sobota, 27 czerwca 2015

Spotkanie z przeznaczeniem

      Siedziałem na biurku w gabinecie Northa, bawiąc się moją drewnianą laską, gdy mój przyjaciel wyskrobywał małą lokomotywę z lodu. Wiedziałem, że robi prototyp nowej zabawki, którą potem wykonają z drewna jego yeti. Zdawał się nie zwracać na mnie uwagi i zachowywać luźno, ale wiedziałem, że jest jakiś powód, dla którego poprosił mnie rozmowę.
- Nie będę zaprzeczał, że lubię Elsę - powiedział nagle, jakby mówił o pogodzie. - Jest sympatyczna i pełna empatii, ale Jack, dalej jestem przeciwny, by Strażnik Marzeń zajmował się bardziej swoimi sprawami uczuciowymi niż obowiązkami. Tego nie da się połączyć, wierz mi.
   Westchnąłem. Po raz kolejny ktoś mi to mówił, a już wystarczająco się tego nasłuchałem od małego głosiku w mojej głowie zwanego rozsądkiem, którego i tak ignorowałem.
- To, że kocham Elsę, nie znaczy, że nie będę się przykładał. Poza tym co możesz o tym wiedzieć?
- Bo ja też kiedyś miałem ten sam problem - twarz Świętego wykrzywiła się na samo wspomnienie, a Strażnik skaleczył się w palec kawałkiem naostrzonego szkła, którym wygładzał krawędzie lokomotywy. Dziwne, bo zazwyczaj operował nim perfekcyjnie.
- Co ty nie powiesz - mruknąłem, spoglądając przez okno na zaśnieżoną połać bieli przed Biegunem.
   Uwielbiałem zimę, ale tutaj zawsze czułem się osaczony, może dlatego, że wiodłem życie samotnika. Nigdy nie widziałem, by śnieg w tym miejscu nie sięgał mojej szyi, więc musiałem siedzieć w domu pełnym tysięcy elfów i setek yeti, nie mówiąc o moim marudzącym przyjacielu.
- Tak, Jack - powiedział głębokim głosem North, ignorując sączącą się z jego palca krew. - Kiedyś byłem zakochany tak mocno, jak ty teraz.
- Więc w czym był problem? - nie rozumiałem tego "problemu". Jakakolwiek nie byłaby luba Mikołaja, widać, że mu na niej zależało.
   North spojrzał na mnie poważnie, a nawet powiedziałbym wrogo i odłożył kawałek niedokończonej lodowej lokomotywy na brzeg fotela, na którym siedział.
- Miała na imię Anabel. Poznałem ją zaraz po tym, jak zostałem Strażnikiem...
- Co było pewnie bardzo dawno temu - mruknąłem.
   North spojrzał na mnie tylko, ale kontynuował.
- Nie pracowali u mnie jeszcze yeti, tylko elfy i nie wyrabialiśmy. Nawet wtedy dzieci było od groma, a ja nie nadążałem. Poza tym przestałem się starać. Wtedy i tylko wtedy gwiazdki nie było. Po prostu nie daliśmy rady.
   Popatrzyłem na przyjaciela z ironią. Już prędzej wyobraziłbym sobie, że nie byłoby Wielkanocy, niż gwiazdki. Dobrze, że Zając tego nie słyszy.
- I co to ma wspólnego z Elsą i ze mną? - spytałem. - Przecież nie jestem Świętym Mikołajem, nie mam grafiku.
- Jack, błagam cię - warknął North. Najwyraźniej wkurzyłem go bardziej niż mi się wydawało. - Nie jesteś idiotą. Wiesz, że dzieci się szybko nudzą, potrzebują zabawy. Potrzebują ciebie.
- Niewiele mogę zrobić, gdy na świecie panować będzie lato - dodałem z pewnością siebie. - Od tego już są wakacje, wybacz.
- A gdy przyjdzie zima, to będziesz potrafił zostawić Elsę, by znów powrócić do obowiązków, Jack? - Święty wyglądał, jakby szczerze w to wątpił. Ja również nie sądziłem, by to się udało.
- Będę próbował - odparłem. - Będę próbował połączyć moje obowiązki...
- ... Z Elsa - mruknął Strażnik. - Nie wierzę, że to wyjdzie, wierz mi. Za długo żyję na świecie, by wierzyć w coś tak niemożliwego.
- Powiedział Strażnik, odpowiedzialny za Wiarę - warknąłem, pełen wściekłości, po czym opuściłem jego gabinet. Nie miałem ochoty kontynuować tej rozmowy.
   Wyszedłem na ganek, by jak zawsze zażyć trochę samotności. Ta dziwna część mojej osobowości domagająca się pobycia sam na sam wzięła się jeszcze sprzed czasów, gdy nikt mnie nie widział, nikt nie słyszał, co mówię, nikt we mnie nie wierzył. Tak bardzo chciałem zapomnieć o tych chwilach, gdy naprawdę potrzebowałem z kimś pomówić. A byłem sam. tak jak teraz.
   Nim się spostrzegłem, moje zmęczone powieki opadły wolno, a ostatnim obrazem, jaki został mi w pamięci był blask białych gwiazd na czarnym nieboskłonie,

- Jack, obudź się - usłyszałem cichy głos.
   Dobrze wiedziałem, kto wypowiedział te słowa. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem przed sobą Elsę, piękną jak zawsze z błyszczącymi błękitnymi oczami i w ciemnofioletowym płaszczu. Choć mówiła, że nie boi się chłodu, opatuliła się swoim płaszczem, jakby naprawdę odczuwała zimno.
- Wschód - szepnąłem, widząc żółte i różowe refleksy na niebie, na którym całkiem niedawno kwitły gwiazdy, jak kwiaty wiosną.
