sobota, 28 lutego 2015

Sen Elsy

   Przez następne dni snułem się po Arendelle, nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Cały czas pamiętałem te dwie wizje, gdy straciłem przytomność - głos mojej siostry i walka z Pitchem. Ach, dlaczego te wspomnienia tak bolą?
   Elsa dogoniła mnie, gdy stałem pod jednym z drzew. Wyszła na dwór bez żadnego płaszcza, przez co naszą rozmowę zacząłem od:
- Elso, włóż coś, rozchorujesz się. - ona pokiwała tylko głową i zmieniła temat.
- Jack, nie mogę patrzeć na ciebie, kiedy widzę cię takiego nieszczęśliwego, musimy coś z tym zrobić. - szepnęła. Jej oczy wyglądały na smutne. Nie chciałem, żeby martwiła się o mnie. Jak miałem jej to powiedzieć.
   Westchnąłem i przytuliłem ją, żeby choć trochę ją zagrzać. Elsa wtuliła się we mnie i zamknęła oczy. Jej zimna skóra powoli stawała się cieplejsza.
- Dlaczego próbuję cię tu na siłę zatrzymać? - zapytała mnie, a może siebie, nie wiem. Wicher dął cały dzień. Pogoda nie poprawiała się od paru dni. Myślę, że to był skutek albo Mocy Elsy, albo mojej. Zaprowadziłem ją do zamku, bo nie mogłem już patrzeć jak marznie, a dziewczyna najwyraźniej nie zostawiłaby mnie samego w swoich ogrodach.
   Kiedy byliśmy znów w jej komnacie, w której spędzaliśmy najwięcej czasu najczęściej na rozmowach, Elsa założyła wreszcie na ramiona koc, by się lepiej zagrzać.
- Huh, Anna nie ma łatwo - westchnęła. Dwa dni temu wyruszyła z Kristoffem i Svenem w góry. Elsa początkowo bała się o siostrę, bo z gór dosyć często spadają lawiny, ale w końcu zgodziła się po namowach Kristoffa i częstych fochach siostry. Cóż, na miejscu Anny też bym tak robił.
- Wróci za dwa dni - mrugnąłem do niej. Odwdzięczyła mi się uśmiechem. Po chwili jednak znowu posmutniała.
- Miałeś wyjaśnić mi te twoje wizje - przypomniała mi, wpatrując się we mnie czujnie, jakbym miał odfrunąć.
   Zacząłem jej nieśmiało opowiadać o tym, kim byłem wcześniej - tyle, ile sam o sobie wiedziałem. Potem o Pitchu (o pozostałych Strażnikach nie wspominałem) i naszej walce, której treść widziałem podczas drugiego wspomnienia. W końcu skończyłem na zniknięciu Mroka. Nie chciałem martwić jej obawami, które sam nosiłem w sobie - Mrok na pewno żyje. Może odzyskuje Moc? Może to przez niego mam te chore wizje? Więc czemu go nie widzę? Pytania piętrzyły się, a ja w ciągu tych kilku dni zastanawiałem się nad tym głęboko. Elsa chodziła za mną i próbowała mi dodać otuchy, ale nie mogła wiele zdziałać, nie wiedząc, w czym rzecz.
- Więc czemu się martwisz, skoro te złe chwile minęły? - zapytała, wyginając usta w zamyśleniu.
- Sam nie wiem, czuję, że coś jest nie tak. - odparłem, wzruszając ramionami. Królowa złapała mnie za rękę.
- Jack, chcę, żebyś wiedział, że zawsze możesz na mnie liczyć, bez względu, czy będziemy musieli stoczyć walkę z Pitchem jeszcze raz, czy odnowić wiarę dzieci w ciebie - uśmiechnęła się. Mam nadzieję, że nie będę musiał potrzebować jej pomocy. Miała i tak sporo na głowie. Popełniłem błąd spędzając tyle czasu w Arendelle. Zwiększyłem jej kłopotów na głowie, a ona chciała być po prostu gościnna i przyjacielska.
   Postanowiłem, odchodzę.

...

   Wszedłem nieśmiało do sypialni Elsy późno w nocy. Chciałem jeszcze raz ją zobaczyć, zanim odejdę. Moje serce krwawiło coraz bardziej, nie mogąc pogodzić się z moją decyzją. Musiałem to zrobić, powtarzałem sobie. Dla niej.
   Usiadłem na łóżku obok królowej, zerkając na nią po raz ostatni. Promienie księżyca idealnie padały na jej blada twarz, wyostrzając jej delikatne, królewskie rysy. Długie rzęsy drgały przy każdym westchnięciu, jak wachlarz piór pawia, którego kiedyś miałem zaszczyt oglądać. Włosy, pomimo że były rozczochrane po bokach, nadawały jej naturalny, kobiecy wygląd. Poza tym, były niemal tego samego odcienia, co moje. Westchnąłem, przypominając sobie, ile nas łączy. Jeszcze nigdy nie spotkałem tak niesamowitej dziewczyny jak ona.
   Może wydam się wam teraz jakimś idiotą, ale wyciągnąłem rękę i pogłaskałem ją po niemal białym policzku. Kocham cię, przesłałem jej w myślach, jakby mogła mnie usłyszeć.
   Wstałem i odszedłem od łóżka, zostawiając za sobą śpiącą królową. Nagle usłyszałem cichy głos:
- Jack... - obróciłem się w jednym momencie, widząc nieruchome usta Elsy. To był jej głos, uświadomiłem sobie. Niewiarygodne, ale ten jeden wyraz, dokładniej moje imię wystarczyło, żebym porzucił moją decyzję. Czemu? Bo po prostu czułem, że muszę zostać. Czułem, że to nie ja potrzebuję Elsy, ale ona mnie.

...

