowę z Northem, podczas gdy mogłem smacznie spać w Pokoju Wstążek z pozostałymi. Mogłem udawać, powiedziałem sobie, ale było już za późno.
- To ty najgłośniej chrapałeś w Pokoju Wstążek - mruknąłem, przyglądając się wyzywająco przyjacielowi. - A może to były lawiny na północy? Hmm...
- Dobra, przestańcie - mruknął North, jakby czytał Piaskowi w myślach. Szkoda, że ten drugi nie mówił za wiele, chętnie bym go czasem wysłuchał. - Zapraszam - wskazał Elsie sanie zapraszająco.
   Podszedłem razem z nią, pomagając jej wejść. Byłem jednak zbędny, bo dziewczyna wskoczyła na sanie bez najmniejszego nawet problemu. Usiadłem obok niej, łapiąc się mocno siedzenia. Zając zajął miejsce tuż obok mnie, Piasek usiadł na samym brzegu koło Elsy, zasłaniając jej widok. Byłem mu za to wdzięczny. Musiałem tylko pamiętać, by mu za to podziękować.
   North stanął na wezgłowiu sań, trzymając w dłoni nagi bicz.
- Gotowi? - spytał z uśmiechem, który zawsze przychodził mu na twarz, gdy zasiadał do tej wspaniałej maszyny. Piasek wskazał mu dwa kciuki, więc Strażnik ruszył tak szybko, że wgięło nas w siedzenia. Zając złapał się za usta.
- Oj, czyżby Uszaty jeszcze nie przyzwyczaił się do lotu? - spytałem, udając pobłażliwy ton głosu. Zając popatrzył na mnie z wrogością.
- Mówiłem, że wolę moje tunele, ale North jak zwykle mnie nie słuchał...
- Słyszałem to - mruknął woźnica trochę za głośno, bo wiatr niósł jego głos na dużą odległość. Wyciągnął z kieszeni śnieżną kulę i cisnął nią w przód.
   Gdy przebyliśmy magiczną barierę i zniknął nam sprzed oczu obraz Bieguna, zobaczyliśmy szare szczyty Himalajów. Zębowy Pałac był niedaleko, wiedziałem to.
- Co tu się stało? - spytała Elsa, patrząc z lękiem na czarne obłoki, które przybrały różne groźne postacie. Jedna wyglądała jak szlachetne rumaki Mroka, które wykorzystał zamieniając je w koszmary przy ostatnim ataku na Zębowy Pałac. Wtedy jednak nie podniósł ręki na Ząbka, jedynie na jej wróżki. Miałem złe przeczucia.
   North zaparkował swoje sanie na jednym z i tak wysokich pagórków na skalistych stokach Himalajów. Tutaj zaczynała się moja rola. Święty podszedł do mnie i klepnął mnie przyjaźnie w ramię.
- Wiesz, co masz robić, tak? - spytał z troską. - Nie mniej, nie więcej, masz tylko odwrócić ich uwagę.
- Tak, wiem - odparłem i uśmiechnąłem się zawadiacko. - Co to dla mnie.
   Zając wywrócił oczami z dezaprobatą, ale szybko zmienił minę, patrząc na mnie w ten sam sposób, co jego poprzednik. Naprawdę w tym momencie przypominał troskliwego, starszego brata, którego nigdy nie miałem.
- Nie daj się, Jack.
   Piasek bez owijania rzucił mi się po prostu na szyję, ocierając łzy.
- Ej, nie żegnamy się przecież. - Piaskowy Ludek podniósł palec i ruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale i tak nie potrafiłem go zrozumieć.
    W końcu przyszła kolej na Elsę. Dziewczyna spojrzała na mnie z powaga, próbując ukryć jej zeszklone oczy. Miałem ochotę po prostu odlecieć, by nie patrzeć na ten wstrząsający widok. Jednak myśl, że Elsa myśli o mnie dodawała mi jednak otuchy.
- Obiecaj mi, że nic ci się nie stanie. - szepnęła z dumą, jak prawdziwa królowa. Gdyby nie wyglądała, jakby miała zaraz pęknąć ze stresu, uznałbym, że panuje nad emocjami.
- Nie potrafię ci tego obiecać - i naprawdę tego żałowałem, dodałem w myślach.
   Elsa zarzuciła mi się na szyję, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała od wstrzymywanego szlochu. Objąłem ją mocno, wdychając w płuca zapach jej włosów. Przypomniał mi się znów czas spędzony w Arendelle, gdy nie musiałem ryzykować życia i poświęciłem wszystko, co miałem, by być przy niej. North miał rację. Tego się nie da połączyć. Nawet, gdybym chciał.
- Wróć, Jack - usłyszałem ledwie słyszalny szept a na moich uszach poczułem dotyk ust dziewczyny. Czy pozostawało mi coś innego, niż spełnić jej prośbę?
- Wrócę - przyrzekłem i opuściłem moich przyjaciół, lecąc naprzód na spotkanie z moim wrogiem. Mam nadzieję, że Panika nie obejmie nade mną kontroli. Nie tym razem.

1 komentarz:

  1. Da da da, i kicha. Weź, nie mów tylko, że Jack ma nam tu wykitować! Zbyt smutne by to było..
    Dobra, po prostu jest słodko/epickie/smutne cudo.
    Kurczę, dlaczego ja nie mam talentu do pisania motywujących/długich/pozytywnych komentarzy jak np. Smile?

    OdpowiedzUsuń