- Tak, reszta już na nas czeka. Są spakowani.
- Czemu nie obudziliście mnie wcześniej? - spytałem, wstając z ganku. Elsa zarumieniła się.
- Tak słodko spałeś, że nie miałam serca cię budzić - odparła. Uśmiechnąłem się na jej słowa, nie do końca wiedzieć, jak miałem zareagować.
   Ruszyłem za nią w stronę ogromnej hali, pod którą znajdowały się garaże Northa, gdzie trzymał swoje wielkie sanie. Po drodze widziałem pracujących w pocie czoła elfów, biegających tu i ówdzie pod moimi nogami.
   Idąc za Elsą, chwyciłem ją delikatnie za dłoń, głównie po to, by móc mieć ją przy sobie. Dziewczyna obrzuciła mnie skromnym uśmiechem, ale nie odpowiedziała nic, ściskając mocniej moją dłoń.
- Nie leciałaś jeszcze saniami Northa - zauważyłem. - Na pewno chcesz brać udział w tej misji? - spytałem, przypominając sobie, że Elsa boi się wysokości. Królowa westchnęła tylko.
- Obiecałam, nie będę teraz zmieniać zdania. Poza tym mogłam się tego domyślić, wiesz, Święty Mikołaj, sanie...
  Szliśmy w ciszy, rozkoszując się ostatnimi przebłyskami szczęścia, unoszącego się jak mgła po Biegunie. Gdy spotkamy Mroka i Panikę, cała nasza radość pryśnie.
   Wielkie sanie Northa już na nas czekały, witając nieprzyjemnie swoim ogromem. Elsa otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, widząc to cudo, którym ja miałem szansę lecieć już kilka razy. Powiem szczerze, że mój lot w wichrem nie mógł się równać z szybkością i zwinnością magicznych sani przyjaciela. Muszę sobie kiedyś załatwić taki gadżet, pomyślałem. Tak jak mówiła Elsa, wszyscy kojarzą Świętego właśnie po jego wspaniałych saniach i reniferach. A mnie? Po durnej, drewnianej lasce, oszronionej moim dotykiem.
- Wreszcie obudziła się nasza śpiąca królewna - przywitał mnie z uśmiechem Zając. Wyglądał na wyspanego. Tak, jak wszyscy. Żałowałem, że dałem się nabrać na tę rozmowę z Northem, podczas gdy mogłem smacznie spać w Pokoju Wstążek z pozostałymi. Mogłem udawać, powiedziałem sobie, ale było już za późno.
- To ty najgłośniej chrapałeś w Pokoju Wstążek - mruknąłem, przyglądając się wyzywająco przyjacielowi. - A może to były lawiny na północy? Hmm...
- Dobra, przestańcie - mruknął North, jakby czytał Piaskowi w myślach. Szkoda, że ten drugi nie mówił za wiele, chętnie bym go czasem wysłuchał. - Zapraszam - wskazał Elsie sanie zapraszająco.
   Podszedłem razem z nią, pomagając jej wejść. Byłem jednak zbędny, bo dziewczyna wskoczyła na sanie bez najmniejszego nawet problemu. Usiadłem obok niej, łapiąc się mocno siedzenia. Zając zajął miejsce tuż obok mnie, Piasek usiadł na samym brzegu koło Elsy, zasłaniając jej widok. Byłem mu za to wdzięczny. Musiałem tylko pamiętać, by mu za to podziękować.
   North stanął na wezgłowiu sań, trzymając w dłoni nagi bicz.
- Gotowi? - spytał z uśmiechem, który zawsze przychodził mu na twarz, gdy zasiadał do tej wspaniałej maszyny. Piasek wskazał mu dwa kciuki, więc Strażnik ruszył tak szybko, że wgięło nas w siedzenia. Zając złapał się za usta.
- Oj, czyżby Uszaty jeszcze nie przyzwyczaił się do lotu? - spytałem, udając pobłażliwy ton głosu. Zając popatrzył na mnie z wrogością.
- Mówiłem, że wolę moje tunele, ale North jak zwykle mnie nie słuchał...
- Słyszałem to - mruknął woźnica trochę za głośno, bo wiatr niósł jego głos na dużą odległość. Wyciągnął z kieszeni śnieżną kulę i cisnął nią w przód.
   Gdy przebyliśmy magiczną barierę i zniknął nam sprzed oczu obraz Bieguna, zobaczyliśmy szare szczyty Himalajów. Zębowy Pałac był niedaleko, wiedziałem to.
- Co tu się stało? - spytała Elsa, patrząc z lękiem na czarne obłoki, które przybrały różne groźne postacie. Jedna wyglądała jak szlachetne rumaki Mroka, które wykorzystał zamieniając je w koszmary przy ostatnim ataku na Zębowy Pałac. Wtedy jednak nie podniósł ręki na Ząbka, jedynie na jej wróżki. Miałem złe przeczucia.
   North zaparkował swoje sanie na jednym z i tak wysokich pagórków na skalistych stokach Himalajów. Tutaj zaczynała się moja rola. Święty podszedł do mnie i klepnął mnie przyjaźnie w ramię.
- Wiesz, co masz robić, tak? - spytał z troską. - Nie mniej, nie więcej, masz tylko odwrócić ich uwagę.
- Tak, wiem - odparłem i uśmiechnąłem się zawadiacko. - Co to dla mnie.
   Zając wywrócił oczami z dezaprobatą, ale szybko zmienił minę, patrząc na mnie w ten sam sposób, co jego poprzednik. Naprawdę w tym momencie przypominał troskliwego, starszego brata, którego nigdy nie miałem.
- Nie daj się, Jack.
   Piasek bez owijania rzucił mi się po prostu na szyję, ocierając łzy.