   Siedziałem na parapecie w tej samej komnacie, gdy Elsa przyszła do mnie po śniadaniu z ministrami.
- Wybacz, że tak późno, przeciągnęło mi się - chuchnęła w kosmyk włosów, który opadł jej na czoło.
- Nie szkodzi - odparłem. Czułem się nie fair, że chociaż pomyślałem, że powinienem tu zostać. Coś mnie rozrywało na pół, próbując z jednej strony wypchać mnie siłą z Arendelle, a z drugiej siłą zostawić przy boku Elsy.
   Dotknąłem szyby rysując na niej wzór ze szronu. Dzisiejsza pogoda poprawiła się. Choć dalej ziemię skrywał śnieg, to słońce rozpromieniało go tak, że wyglądał jak srebrna powłoka.
   Elsa usiadła naprzeciw mnie na parapecie, przyglądając mi się i jednocześnie związując rozczochrane włosy.
- Dalej zastanawiasz się nad wizjami? - spytała cicho. Westchnąłem. Nie chciałem, ale tak, myślałem o tym. Obiecałem sobie, że już więcej nie będę zrzucał moje kłopoty na plecy Elsy.
- Wołałaś mnie przez sen - mruknąłem, dalej patrząc przez okno. Nie wiem, po co to powiedziałem. Może chciałem zmienić temat, a może chciałem ją zapytać, dlaczego. Oszukuję sam siebie, cholernie chciałem wiedzieć, dlaczego...
    Elsa otworzyła szeroko oczy, a na jej policzkach czerwień rozlała się jak farba z kompletu Anny, który dostała od siostry na ostatnie urodziny.
- Ja? Ciebie? - zapytała, uśmiechając się. Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się delikatnie. Jej reakcja trochę mi pomogła, rozśmieszyła mnie.
- Mówię, co słyszałem - powiedziałem, patrząc królowej w oczy. Ona odwróciła wzrok, udając, że celowo zerka w stronę swojej garderoby.
- Ja sobie niczego sobie nie przypominam - wzruszyła ramionami. Miałem ochotę się roześmiać, widząc jak kłamie. Nie potrafiła tego, już to wiedziałem. Przyjrzałem się jej dokładniej, aż sama zmarszczyła brwi.
- Co?
- Nic, - odparłem, klaszcząc w dłonie. - Idziemy na spacer?

piątek, 27 lutego 2015

Być Strażnikiem

  Następnego dnia spacerowałem po ogrodach królewskich, gdy Elsa wyskoczyła z zamku i pognała w moim kierunku. Była ubrana w gruby, królewski płaszcz, chroniący ją przed zimnem. Za sobą ciągnęła swoją siostrę. Anna wyglądała, jakby wbiegła do garderoby i wybiegła, założywszy coś na siebie nieporadnie. Domyśliłem się, że to sprawka Elsy.
- Elsa, stój! Dokąd mnie tak ciągniesz? - krzyczała. Poczułem, że zaraz nie wytrzymam i zacznę się śmiać, widząc determinację królowej.
   Nagle stanęła i uśmiechnęła się do mnie. Zerknęła na Annę i zapytała cicho:
- Widzisz tu kogokolwiek? - wskazała na mnie.
   Anna spojrzała w moim kierunku błędnym wzrokiem. Dobrze znalem to spojrzenie. Opadły mi dłonie.
- Siostra, ty się dobrze czujesz? - prychnęła, obracając się na pięcie.
- Nie, Ania, poczekaj - prosiła Elsa. - Daj mi szansę.
   Młodsza z sióstr odetchnęła i popatrzyła na mnie. Znaczy nie na mnie, ale na ośnieżone krzewy za moimi plecami.
- Poddaję się, co ty tam niby widzisz?
   Elsa spojrzała na mnie z radością i szepnęła coś siostrze. Stałem tak jak totalny kołek, nie wiedząc, co tu robię. Oparłem się o moją laskę.
- To będzie ciekawe - skwitowałem.
- Słyszałaś coś? - spytała Anna. Elsa popatrzyła na nią wpierw z zaskoczeniem, które potem zmieniło się w entuzjazm.
- Jack, proszę, podejdź tu - poprosiła. Westchnąłem i podszedłem wolno do sióstr królewskich.
   Ania zerknęła niepewnie na siostrę, jakby badała, czy zwariowała, czy jeszcze trochę rozsądku jej w głowie zostało. Pomachałem dłonią przed twarzą Anny. Nic nie pomogło.
- Elso, to bez sensu - powiedziałem, odchodząc, gdy z krzaków wyskoczył renifer, który poprzedniego wieczora chciał mnie zmiażdżyć porożami.
   Zobaczył mnie i zaczął biec w moim kierunku jak otępiały. Obie dziewczyny zaczęły na niego krzyczeć, żeby przestał. Chyba wołały go Sven, czy jakoś tak. Stałem spokojnie, widząc, że zwierze biegnie na mnie i w ostatnim momencie odskoczyłem na bok. Łoś zatrzymał się z trudem i spojrzał na mnie z gniewem.
   Zaczął biegać za mną jak zwariowany, nie bacząc na prośby i rozkazy sióstr. Dawałem sobie z nim radę bez problemu, w końcu miałem w tych sprawach jakieś doświadczenie. Nie raz uciekałem przed wkurzonymi psami, nawet raz, gdy byłem w Hiszpanii zatrzymywałem stado byków, które patrzyły na mnie, jakbym był pokryty czerwoną farbą.
  W końcu renifer nie wyhamował, biegnąc wprost w stronę Elsy. Zdążyłem jedynie podbiec do niej, chwycić ją i wpaść razem z królową w zaspę śnieżną. Sven pobiegł dalej, lecąc prosto na wysoki zaspę - dużo wyższą, niż ta, w którą wpadliśmy z Elsą.
   Nastała cisza. Renifer chyba dał sobie spokój, albo uderzył się tak mocno, że nie miał siły wstać. Popatrzyłem na Elsę, którą dalej trzymałem w objęciach. Jej blade, pozbawione koloru włosy były całe oblepione śniegiem, korona ledwie trzymała się w splecionym warkoczu. Patrzyliśmy na siebie chwilkę, aż w końcu królowa wybuchnęła śmiechem.
   Słyszeliście kiedyś dźwięk dzwoneczków przy saniach? Na pewno. Wyobraźcie sobie teraz, że tak brzmi śmiech Elsy. Mógłbym słuchać tego bez końca.
   Śmialiśmy się dłuższą chwilę, po czym wstałem pierwszy i podałem królowej dłoń. Gdy wstała i spojrzała na siostrę, oboje zauważyliśmy minę Anny. Była w szoku.
   Widziała mnie, dotarło do mnie. Patrzyła wprost na mnie, nie na tło za mną.
- Ania, ty... Widzisz Jacka? - zapytała Elsa z nadzieją w głosie. Nie zauważyła, że dalej trzyma mnie za rękę, a ja oczywiście wolałem udawać, że tego nie widzę.
   Królowa pociągnęła mnie za sobą i podeszła do Anny. Dziewczyna wypuściła ze świstem powietrze.
- Więc to ty jesteś tym duchem? - zapytała cicho.
   Spojrzałem na Elsę.
- Serio, "duchem"?
  Anna otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.
- Dobrze, Strażnikiem Marzeń, pasuje? - Elsa wyraźnie się ze mną drażniła, bo pokazała mi język.
- O wiele lepiej - mruknąłem z dumą.
   Anna patrzyła na nas ze strachem, po czym powiedziała:
- Ale ty przecież... ale ciebie... jak ty? - nie potrafiła nic powiedzieć. Zastanawiałem się, w którym momencie mnie zobaczyła.
   Elsa zaśmiała się, przytulając siostrę.
- Spokojnie, Anna - rzekła ciepło.
   Wyciągnąłem teatralnie dłoń w stronę księżniczki, kłaniając się.
- Poznać księżniczkę Arendelle to ogromny zaszczyt - powiedziałem. Obie dziewczyny zachichotały. Ania była w swoim żywiole.
   Podała mi dłoń, odpowiadając.
- Ciebie również miło poznać, Strażniku Marzeń. - pocałowałem jej dłoń teatralnie, po czym obydwoje zaczęliśmy się śmiać.
- Mów mi Jack - powiedziałem młodszej z sióstr, uśmiechając się.
- Dobrze więc, Jack. Ale kto to jest Strażnik Marzeń? - zapytała ciekawie. Renifer za moimi plecami podniósł się z zaspy, a Anna podleciała do niego, zapominając o swoim pytaniu. Żebyś tylko wiedziała, pomyślałem.
   Spojrzałem na Elsę. Jaśniała radością. Nie sądziłem, że tak zależało jej byśmy poznali się z Anną. Mrugnąłem do królowej, po czym ruszyłem w ślad za jej siostrą, w stronę renifera. Warknął do mnie, ignorując zaniepokojnoną Annę, po czym pokręcił ze złością porożem.
   Westchnąłem i wyczarowałem małą, idealnie ukształtowaną śnieżynkę, która przecięła dystans między mną a zwierzęciem i zatrzymała się na jego nozdrzach, znikając. Renifer odchrząknął, po czym prychnął radośnie.
- Co ty... - zaczęła Anna, ale nie skończyła, bo oberwała ode mnie śnieżką. Jej oczy zalśniły i uśmiechnęła się do mnie. Elsa obserwowała moje ruchy, czułem to.
- Jack! - krzyknęła Anna, lepiąc śnieżkę. Czułem, że czas wiać. Anna rzuciła, ale nie trafiła we mnie. Ze ścieżki wyłonił się Kristoff, który oberwał w głowę od księżniczki.
- Auu! - krzyknął, namierzając sprawcę. Ania skuliła się, nie mogąc przestać się śmiać. Chłopak nabrał śniegu i zaczął biec w jej stronę. Elsa chichotała.
   Podszedłem do królowej, która obserwowała poczynania siostry i jej przyjaciół. Spojrzała na mnie z zachwytem.
- Jak to robisz? - spytała ciekawie.
- Co? - udałem, że nie wiem, o co jej chodzi. Elsa rzuciła mi sarkastyczne spojrzenie. Mógłbym odpłynąć w jej błękitnych oczach.
- Widziałam, zmusiłeś Svena do zabawy, ale jakim cudem? - była bardzo spostrzegawcza.
- Myślisz, że ja wiem, jak to robię? - zapytałem z powątpieniem. Elsa zaśmiała się.
   Obróciła się i zaczęła iść w stronę pałacu. Szedłem za nią jak zahipnotyzowany.
- Moc się bierze z ciebie, prawda? - spytała nagle, odwracając się. Zimne powietrze nadało jej policzkom czerwony odcień.
- Tak, tak myślę - odparłem, wzruszając ramionami. Elsę najwyraźniej bardzo zainteresowało to, że potrafię wprawić ludzi w dobry nastrój, ot tak. Wypytała mnie o różne szczegóły dotyczące mojej Mocy, serio, byłem już zmęczony jej pytaniami.
   Siedzieliśmy w jej komnacie, słysząc dobiegające z placu okrzyki i śmiechy Anny, Kristoffa i Svena. Cieszyłem się każdą chwilą, jaką mogłem spędzić w Arendelle, choć wiedziałem, że dobiegnie końca. To było jak narkotyk. Kiedy byłem przy Elsie, wiedziałem, że nie potrzebuję niczego więcej. Bycie Strażnikiem nie dawało mi czegoś takiego.
   Królowa spytała w koncu:
- Potrafisz rozszerzyć Moc?
- Co? - zmarszczyłem brwi. Pierwszy raz o tym słyszałem. Wyobraziłem sobie Zająca, tworzącego dwa razy większe jajka niż teraz. Gdzie musiałby je chować, żeby dzieci ich nie zauważyły?
- Myślałam, że to jest możliwe, ja uczę się przy każdej okazji. - ujęła mnie za rękę. - Jack, jeśli potrafisz wpływać na dobry humor u innych, to może potrafisz zmienić inne emocje? Albo odczytywać je? Może warto spróbować?
   Zastanowiłem się nad słowami dziewczyny. Faktycznie, nigdy nie myślałem, że mógłbym umieć więcej. Byłem Strażnikiem Zabawy, to leżało w moich możliwościach. Czy warto było w ogóle próbować odkryć coś nowego? Moja Moc przeciez różniła się od Mocy Elsy.
   Moje oczy znów zaszły mgłą, przeradzającą się w czerń.  Zobaczyłem Mroka, odzianego w czerń, z podłym uśmiechem wypisanym na twarzy i zniknięcie złotego blasku Piaska. Pamiętam swoją furię, przeradzającą się w Moc. Pamiętam, że wyskoczyłem z sań Northa, gnając przed siebie w stronę wroga.
   Teraz widziałem tę scenę jakby z boku. Widziałem siebie, lecącego wraz z wiatrem w stronę Mroka. Wtedy moje ciało ogarnęły ciemności i nastąpił ogromny wybuch. Lód przebijał się przez warstwy cieni, spowijając je chłodem i niszcząc.
- Jack! - słyszałem rozpaczliwy głos. - Jack, obudź się!
   Kiedy otworzyłem oczy, zauważyłem, że leżę na podłodze, a przy mnie klęczy Elsa ze zmartwionym wyrazem twarzy. Więcej niż zmartwionym, przerażonym.
- Jack, nic ci nie jest? - spytała łamiącym się głosem. Bała się o mnie, uświadomiłem sobie.
- Nie, nie - uśmiechnąłem się, chcąc dodać jej otuchy.
- To już drugi raz, Jack, coś jest nie tak. - nie dawała się omamić. Mnie również to niepokoiło. Raczej nie odbierałem sobie przytomności, ot tak, dla hecy. Musiałem spytać Northa o zdanie.
- Muszę stąd wyjechać - powiadomiłem królową. Rzuciła mi współczujące spojrzenie. Nie, naprawdę była smutna. Coś mi nie wychodziło to odgadywanie emocji, Elsa miała rację - musiałem poćwiczyć.
- Na jak długo? - spojrzałem w tył. Elsa dalej klęczała, tak, jak wcześniej nade mną. Wzrok miała wbity w podłogę.
- Chyba naprawdę potrzebuję pomocy. - szepnąłem. Królowa wstała i podeszła do mnie.
- Co jeśli stanie ci się to w trakcie podróży? - martwiła się. Widziałem, jak jej czoło napina się od nadmiaru złych emocji. Czułem się za to winny.
- Nie stanie, to nie daleko.
- Gdzie? - nie dawała za wygraną. Nie mogłem zdradzić Northa. Złożyliśmy przysięgę, że nie zdradzamy więcej, niż musimy. Elsa mnie widziała - nie ma problemu. Rozmawiała ze mną - to już wykraczało poza normę. Przyjaźniłem się z nią - bez sensu, musimy się przecież rozstać. Zakochałem się w niej... To nie ma żadnych wytłumaczeń. Zbyt wiele reguł nałamałem. Obróciłem wzrok.
- Do Laponii, do dobrego przyjaciela.
- Nie mogę cię stąd puścić samego - mruknęła Elsa. Spojrzałem na nią z ukosa. - Za wielkie ryzyko.
- Nie zrobię nic, siedząc w Arendelle. - zaprzeczyłem, niemal krzykiem.Obróciłem się tylem, podchodząc do drzwi. Nie chciałem widzieć jej spojrzenia. Czułem, że chyba bym się załamał pod jego wpływem. - Mówiłem, że nie mogę tu zostać.
   Nastała chwila ciszy. Zastanawiałem się, czy Elsa da mi odejść, czy będę musiał to zrobić siłą ze złamanym sercem, które zawsze będzie powracało do Arendelle i tej komnaty.
- Przepraszam - wyszeptałem, nie odwracając się. - Spanikowałem. To tylko wizje.
- Wizje? - spytała Elsa. Nie dość, że chyba po raz pierwszy kogos przeprosiłem, to jeszcze ona domaga się wyjaśnień, też mi coś.
- Wyjaśnię ci to kiedy indziej - obiecałem. Kiedyś na pewno, dodałem w myślach. Królowa westchnęła, dotykając mojego ramienia.
- Jack, jeśli to się pogorszy, to... - popatrzyłem na nią, jednocześnie nabywając wyrzutów sumienia, widząc jej smutny wyraz twarzy. - ... wtedy to ja pójdę z tobą do twojego przyjaciela. Nie moge zostawić ciebie samego. Nie potrafię.
   Walczyłem z chęcią pocałowania jej w blade usta, wygięte w idealny łuk. Pokusa była tak silna, że z trudem się jej oparłem. Ścisnąłem dłonie, aż na kłykciach pojawiły się słabe białe plamy. Dlaczego, gdy próbuję ją chronić, ona rzuca mi kłody pod nogi? Czy to możliwe, że jej na mnie naprawdę zależy?
 - Po co to robisz? - spytałem cicho. Naprawdę tego nie rozumiałem.
   Elsa spojrzała na bok, zastanawiając się. Coś nas pchało ku sobie, to było pewne. Tylko właściwie po co?
- Bo zależy mi na tobie. - odparła wprost.