- Ej, nie żegnamy się przecież. - Piaskowy Ludek podniósł palec i ruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale i tak nie potrafiłem go zrozumieć.
    W końcu przyszła kolej na Elsę. Dziewczyna spojrzała na mnie z powaga, próbując ukryć jej zeszklone oczy. Miałem ochotę po prostu odlecieć, by nie patrzeć na ten wstrząsający widok. Jednak myśl, że Elsa myśli o mnie dodawała mi jednak otuchy.
- Obiecaj mi, że nic ci się nie stanie. - szepnęła z dumą, jak prawdziwa królowa. Gdyby nie wyglądała, jakby miała zaraz pęknąć ze stresu, uznałbym, że panuje nad emocjami.
- Nie potrafię ci tego obiecać - i naprawdę tego żałowałem, dodałem w myślach.
   Elsa zarzuciła mi się na szyję, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała od wstrzymywanego szlochu. Objąłem ją mocno, wdychając w płuca zapach jej włosów. Przypomniał mi się znów czas spędzony w Arendelle, gdy nie musiałem ryzykować życia i poświęciłem wszystko, co miałem, by być przy niej. North miał rację. Tego się nie da połączyć. Nawet, gdybym chciał.
- Wróć, Jack - usłyszałem ledwie słyszalny szept a na moich uszach poczułem dotyk ust dziewczyny. Czy pozostawało mi coś innego, niż spełnić jej prośbę?
- Wrócę - przyrzekłem i opuściłem moich przyjaciół, lecąc naprzód na spotkanie z moim wrogiem. Mam nadzieję, że Panika nie obejmie nade mną kontroli. Nie tym razem.

piątek, 26 czerwca 2015

Pomoc Olafa

   Siedziałam po jednej stronie ławki w ogrodzie, a po drugiej siedział Kristoff. Oboje nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Miałam do niego żal, ze zostawia mnie, gdy go tak potrzebuję. Niespodziewanie do ogrodów wbiegł Olaf, skacząc za dwoma różowymi motylami, które starały się jak najdalej uciec przed drewnianymi łapkami bałwanka.
- Nie zostawiajcie mnie! - wykrzyknął, ale szybko stracił nimi zainteresowanie. - Ej, a jak tam u was, mordeczki wy moje? - spytał, podchodząc do mnie i Kristoffa.
- Pan doradca wielce się na mnie obraził - mruknęłam z założonymi rękoma.
- Oj, taki ładny dzień, a wy siedzicie tacy nabzdyczeni - Olaf złożył ręce i obrócił się kilka razy wokół własnej osi.
- Aha, czyli nie wiesz, co się stało dzisiejszego ładnego dnia? - spytałam ze złością. Jak dla mnie ten dzień nie należał do moich ulubionych, mimo że po raz pierwszy od długiej i mroźnej zimy, wcale nie za sprawą Elsy, nie padał śnieg i świeciło słońce.
- No może mnie oświecicie - powiedział bałwan, wzdychając, gdy na nas spoglądał.
   Opowiedziałam mu w skrócie audiencję Hansa, unikając mojej kłótni z Kristoffem. Lepiej niech z tego się sam tłumaczy.
- A więc czemu jesteście ze sobą skłóceni? - pyta Olaf. - Skoro to wina Hansa, to może dorwijmy gościa i wrzućmy do zatoczki.
- Popieram - mruknął Kristoff, podnosząc do góry rękę.
   Wywróciłam oczami, ale nie odezwałam się ani słowem.
- Hej, kochani, co to za smutne minki? Dopiero co za sobą łaziliście krok w krok, a teraz znowu się kłócicie?
   Odwróciłam wzrok również od Olafa. Miał trochę racji. Od czasu naszego powrotu z gór, gdy Kristoff prawie zamarzł, nie odstępowałam go na krok, ale teraz...
- Dlaczego się pokłóciliście? - spytał Olaf, siadając na ziemi naprzeciwko nas.
- Bo pan Kristoff zamiast mi pomóc, wolał się obrócić i udawać, że go to nie dotyczy.
- A dotyczy? - warknął Kristoff.
- No pewnie, że tak! - krzyknęłam, obracając się w jego stronę. - Przecież, gdyby nie ty, to Hans jak nic rządziłby w Arendelle.
- Nie, to akurat zasługa twoja i Elsy. - burknął Kristoff. - Ja nie zrobiłem nic, poza tym, że zaprowadziłem cię do jej Lodowego Pałacu, a potem znów odwiozłem do Arendelle.
- Słyszysz? - warknęłam do Olafa. - Jest niemożliwy.
- Mnie się na oko wydaje, że potrzebna wam jest relaksacyjna rozmowa, taka, co wam da trochę zrozumienia - bałwan masował sobie małe, zimne stópki.
- Specjalista się znalazł - mruknął Kristoff. Całe szczęście, że Olaf tego nie usłyszał, bo byłby się obraził.
- Ej, no kochani, zacznijmy od tego, co was najbardziej dręczy. - Olaf przyjął minę specjalisty. Chmurka, którą stworzyła dla niego Elsa dalej unosiła się nad bałwankiem, a śnieg, który z niej prószył, spadał mu na marchewkowy nos.
   Nikt nic nie odpowiedział, więc Olaf westchnął i zwrócił się do mnie.
- Ania, może ty spróbujesz?
   Już nie potrafiłam trzymać tak gęstego napięcia i rozluźniłam skrzyżowane ręce. Olaf miał rację. Nie chciałam, żeby durna wizyta Hansa wszystko zepsuła.
- Kristoff zawsze mi pomagał - powiedziałam cicho. - Nie wiem, dlaczego tak zareagował po tym spotkaniu. Ja bym mu także pomogła, gdyby potrzebował mnie tak bardzo, jak ja go teraz.
   Nastała cisza. Nie widziałam miny Kristoffa, więc nie potrafiłam ocenić, jak zareagował na moje słowa. Olaf popatrzył na mnie smutno, kichając przez irytujący go śnieg.
- Ej, Kristoff - szepnął. - Teraz twoja kolej.
   Ale dalej trwała cisza. Nikt nie ważył się nic powiedzieć. Zastanawiałam się, gdzie w tej chwili podziewał się Sven. On jako jedyny potrafił wydusić z chłopaka jakiekolwiek uczucia.
- Nie powinienem zajmować się sprawami królestwa - powiedział równie cicho jak ja Kristoff. Mówił mi to już wcześniej, ale nie rozumiałam, dlaczego tak twierdził, dopóki nie usłyszałam dalszej części jego mowy. - Bo nigdy nie potrafiłbym wybrać pomiędzy tym, co jest dobre dla Arendelle, a tym, co jest dobre dla Anny.
   Zadrżała mi warga, gdy usłyszałam te słowa. Więc nie chodziło o jego mniemanie, tylko o troskę o mnie. Nie potrafiłam się pohamować i spojrzałam na przyjaciela.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Przecież nie chciałam, żebyś mi doradzał, ale żebyś mi powiedział, co o tym myślisz.
- A ty jak zwykle byś mnie posłuchała - mruknął Kristoff. - I ściągnęłabyś na siebie kłopoty. Nie chcę mieć na sumieniu całego królestwa, więc jeśli to ma je uchronić przed zgubą, to powinnaś zawrzeć sojusz z Nasturią.
   Zamrugałam gwałtownie. Najpierw Kristoff mówi coś tak miłego, a potem szybko się zamyka, radząc mi coś, co powiedziałby choćby mój doradca Klemens. Nie chciałem takiej rady. Chciałam, żeby mi powiedział, że mam walczyć i nie pozwolić na mój ślub z Hansem, który był ostatnią rzeczą, jaką bym chciała. I jaką on by chciał, choć wiedziałam, że mi tego nie powie.
- Dalej nie zrozumiałem o co się kłócicie - powiedział Olaf. Wpatrując się w nas.
- A co tu jest do zrozumienia? - spytałam.
- A to, Aniu, że nie macie powodu, by się kłócić. Ty chcesz, żeby Kristoff powiedział ci, że woli, żebyś to ty była szczęśliwa, a Kristoff nie chce wpływać na twoje szczęście. Skoro ani jedno ani drugie nie chce się krzywdzić, to po co się kłócicie?
   Nastała cisza. Olaf miał rację, zachowywaliśmy się jak dzieci.
- Kristoff, przepraszam... - powiedziałam, ale w tym samym momencie on też zabrał głos.
- Ten nadęty bałwan ma rację... - mruknął, spoglądając w moim kierunku.
   Oboje roześmialiśmy się, widząc naszą reakcję, a Olaf otarł pot z czoła.
- To ja się zmywam, jak czegoś będziecie potrzebować, to będę przy straganie z marchewkami. Bajoo! - po czym odszedł tanecznym krokiem, podskakując przy każdym ruchu.
   Odczekałam chwilę, aż Olaf zniknie za kępą roślin, po czym sama postanowiłam zacząć. Nie wiedziałam, że nie chciał mi pomóc właśnie dlatego, że się o mnie martwi. Było mi głupio, że miałam mu to za złe.
- Naprawdę nie chciałeś ze mną rozmawiać o Hansie i jego propozycji z względu na mnie? - spytała, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela.
   Kristoff odwrócił się, patrząc na mnie z powagą. W jego ciemnych oczach widziałam smutek.
- Przecież dobrze wiesz, że nie chcę, żebyś za niego wychodziła. - szepnął, a ja przytuliłam go mocno do siebie.
- Czemu mi tego od razu nie powiedziałeś? - spytałam, zgarniając z policzków łzy wzruszenia. Jak mogłam wierzyć, że Hans mnie kocha, skoro miałam przy sobie kogoś takiego jak Kristoff?
- Nie jestem ani doradcą, ani księciem - mruknął posępnie Kristoff. Naprawdę wyglądał na załamanego. - Co znaczy moje zdanie?
- Dla mnie więcej niż zdanie wszystkich z pałacu - odparłam wprost. Taka była prawda - Kristoff jako jedyny był wobec mnie szczery i cierpliwy, zawsze mnie wspierał. Mogłam też polegać na Olafie, ale w sprawach państwowych raczej rzadko udzielał mi sensownych rad.
   Wicher zadudnił o moje plecy. Chyba przesadziłam, zakładając tą letnią sukienkę, w końcu jeszcze zima nie minęła i chyba nie miała zamiaru minąć do powrotu Elsy. Arendelle było tak samo zimne, jak moc mojej siostry i chyba już tak zostanie.
   Kristoff zauważył, że zmarzłam i podał mi swoją kamizelkę, pocierając moje ramiona, by je rozgrzać. Od razu poczułam, że robi mi się cieplej.
- Dziękuję - powiedziałam, uśmiechając się, ale zaraz westchnęłam. - Tęsknię za Elsą - wypowiedziałam to na głos, choć myślałam, że jednak zostało mi to tylko w głowie.
- Wróci nim się obejrzysz - Kristoff starał się mnie pocieszyć - chyba ważne, że jest szczęśliwa z tym Jackiem, gdziekolwiek jest, prawda?
- Chyba tak - mruknęłam, niezbyt zadowolona z tej odpowiedzi. Elso, gdzie jesteś?

czwartek, 18 czerwca 2015

Poseł

   Przechadzałam się po królewskich ogrodach, trzymając za rękę Kristoffa i oglądając kwitnące drzewa, gdy jeden z jej doradców przybiegł do mnie z pałacu.