piątek, 13 lutego 2015

Mój dom w Arendelle

   Szliśmy wraz z Elsą po grubym lodzie przez zatokę przy porcie Arendelle. Rozejrzałem się dokoła na nieskończoną warstwę lodu i nagle oczy zaszły mi czernią. Upadłem na kolana, trzymając się za głowę.
   Nagle pośród ciemności wyłoniło się słabe światło. Usłyszałem głos. Dziecięcy głos, który znałem już bardzo dobrze. To był głos mojej siostry. Często mnie prześladował, ale to było wszystko, co pamiętałem z mojego poprzedniego życia.
- Jack, boję się - wołała drżącym głosikiem.
   Pamiętałem tylko to, że zdołałem ją ocalić. I mój upadek.
   Co się ze mną dzieje? Dlaczego przypominam sobie właśnie to i dlaczego straciłem przytomność? Gdy otworzyłem oczy, leżałem na pokrywie lodu, a koło mnie klęczała Elsa z zaniepokojonym wyrazem twarzy. Złapałem się za głowę. Ból pod moją czaszką pulsował nieznośnie.
- Jack, dobrze się czujesz? - spytała Elsa. Skupiłem na niej swój wzrok i postarałem się zapanować nad oddechem.
- Tak, już dobrze - powiedziałem wolno. Królowa podała mi rękę. Chwyciłem ją bez słowa i wstałem. - Elsa, masz jakiś pomysł? - zapytałem w końcu.
   Królowa przystanęła.
- Muszę być jak najdalej od Anny. Wrócę do Pałacu. - zdecydowała. Dogoniłem ją szybko.
- Stój! Naprawdę myślisz, że to się dobrze skończy, gdy zostawisz Annę? Może właśnie powinnaś być przy niej. - wiedziałem, że mam rację, ale Elsa tego nie rozumiała. A może nie chciała rozumieć. Wiedziałem, że była za mądra, żeby nie wziąć tego pod uwagę, więc czemu wciąż ucieka?
- Ale jak, Jack?! Myślisz, że nie chciałabym być przy niej? Oddałabym całą moją Moc, żeby tylko spędzić z nią jeden dzień, nie zastanawiając się, czy mogę zrobić jej krzywdę!! - krzyknęła. Jej błękitne oczy zaszły łzami, ale Elsa trzymała się twardo. Nie chciałem doprowadzić jej do takiego stanu, ale widziałem, że się łamie. Może powinienem zrobić to dla niej i dla Anny?
- Dlaczego uważasz, że możesz być dla niej takim zagrożeniem? - zapytałem spokojnie. Elsa potarła swoje przedramiona, jakby było jej zimno i spojrzała w dal, za siebie na Arendelle.
- Kiedyś, bardzo dawno temu prawie zabiła ją zabawa ze mną. Zabawa śniegiem i lodem. Byłeś tam wtedy? - zapytała. Pokręciłem przecząco głową. Ja dałem pomysł, ale nie mogłem być wszędzie, gdzie dzieci bawiły się w bitwę na śnieżki, czy jazdę na łyżwach. - Od tego czasu trzymam się z daleka, bo...
- Bo sądzisz, że to może się powtórzyć. - dokończyłem.
- Hans powiedział, że... że ona... Naprawdę mogłam zrobić jej coś gorszego niż to, co zrobiłam wtedy? - zapytała, choć wiedziała, że nie znam odpowiedzi. Objąłem ją, jednocześnie okrywając ją płaszczem.
- Wszystko będzie dobrze, Elsa. Chodź - ruszyliśmy w kierunku Pałacu. Cóż, próbowałem. Miałem nadzieję, że Elsa ma rację i Annie nie będzie groziło żadne niebezpieczeństwo.