- Księżniczko Anno! - wołał, dopóki się nie zatrzymaliśmy.
- Ehm, coś się stało Klemens? - zdziwiłam się, tym bardziej, że nie spodziewałam się obecności doradcy tak wcześnie. Zdążyłam wykonać już większą część papierkowej roboty, którą podarowała mi Elsa, odchodząc. Tak naprawdę bardzo za nią tęskniłam, ale wiem, że Jackowi będzie bardziej potrzebna, gdziekolwiek się teraz znajduje. Mam tylko nadzieję, że nie pogrążę królestwa w totalnym bałaganie do jej powrotu.
- O Pani - rzekł zdyszany doradca.- Ktoś chce się widzieć z księżniczką Anną.
   Zmarszczyłam brwi, spoglądając na Kristoffa.
- Kto?
- Książę Hans.
   Te dwa słowa wmurowały mnie w grunt. Nie potrafiłam wydusić ani słowa.
- Co? - spytałam znowu. Mina Kristoffa zdradzała to samo. Byliśmy porażeni słowami doradcy. - Czego on chce?
- Właściwie prosił tylko o audiencję. Nie powiedział nic więcej.
   Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegłam w stronę sali tronowej. Kristoff biegł tuż za mną. Pomyślałam sobie, że gdyby sprawa przybrała nieprzyjemny obrót, zawsze mogę wywalić mojego niemiłego gościa poza okręg Arendelle, jak to zrobiłam ostatnio. W końcu ja teraz decyduję. A gdyby była tu Elsa, pewnie postąpiłaby tak samo, jestem tego pewna.
   Weszłam do sali, poprawiając sukienkę. Spacer po ogrodach przed audiencją nie był dobrym pomysłem, ale musiałam odpocząć. Miałam za sobą pracowity dzień. Usiadłam na tronie, rozkoszując się jego miękkością. Może i rządzenie królestwem byłoby fajne tylko z tej perspektywy, a nie zza zakurzonego od papierów, dokumentów i edyktów biurka.
   Dla Kristoffa było specjalne miejsce obok tronu - miękkie jedwabne krzesło. W ostatnich dniach pomagał mi bardziej, niż ktokolwiek z Arendelle, poza tym wolałabym mieć go blisko siebie.
- Nie chcę, żeby on tu był - powiedziałam cicho do mojego przyjaciela. Kristoff obrócił się i uśmiechnął.
- Zawsze możesz wsadzić go do lochu razem z Olafem. Zobaczylibyśmy, kto dłużej wytrzyma.
  Spojrzałam na niego z poirytowaniem, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, bo w pomieszczeniu zagrzmiał głos kasztelana:
- Książę Hans jako poseł do jej Wysokości Księżniczki Anny.
- Poseł? - stęknęłam.
   Jako że był posłem, nie mogłabym go nawet tknąć, bo poskarżyłby się swojemu władcy. To trochę pogarszało sprawę, tym bardziej, że wymyślałam sobie już możliwości, które mogłabym wykorzystać, goszcząc w Arendelle zdrajcę.
   Hans szedł pewnym siebie krokiem po czerwonym dywanie, nie zwracając uwagi na strażników stojących przy stopniach do mojego tronu. Wyglądał tak samo, jak gdy widziałam go po raz ostatni, nie zmienił się. Jak mogłam się w nim zakochać? - stękałam bezgłośnie. Na sam jego widok robiło mi się niedobrze.
- Księżniczko Anno - poseł skłonił się, choć w jego pozie nie widziałam ani grama szacunku. - Dziękuję za wysłuchanie mojej prośby.
- Proszę bardzo - westchnęłam. - Czego król Nasturii żąda ode mnie?
- Prosiłbym, abyśmy mogli odbyć tę rozmowę w cztery oczy.
   Wahałam się jakiś czas, ale w końcu kiwnęłam głową, a wszyscy doradcy i strażnicy wyszli z sali tronowej. Kristoff nawet nie ruszył się z miejsca, wpatrując się ze złością w księcia. Hans popatrzył na niego z wyższością.
- Cztery, Wasza Wysokość.
- Kristoff tu zostanie - burknęłam. - Jesteś posłem, ale to nie znaczy, że mam się czuć w twojej obecności bezpiecznie. Chciałeś mnie zabić!
- I odpokutuję swoje winy - Hans skłonił się lekko, co pewnie niektórzy uznaliby za pokorę, gdyby nie to, że bardzo dobrze znałam człowieka, który stał przede mną.
- Więc czego chcesz? - spytałam już mniej miło i dystyngowanie jak dotąd. Miałam dość tej audiencji jeszcze zanim się zaczęła.
- Mój najstarszy brat Geralt pragnąłby, aby nasze królestwa mogły się zjednoczyć pod wpływem sojuszu. Sojusz ten powinien być związany węzłem małżeńskim, by tylko utwierdzić jego prawdziwość.
- Królowa nie pragnie małżeństwa - odpowiedziałam, choć nie byłam tego taka pewna. Moja siostra stała się lekkomyślna, odkąd poznała Jacka, zresztą nawet głupi zauważyłby, w jaki sposób na niego patrzyła. Naprawdę cieszyłam się z jej szczęścia, ale wiedziałam, że Arendelle na tym straci. A zaczęło, gdy ja zasiadłam na tronie podczas jej nieobecności.
- Mój brat nie wspominał o królowej. - rzekł Hans, na co otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Kristoff spojrzał na mnie w takim samym osłupieniu.
- Ja również nie chcę wychodzić za mąż. Poza tym sojusz nie powinien...
- To jest tylko propozycja króla Nasturii - Hans grał na emocjach. - Możesz ją pani odrzucić, ale to oznaczałoby narastający konflikt.
- A kim miałby być mój przyszły mąż? - spytałam, załamując się. To nie może być prawda. Czułam się jak mysz w klatce.
- Byłby to najmłodszy z książąt Nasturii - Hans skłonił się znów, a ja nie zdołałam usiedzieć na tronie i wstałam.
- Najmłodszy książę Nasturii próbował zabić mnie i moją siostrę. Jeśli król ma dostatecznie dużo szacunku dla Arendelle i królowej Elsy, nie powinien prosić o coś takiego.
- To mój Pan zadecydował - Hans wydał mi się teraz śliski jak zdechły dorsz. Może on ubłagał swojego brata takimi pochlebstwami, ale ze mną to mu się nie uda.
   Usiadłam znowu na tronie, czując, że się rozpływam. Co powiedziałaby Elsa? Co powiedziałaby Elsa? Kristoff starał się nie patrzeć na mnie, by nie wymuszać na mnie żadnej decyzji, choć wiedziałam, że nie chce tego tak bardzo, jak ja.
- Nie musisz się spieszyć, o Pani - Hans dalej tam stał. Najwyraźniej mój wzrok go nie zamroził. Zaczynałam się zastanawiać, czy Elsa albo Jack potrafią zrobić coś takiego jedynie spojrzeniem. - Wiem, gdzie w zamku są pokoje dla gości. Chętnie poczekam na twoją odpowiedź.
   Teraz miałam ochotę go uderzyć tak mocno, jak zrobiłam to, gdy Elsa zakończyła zimę w Arendelle. On sam się o to ewidentnie prosił.
   Skinęłam głową, odchodząc. Cały czas zastanawiałam się, co zrobiłaby Elsa na moim miejscu. Potrzebowałam chwili do namysłu, a tłum moich doradców i służących wcale mi nie pomagał. Na szczęście miałam jednego doradcę, na którego zawsze mogłam liczyć.
   Gdy wyszłam znów na ogrody, postanowiłam spytać o to Kristoffa. Był trochę zdziwiony moim pytaniem, ale odpowiedział wolno:
- Elsa na pewno nie chciałaby dla ciebie źle. Myślę, że znalazłaby inny sposób sojuszu z Nasturią, nie pakując cię w małżeństwo z Hansem.
   Westchnęłam, łapiąc za szyję przyjaciela.
- A ty co myślisz o tej całej sytuacji?
   Kristoff zareagował dość dziwnie. Wziął moje ręce i odepchnął je delikatnie. Na jego twarzy malował się ból, który starał się ukryć.
- Nie ja powinienem decydować o przyszłości Arendelle.
- Nie pytam cię jako doradcę, tylko jako przyjaciela - powiedziałam smutno. Miałam nadzieję, że Kristoff mi pomoże.
- Tym bardziej - dodał, idąc w stronę sadów wiśniowych, które właśnie zakwitały różem i bielą.
- Kristoff! - jęknęłam. - Zamierzasz mnie tak z tym zostawić?
- Anna, ja naprawdę nie powinienem służyć jako doradca - westchnął, drapiąc się w tył głowy. - Nie powinienem w ogóle żyć w pałacu, to nie dla mnie.
   Jego słowa zabolały mnie bardziej niż jakiekolwiek inne. Może z wyjątkiem sytuacji w Lodowym Pałacu Elsy, gdy ta wyprosiła mnie, gdy po nią przyszłam. Nie spodziewałabym się tego. Nie po Kristoffie. Zawsze był przy mnie. O co mu właściwie chodzi?

Zawody

   Siedzieliśmy w gabinecie Northa, rozkoszując się ciszą i spokojem, o której nie można było powiedzieć w wielkim holu, gdzie pracowały elfy i yeti. Zdawało się, że Biegun traktował Elsę dość przychylnie, z wyjątkiem oczywiście gospodarza, który był do niej nastawiony raczej negatywnie. Gdybym nie znał Northa, może pomyślałbym, że jest zazdrosny, że spędzam każdą chwilę z Elsą.
   Gospodarz Biegunu siedział sobie jak gdyby nigdy nic za swoim drewnianym biureczkiem, strugając coś w pośpiechu. Co prawda, do Gwiazdki miał jeszcze pół roku, ale Święty nie miał zamiaru czekać, aż czas szybko zleci.
- Więc jak? - spytał, podnosząc się. - Dogadaliście się?
- Tak - odpowiedziałem wprost. - Elsa raczej nie miała problemu, żeby to przyjąć. - powiedziałem, szczerząc się do niej jak idiota.
   Dziewczyna popatrzyła na mnie ze złością, po czym wbiła mi łokieć między żebra, gdy ja chichotałem.
- No to dobrze - burknął North. Czyli nie ma problemu i ruszamy jutro?
- Taak, no chyba - zakończył jego wywód Uszaty. - Tylko ten twój plan na temat przynęty wymaga trochę więcej skupienia. Co z tego, że Jack weźmie na siebie wszystko? Mamy go puścić samego i czekać po prostu, jak sytuacja się rozwinie?
   Oczy Elsy otworzyły się szeroko, ale jej usta nie poruszyły się. Widziałem, że się o mnie martwi i ten widok w jakiś sposób dodawał mi otuchy.
- Będą wiedzieli, co planujemy - powiedziałem, wzruszając ramionami. - więc jaki ma sens planowanie czegokolwiek? Zawsze najlepiej wychodzi nam to na spontanie i tyle.
- Zapomniałeś tylko, że to nasze ostatnie "na spontanie" skończyło się brakiem wiary i śmiercią Piaska - odparł Zając. Piaskowy Ludek, który wypoczywał na niskiej kanapie pod ścianą uniósł do góry dwa palce, uśmiechając się przy tym leniwie.