...

   Stałem obok, jak zwykle zresztą, widząc jak cierpi Elsa, gdy Hans powiedział jej, że jej siostra nie żyje. Opadłem na kolana. Mnie też ta informacja zwaliła z nóg. Nie znałem bliżej Anny, ale wiem, jak Elsa mogła się czuć. Tak samo pewnie czuła się moja siostra, gdy ja...
   Nagle cała wichura śnieżna zatrzymała się, pozostawiając naszą trójkę na ogromnym, lodowym pustkowiu. Zauważyłem, że Hans wyciąga miecz i idzie w stronę Elsy. Zdołałem jedynie krzyknąć, gdy miecz Hansa uderzył, ale nie w królową, a w ciało jej siostry, które w jednej sekundzie zamarzło nad Elsą, broniąc jej. Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. Chciałbym teraz tylko upewnić się, że Elsie nic nie jest, ale widziałem jej panikę i troskę, gdy zauważyła stojącą nad nią Annę, zamarzniętą do szpiku kości. Podszedłem do dziewczyny, dotykając jej lodowego ciała. Nie musiałem sprawdzać, by wiedzieć, że Anna umarła w momencie, gdy skuł ją wieczny lód. Nie było na to żadnego wyjścia. Uklęknąłem obok, pogrążony w smutku, podczas gdy Elsa przytulała siostrę i łkała. Po drugiej stronie stał Kristoff z tym swoim reniferem. Ach, no tak, zapomniałem wam powiedzieć. Zwierzęta mnie widzą. One nie muszą wierzyć. Tak więc renifer rzucał w moim kierunku dziwne, zaniepokojone spojrzenia, ale większość uwagi skupiał na lodowym posągu Anny.
   W końcu zauważyłem, jak ciepło rozchodzi się po ciele rudowłosej.
- Co u.. - zacząłem, ale Elsa odskoczyła od niej, widząc, że lód pęka. Anna odetchnęła i poruszyła się, a jej lodowa powłoka stopiła się niemal niezauważalnie.
   Elsa chwyciła siostrę w ramiona. Spojrzałem na siostry po raz ostatni, bo poczułem się w tym momencie... niepotrzebny. Powinieneś odejść, Jack, powiedział głos w mojej głowie, Arendelle staje się dla ciebie domem, a ty nie masz domu.
   Obróciłem się i odszedłem. Elsa nie zauważyła mnie, ale nie miałem jej tego za złe. Cieszyłem się, że jest szczęśliwa. Niedługo lód pod moimi stopami zaczął się roztapiać, więc powłóczyłem laską po tafli, zamarzając wodę ponownie, żebym mógł przejść.

...