- Bez przesady - prychnąłem. - W końcu Piasek żyje, nie?
- A Jack jako pierwszy pokonał Mroka. - dokończył North. Na twarzy Elsay malowało się zdumienie.
- Naprawdę? - spytała.
- A takie to dziwne? - po czym zaśmiałem się na widok zmieszanej miny królowej.
- Ale dobra, skończmy temat. - powiedział North. - Widzicie, jeśli macie tu spędzić jeszcze co najmniej kilka godzin, prosiłbym was o pomoc. Nie wyrobię się z prezentami, jeśli nie nadgonię z projektami, a ostatnio za dużo mi się zwaliło na głowę. - Święty skrzyżował potężne ręce na piersi.
- Stary, do Gwiazdki masz jeszcze dużo czasu - prychnął Zając. - Nie ma mowy, mi nikt nigdy nie pomaga przy Wielkanocy.
- Ja chętnie mogę pomóc - zgłosiła się Elsa z uśmiechem. Na twarzy Northa zauważyłem niemal uśmiech.
- Ty nie wiesz, w co się pakujesz - odparłem, patrząc na przyjaciela.
- Dlaczego? - spytała Elsa obrażonym tonem.
- Jest tu około tysiąca elfów i setki yeti. Jeśli nie wyrabiają normy, to cztery dodatkowe ręce do pomocy nie wiele pomogą. - Zając kiwnął głową.
- No właśnie - powiedział. Nie dziwiłem mu się zbytnio. Malowanie jajek wbrew wszystkiemu było żmudniejszą robotą niż produkcja prezentów, a szczególnie dla kogoś takiego jak ja, którego wszelkie talenty artystyczne ominęły.
- Dajcie spokój, chłopcy - ekscytowała się Elsa. - W końcu to tylko jeden wieczór.
   Popatrzyliśmy na siebie z Zającem z powątpieniem, North niecierpliwie czekał na naszą reakcję. W końcu, pękłem pierwszy, nie wytrzymawszy wzroku królowej.
- Niech ci będzie - mruknąłem. - Ale nie odpowiadam za wszelkie szkody.
- Piasek, a jak z tobą? - spytał ucieszony North, głaszcząc białą brodę. Piaskowy Ludek spojrzał na nas sennie, po czym uśmiechnął się, co w naszym mniemaniu uchodziło za "tak". - Świetnie! - wykrzyknął North. - Yeti zaprowadzą was do Pokoju Wstążek. Zaczniecie tam, a kiedy skończycie, pokażę wam moja pracownię.
- Czyli nie pracujesz tutaj? - spytałem.
- Nie, Jack - powiedział Święty wyprzedzając mnie i otwierając przed nami drzwi. - Tutaj przyjmuje moich gości.
   Gdy drzwi zamknęły się za Piaskiem, Elsa westchnęła.
- Jakoś niezbyt przyjemnie.
   Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco, po czym faktycznie zauważyliśmy dwa duże, białe stwory, których futro mogłoby uchodzić w krajach północy za rarytas. Kiwnęły na nas, po czym podążyły po ciemnych schodach, ani raz się nie oglądając.
   Obeszliśmy dokoła halę, na której elfy starały się nadążać z produkcją, po czym yeti ruszyły w dół, ku piwnicom. Zmarszczyłem brwi. Jeszcze nigdy nie byłem w tamtym miejscu, a miałem to do siebie, że nie lubiłem miejsc, w których nie byłem, tym bardziej, gdy są ciemne i wilgotne.
   Jak się jednak okazało Pokój Wstążek był oświetlonym, jasnym i ciepłym pokojem, wbrew moim wcześniejszym zastrzeżeniom. Rozglądaliśmy się z zachwytem dokoła podziwiając wszystkie kolorowe wstążki, od których nazwę wzięło to pomieszczenie oraz niezliczone bele materiału i papieru, w który zawijało się prezenty. Na samym końcu dość sporego pomieszczenia znajdowała się ogromna sterta prezentów - od samolotów, do lalek i puzzli, które mieliśmy za zadanie zapakować.
   Yeti uśmiechnęły się pod wąsami zostawiając nas w tym dużym, aczkolwiek ciasnym pomieszczeniu, po czym zamknęły za sobą małe drzwiczki.
   Zając gwizdnął cicho.
- Przypomnijcie mi, że kiedy North będzie mi pomagał przy Wielkanocy, dam mu najgorsza możliwą robotę, jaka istnieje.
- A jaka jest najgorsza praca przy Wielkanocy? - spytała Elsa, biorąc do ręki pierwszą zabawkę.
   Zając zerknął na nią z niezbyt przyjemną miną.
- Elso, ktoś te jajka musi zbierać - skrzywiłem się, gdy pomyślałem, jak wielkanocny zając biega po kurnikach, kradnąc kwokom jajka, ale najwyraźniej, sądząc po jego minie, ta czynność była nieco paskudniejsza od mojej wizji.
   Podszedłem obok królowej i wyciągnąłem z wielkiego kartonu paczkę kredek. Nie powinno być trudne, pomyślałem. Wziąłem pierwszy lepszy papier o kolorze zieleni z narysowanymi czerwonymi, lukrowanymi laskami, po czym owinąłem nim kredki. Nie wyszło tak tragicznie, biorąc pod uwagę, że pudełko miało dość pospolity kształt.
   Następną zabawkę próbowałem okleić wstążką po zapakowaniu w kolorowy papier, ale taśma zakleiła mi dłonie. Nie wiem, jakiego kleju tu używają, na Biegunie, ale jest wyjątkowo mocny. Elsa widziała, jak próbuję odkleić od dłoni wstążkę i zaśmiała się, odkładając na bok prezent, który ona pakowała.
- Daj, pomogę ci - powiedziała cicho, łapiąc moje dłonie delikatnie i nagle odklejając szybko taśmę.
- Auu - jęknąłem, trąc zaczerwienione dłonie. - Kto by pomyślał, że pakowanie prezentów może być takie niebezpieczne.
- Na pewno nie ty - mruknął pod nosem Zając, pakując jakiegoś pluszaka do pudełka.
   Koło mnie, na stole leżała czerwona piłka. Chwyciłem ją i zamachnąłem się na przyjaciela, a musicie wiedzieć, że co do rzucania nie mam sobie równych. Wyrobiłem się przy bitwach na śnieżki.
   Nim Zając zdążył zrozumieć, co się stało, oberwał śnieżka prosto w uszatą głowę, po czym obrócił się wściekły, obserwując każdego.
- Nawet nie muszę pytać, by wiedzieć, kto... - zaczął, ale tym razem zamiast piłki, dostał prosto w czoło śnieżką. Elsa zasłoniła usta i zaczęła się śmiać tak głośno, że nie powstrzymały jej nawet drobne dłonie na ustach.
- Druga runda, stary? - spytałem, podrzucając w dłoni kolejna śnieżkę. Zając uśmiechnął się spod wąsów.
- Zawrzyjmy układ. Kto zapakuje więcej prezentów, wygrywa. - spojrzałem na stertę prezentów zapakowaną przez Zająca i zwątpiłem. Zanim przyjaciel zdołał mnie wyśmiać, powiedziałem:
- Zgoda, ale pracujemy w grupach.
   Piasek wyciągnął do góry oba kciuki i wskazał na Zająca.
- Wygranie z tobą, Jack, nie powinno być trudniejsze od pomalowania jajek. - Uszaty uśmiechnął się złośliwie.
- Zależy, kto ma je malować - wtrąciła się Elsa, mrugając do mnie. - Wchodzę w to.
   Nie potrafiłbym określić, jak krótko zajęło nam ogarnięcie się i przystąpienie do pracy, ale na pewno mniej niż jedną sekundę. Z Elsą mieliśmy prosty układ - ja trzymałem prezent, ona pakowała i obwiązywała. Poza tym, była dziewczyną, więc dużo lepiej znała się na kolorach i wzorach.
   Prawdę powiedziawszy, to chyba po raz pierwszy pracowałem. Nigdy nie miałem żadnego obowiązku, ani nic w tym rodzaju, poza byciem Strażnikiem Marzeń, co i tak dosyć olewałem. Tak czy inaczej czułem się trochę jak wilk w owczej skórze, ale muszę przyznać, że nie było to takie najgorsze.
   Gdy minęły dwie godziny ciężkiej pracy i stękania, czułem, że moje dłonie sztywnieją. Na stercie, która wcześniej była pełna różnych prezentów leżały tylko dwie zabawki. Nie potrafiłem zgadnąć, kto wygrał, bo i ja i Elsa, i Zając z Piaskiem mieliśmy tak samo wielkie góry zapakowanych prezentów.
   Kiedy skończyliśmy, wszyscy usiedliśmy na podłodze, by odpocząć. Zając przetarł łapą spoconą sierść na czole, a Piasek ledwie zipał. Oczy Elsy były na wpół przymknięte, a na jej czole pojawił się pot. Każdy z nas był wykończony.
- Uznajmy, że jest remis, okej? - spytał Zając. Kiwnęliśmy z Elsą beznamiętnie głowami. Oboje byliśmy wykończeni.
- Niech ja tylko dorwę Northa - mruknąłem pod nosem.
   Siedzieliśmy w ciszy, słychać było jedynie nasze ciche, zmęczone oddechy. Nawet nie zauważyłem momentu, w którym głowa Elsy opadła mi swobodnie na ramię. Pierś dziewczyny unosiła się wolno, nie miałem więc wątpliwości, że śpi. Po chwili doszło mnie również chrapanie Piaska i Zająca. Wszyscy w pomieszczeniu spali oprócz mnie.
   Oparłem lekko głowę, przytulając się do Elsy, ale jej obecność nie sprawiała, że czułem się lepiej. Nie mogłem zasnąć, bo myślałem o nadchodzącym zadaniu. Pamiętam dokładnie spotkanie z Paniką i naprawdę nie chciałem spotkać się z nią po raz drugi. Jednak jeśli wtedy Elsa będzie bezpieczna, jestem gotów to zrobić.
   Drzwiczki Pokoju Wstążek otworzyły się, wpuszczając do środka Northa. Jego brzuch ledwie przecisnął się przez wąski próg.
- Zrobiliście już wszystko? - spytał głośno North, gdy ja przyciskałem palec do ust, próbując go uciszyć, ale Święty dopiero teraz zauważył śpiących.
   Obrócił się dokoła, patrząc z podziwem na prezenty, po czym kiwnął w moją stronę, wołając mnie. I tak bym nie zasnął, więc postanowiłem pójść za przyjacielem.
   Podłożyłem Elsie pod głowę miękkie pakunki, po czym złożyłem na jej czole pocałunek i ruszyłem za Northem. Widziałem, że przyjaciel przygląda mi się uważnie bez słowa, ale nie komentuje w żaden sposób mojego zachowania.
   Zanim zamknąłem drzwi, zerknąłem jeszcze na Elsę, sprawdzając, czy jest jej wygodnie i czy nie będzie jej zimno, ale na jej ramionach spoczywał purpurowy płaszcz, który wyglądał na ciepły, a prezenty, które miała pod głową nie powinny jej przeszkadzać. Jasne włosy dziewczyny spływały kaskadą spomiędzy ciasno ułożonych pakunków. Nie mogłem się na nią napatrzeć, kiedy spała.