   Siedziałem właśnie w Londynie, przyglądając się jakiejś kobiecie zamiatającej drogę. Zastanawiały mnie jej jasne dłonie. Przypominały mi kogoś. Odwróciłem od niej wzrok. Szlag, kiedy spotykałem różne kobiety na swojej drodze, zawsze któraś miała coś, co przypominało mi królową Arendelle. Jedna miała taki sam piegowaty nos. Druga podobnie się uśmiechała. Trzecia tak samo zaplatała włosy. Ach, zwariować można było.
   Minął miesiąc odkąd opuściłem Arendelle. Powiem szczerze, że to był okropny miesiąc. Codziennie powracałem do myśli, co robi Elsa i czy jest bezpieczna i codziennie odwracałem się od tych myśli, skupiając na rzeczywistości. A rzeczywistość była taka, że byłem Strażnikiem. I jestem wolny. Po co mam być zniewolony przez kobietę, skoro mogę robić co chcę, prychnąłem w myślach, rozkładając się na dachu jednej z kamienic. Dobrze mi samemu, powtarzałem sobie ciągle, jakby samo powtarzanie w kółko tego samego miało mi pomóc w to uwierzyć.
   Wytrzymałem jeszcze kilka dni, aż w końcu obiecałem sobie, że tylko sprawdzę, ta dla pewności, że nic jej nie jest. Dotarłem do Arendelle w kilkanaście minut. Akurat wtedy zaszło słońce. Pamiętałem dobrze ściany zamku i wiedziałem, gdzie znajduje się komnata królowej. Usiadłem na parapecie, obserwując pokój Elsy. Natychmiast na szybie pojawiły się wzory z mrozu. Zmarszczyłem brwi. Już każdy wiedział, że to mój znak rozpoznawalny. Irytowało mnie to coraz częściej, bo nie mogłem się wkradać niezauważony.
   W komnacie pojawiło się słabe światło. Zauważyłem Elsę wchodzącą do pokoju. Nie zmieniła się przez miesiąc, choć ja oczywiście miałem wrażenie, że wypiękniała jeszcze bardziej. Miała zaplecione włosy w ciasny warkocz i turkusową, długą sukienkę, ale inną niż ta, którą stworzyła sobie w swoim Lodowym Pałacu. Wkoło rękawów i dekoltu widoczne były złote akcenty szyte grubą nicią. Domyśliłem się, że to koszula nocna, bo jak na szatę królowej była wyjątkowo skromna. Gdy obróciła się, żeby sięgnąć po coś do skromnego regału stojącego obok biurka, zauważyłem, że tyłu sukni ma wycięty, ukazując jej nagie plecy. Przełknąłem głośno ślinę. Dość śmiała sukienka jak na potrzebę snu.
   Nagle Elsa wykrzyknęła zdziwiona, zauważając mnie. Podbiegła do okna i otworzyła je, zanim zdążyłem uciec.
- Jack - szepnęła z ulgą, biorąc mnie w ramiona. Odwzajemniłem uścisk, ciesząc się, że tu jestem. Dlaczego uciekałem przed Elsą? Sam już nie wiem. Sądziłem, że mnie nie potrzebuje. A ona cieszy się z mojego przybycia jak dzieciaki z prezentów Northa. - Gdzie ty się podziewałeś tyle czasu? - widziałem radość w jej błękitnych oczach.
   Westchnąłem. Nie wiedziałem, jak mam to wyjaśnić.
- Co z Anną? Wszystko w porządku? - zapytałem.
   Elsa pokiwała głową.
- Tak, w najlepszym. Tylko ostatnio Kristoff spędza z nią za dużo czasu, zaczyna mnie to irytować - zaśmiała się, udając oburzenie. Uśmiechnąłem się na ten widok. Dawno nie była taka wyluzowana. No, właściwie to nigdy.
   Odetchnęła, po czym jej oczy znowu zaświeciły.
- Zaczekaj, przebiorę się i pójdziemy na spacer, opowiesz mi co porabiałeś przez ten miesiąc, okej? - zapytała, idąc w kierunku garderoby.
- Elso, to nie będzie konieczne, bo ja...
- Jack, nie dasz się zaprosić na spacer ze swoją starą przyjaciółką? - w sumie pomyślałem, że jeden wieczór w tę czy we w tę nie zrobi mi różnicy, a jeśli mogę jej sprawić przyjemność...
   Niedługo potem spacerowaliśmy po ogrodach królewskich, Elsa opowiadała mi, co zmieniło się w Arendelle od jej powrotu na tron, do którego, jak twierdzi, się przyczyniłem. Słuchałem tego na wpół otępiały, nie wiedząc czy skupić się na jej słowach, ciesząc się chwilą z nią sam na sam, czy może od razu powiedzieć jej, że muszę odejść. Ja nie jestem z tej bajki. Ja ratuję świat jako Strażnik, ona rządzi królestwem - ona jest człowiekiem, ja jestem nieśmiertelny.
- Jack, - powiedziała w końcu, widząc moją otępiałą minę. - co jest?
   Spojrzałem w jej błękitne oczy pełnej nadziei, po raz pierwszy nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu westchnąłem i odpowiedziałem:
- Wiesz, że nie będę wiecznie w Arendelle, prawda? - zapytałem. to nie była pełna odpowiedź, ale chociaż jej część. Elsa skrzywiła się.
- Domyślam się, ale chyba będziesz mnie odwiedzał. - odwróciłem wzrok. - Prawda?
- Elsa, ja właściwie... Sam nie wiem. Nie powinienem za długo przesiadywać w jednym miejscu. - zacząłem tłumaczyć. Elsa słuchała w skupieniu, gdy mówiłem jej o wielu dzieciakach czekających na zabawę z Jackiem Mrozem, podczas gdy on będzie siedział w Arendelle. - W dodatku - dodałem. - królowa Arendelle też nie będzie miała czasu dla zimowego ducha.
   Po tym ostatnim Elsa wkurzyła się, choć oczywiście starała się tego po sobie nie pokazać. Zmierzyła mnie ostro wzrokiem, po czym powiedziała, krzyżując ręce.
- Królowa Elsa zarządza swoim czasem jak jej się podoba, a jeśli chce spędzić go z siostrą, to robi to i nie pyta nikogo o zdanie. To samo dotyczy ciebie - dodała, mrugając do mnie. Uśmiechnąłem się, widząc jej naburmuszoną minę. Mimo jej kobiecego wyglądu, często zachowywała się jak dziecko. Byłem pewien, że stoi za tym Anna i byłem jej za to wdzięczny. - W dodatku chciałabym, żebyś poznał Annę. Chcę, żeby ona w ciebie uwierzyła.
   Pomyślałem, że wiara jednego dziecka daje wiele. Ale wiara dorosłej dziewczyny znaczy o wiele więcej, a jeżeli Elsa może mi w tym pomóc... Po prostu zgodziłem się.
- Anna już pewnie śpi, - mruknęła Elsa. - ale rano zagadam do niej.
- Elso, po co to robisz? - zapytałem. Spojrzała na mnie wyczekująco.
- Co robię?
- Czemu chcesz, żebym tu został?
   Królowa zamyśliła się. Widziałem to po jej minie. Odeszła dalej obok dużej fontanny, wpatrując się w nią. Dotknęła tafli wody i natychmiast tryskające krople zmieniły się w lód, tworząc bajeczny widok. Elsa obróciła się do mnie z uśmiechem i powiedziała:
- Bo ty jako jedyny jesteś podobny do mnie i też potrafisz to, co ja. Też masz Moc.
   Zaśmiałem się. Tak w sumie to prawda. Nie natrafiłem jeszcze na kogoś innego, obdarzonego zimowym talentem.
- Nie widziałaś jeszcze mojej Mocy. - Elsa zmarszczyła brwi. - Potrafisz przywołać uśmiech na twarzy nawet najbardziej rozzłoszczonej istoty? Bo ja to potrafię - powiedziałem mało skromnie, pusząc się przy tym. Moja towarzyszka zdziwiła się, a jej ciemne brwi przesunęły się trochę wyżej.
- Taak? W takim razie mi to pokażesz - rozkazała, a ja zacząłem się śmiać.
- Przyprowadź Annę jutro rano w to samo miejsce - mrugnąłem do niej, podpierając się na lasce. - Jakbyś ją trochę wkurzyła, byłbym wdzięczny. - Elsa zaśmiała się i ruszyła w stronę zamku, rzucając mi pożegnalny uśmiech, ale zaraz wróciła, biorąc mnie w ramiona. Cholera, kiedy przestanie mi być mało jej uścisków? Wtedy czułem, że mam wszystko, co tak naprawdę chciałem właśnie w swoich ramionach.
- Cieszę się, że wróciłeś - dodała na pożegnanie i tym razem naprawdę odeszła, zostawiając mnie samego w ogrodzie. Odetchnąłem, gdy skręciła w bok, ginąc mi z oczu.
   Kiedy upewniłem się, że jestem sam, kopnąłem w kamienną ławę, krzycząc:
- Jack, ty kretynie!
   Uderzyłem tak mocno, że noga zapulsowała z bólu. Złapałem się za nią, przysiadając na ławie i tłumiąc krzyk. Zza krzaków usłyszałem szelest i popatrzyłem czujnie w tamtym kierunku.
   Nagle wyjrzał z nich renifer, ten sam, który nie odstępował Kristoffa na krok. Gdy zobaczył mnie, zadarł rogi i ruszył wściekle w moim kierunku, a ja w ostatniej chwili uskoczyłem, przy okazji zamarzając ziemię u swoich stóp, przez co renifer poślizgnął się w miejscu, w którym przed chwilą stałem i upadł na wielki, rogowaty łeb.
   Kiedy się podniósł, ja stałem na gałęzi jednego z wyższych drzew w okolicy. Wystawiłem zwierzęciu język, po czym ułożyłem się do snu, słysząc jednocześnie, że jak jego łapy drapią o pień. Po kilku nieudanych próbach w końcu miałem spokój i już zacząłem myśleć o jutrzejszym dniu, jednocześnie narzekając na swoją głupotę.

środa, 11 lutego 2015

Niechciany pocałunek

   Siedziałem z Elsą w więzieniu. Tak, tam ją zamknięto. Dalej nie odzyskała przytomności po wypadku z lodowym żyrandolem. Jakim prawem przetrzymują tu królową?
   Dotknąłem lekko jej zimnych ust, potem pogłaskałem policzek. Kurczę, po co ja to robię? Nigdy nie byłem zbyt rozsądny i nie myślałem - po prostu to robiłem, ale teraz sam siebie zaczynałem zaskakiwać.
   Elsa leżała na prowizorycznym leżaku blada jak śnieg. Fałdy jej sukni zlewały się z łóżka kaskadami, niczym wodospad. Przykucnąłem obok, przypatrując jej się. W końcu przysunąłem się na tyle blisko, że stykałem się z nią nosami.
- Nie martw się, jakoś cię stąd uwolnię - obiecałem. A tak szczerze, jak ja mógłbym to zrobić?
   Przypomniałem sobie, jakich cudów dokonała w swoim Pałacu, gdy walczyła ze strażnikami. Niewiele jej pomogłem, była niesamowita. Przez chwilę zaczynałem bać się płomienia w jej oczach. Tylko ten Hans... Znienawidziłem go od razu. Czułem, że nie traktował Elsy tak, jak sobie na to zasłużyła. Najchętniej zamroziłbym go w sopel lodu, ale oczywiście, nie zrobiłem tego. Spośród całego mojego szaleństwa i niesfornych żartów miałem tylko jedną zasadę - nigdy nie krzywdziłem ludzi. I tego się trzymam.
   Królowa zamrugała gwałtownie, po czym otworzyła błękitne oczy wpatrujące się we mnie.
- Jack... - wyszeptała. Poczułem zimny dreszcz na karku, którego dawno nie czułem. Odetchnąłem z ulgą, nic jej nie było. Elsa nagle zeskoczyła z leżaka i objęła mnie. Poczułem się zaskoczony, tak naprawdę, to zszokowany. Nie wiedziałem, co mam zrobić.
   Wtuliłem się w nią, chłonąc jej zapach. Chciałbym, żeby pozostał ze mną na zawsze. Choć to niemożliwe - dodałem w sercu.
- Dziękuję - wyszeptała, a ja zadrżałem, słysząc jej głos. Potrzebowałem kilku sekund, żeby ochłonąć.
- Za co ty mi dziękujesz? - zapytałem z uśmiechem. Elsa usiadła na leżaku. Dopiero zobaczyłem, że na rękach ma kajdany... I to nie byle jakie. Zakrywały całe jej dłonie, jak bomby. Poczułem złość. - To Hans ci to zrobił? - spytałem.
   Elsa zerknęła na swoje dłonie, po czym odpowiedziała pytaniem:
- A ty nie wiesz? Chyba byłeś przy mnie, prawda?
   Podrapałem się po głowie. Musiałem być teraz równie czerwony na twarzy, co włosy Anny.
- Wieesz... Wiele spraw mi umyka - powiedziałem. Mówiąc szczerze, skłamałem... do połowy. Bo na wiele rzeczy nie zwracałem uwagi właśnie przy niej.
   Elsa nachyliła się do mnie z uśmiechem. Zastanawiałem się, czy w ogóle pojęła, że siedzi w więzieniu. A jeśli tak, to jakoś chyba nie za bardzo się tym przejęła. Może moje towarzystwo trochę umiliło jej siedzenie w pace? W końcu kto jak kto, ale ja jestem specem od dobrej zabawy.
- A dziękuję ci za to, że nie mnie nie zostawiłeś. Wierz mi, to naprawdę wiele - rzekła poważnie, ale uśmiech łagodził jej rzeczowy ton. Wpatrywałem się w nią jak w obrazek. Jack do cholery, ogarnij się - krzyczał mój rozum, ale niewiele to dało. Przełknąłem głośno ślinę. Sam nie wiedziałem, co mam powiedzieć. W końcu Elsa dodała: - Zastanawiam się tylko... czemu?
- Co czemu? Nie rozumiem. - wstałem i podszedłem do okna. W dłoni trzymałem laskę - mojego nieodzownego towarzysza.
   Elsa próbowała zignorować swoje kajdany.
- Czemu cały czas... jesteś przy mnie? - obróciłem się. Cóż jej miałem powiedzieć? Nie istniały słowa, którymi mógłbym to wyjaśnić. W oczach Elsy pojawiło się rozbawienie. Dopiero teraz zrozumiałem, że domyśliła się. Ona wie, co ja do niej... Ale ze mnie kretyn!
   Odchrząknąłem, po czym odpowiedziałem pewnym głosem, żeby ocalić chociaż resztki mojej godności.
- Wiesz, jestem Strażnikiem Marzeń. To... do czegoś zobowiązuje.
- Tsa? - mruknęła Elsa.
- Tak, czasem zdarza mi się pomóc komuś w potrzebie. A ty od początku mnie potrzebowałaś - rzuciłem jej pewne siebie spojrzenie i zauważyłem coś niezwykłego. Elsa spojrzała w ziemię, jakby z zawstydzeniem, a jej policzki spłonęły. To, że ja się przy niej rumienię, to była normalka. Ale królowa tak reagowała... na mnie?
- No, być może - powiedziała z wahaniem, udając, że wcześniejsze zajście z jej zaczerwienionymi policzkami wcale nie miało miejsca. Nic z tego, bo Jack Mróz to zauważył, zaśmiałem się w myślach. - Nie wiem, nigdy tak  tym nie myślałam.
   Nagle zmarszczyła brwi. Jej uśmiech wygasł, jak za pstryknięciem palców.
- Co jest?  zapytałem.
- Dlaczego przy tobie zawsze jestem taka... lekkomyślna?  Mój Boże, gdzie Anna? - królowa nagle wstała i zaczęła się rozglądać wokół siebie, jakby jej siostra mogła się gdzieś tutaj schować. Hmmm, może pod łóżkiem?
- Ej, ej, ej, ej - chwyciłem ją za ramiona, próbując uspokoić. - wszystko gra. Anna jest z Kristoffem. Dadzą sobie radę. Na razie skupmy się na tobie. Coś czuję, że nie posiedzimy tu długo.
   Że też ja zawsze muszę mieć rację?! W głowie się nie mieści. W chwili, gdy to powiedziałem, do celi wszedł Hans z tym swoim głupkowatym spojrzeniem. Miałem ochotę skręcić mu kark, ale wzrok Elsy nakazał mi wyjść. Krajało mi się serce, ale wyszedłem, specjalnie przechodząc przez ciało Hansa. Wiem, że jako duch, gdy przechodzę przez innych, oni czują nieprzyjemne zimno. Komu jak komu, ale jemu uwielbiałem sprawiać nieprzyjemności...

. . .

   Stałem na korytarzu przed celą, oparty o ścianę ze skrzyżowanymi dłońmi. Cały czas biłem się z myślami. Najchętniej wbiłbym do tej celi i skopał Hansowi... dobra, tego chyba wam nie muszę tłumaczyć. Najgorsza była ta bezczynność i wolno lecący czas. Stałem tak i stałem, a ich rozmowa nie kończyła się. W końcu dałem sobie spokój i po prostu wszedłem do celi.
- ... powiedz im, że muszą mnie uwolnić - nalegała królowa, patrząc Hansowi w oczy. Jej dłonie nadal były skute.
- Zrobię, co się da. - obiecał, po czym obrócił się na pięcie i gdy już myślałem, że sobie pójdzie, ale on nagle wrócił, podszedł do Elsy i pocałował ją. W jednym momencie poczułem żal i gniew. Nie wiem, co było silniejsze. Elsa odskoczyła od niego jak oparzona i zechciała go spoliczkować, ale utrudniły jej to kajdany.
- Jak śmiesz?! - wykrzyknęła, ale Hans chwycił ją za ręce i wykręcił. Zacisnąłem dłonie w pięści, widząc grymas bólu na twarzy Elsy. Książę nachylił się i wyszeptał jej coś do ucha. Oczy królowej otworzyły się szeroko z przerażenia i grozy. Tego już za wiele.
   Nie wytrzymałem. Jedyne, co pamiętam z tego zdarzenia to to, że oczy zaszły mi mgłą, a gdy odzyskałem wzrok i moje zwiększone tętno ustało, Hans leżał na łóżku Elsy z rozwalonym nosem. Królowa patrzyła na mnie z szokiem nie większym, niż Hans. Tak, widział mnie. Naprawdę nie wiem, jakim cudem.
   Książę uśmiechnął się pod krwawiącym nosem i wstał.
- A ty to kto, chłystku? - prychnął, a ja wyciągnąłem przed siebie laskę.
- Wierz mi, nie chcesz wiedzieć. - powiedziałem. Chyba odzyskiwałem kontrolę nad sobą, bo mój głos wydał mi się aż nad zbyt spokojny.
   Hans zaśmiał się. Elsa spojrzała na mnie ze strachem.
- Jack, proszę cię, idź - powiedziała spokojnie. Podszedłem do niej, jak gdyby nigdy nic i złapałem za dłonie, tak, te które były w kajdanach. Od mojego lodowego dotyku kajdany pękły, roztrzaskując się. Spojrzałem na kraty. Jedno moje spojrzenie wystarczyło, żeby one również pękły. Nie wiem, jak to zrobiłem. Po prostu się udało. Jeszcze nigdy nie poczułem się tak silny.
   Z dumą podziwiałem zlęknioną minę Hansa. Co jak co, ale tego nie mógł przebić. Taaa, ehm, byłem zbyt pewny siebie. Gdzieś to już kiedyś słyszałem. Pewnie od Zająca.
- I co, chłystku? - spytałem, królewicz wstał i wyszedł. Bez słowa. Uklęknąłem przed Elsą i podałem jej dłonie tak, by mogła na nie stanąć i wyjść przez okno. Królowa bez słowa zrobiła to.
- Jack, ja...
- Co znowu chcesz mi dziękować? - zaśmiałem się. Elsa odrzuciła kosmyk włosów do tyłu i obdarzyła mnie uśmiechem. Wierzcie mi, albo i nie, ale to była dla mnie wystarczająca nagroda.

Atak na Lodowy Pałac

   Pędziłem razem z wichrem po pustkowiu pokrytym lodem. Zastanawiałem się, czy Elsa naprawdę to wszystko sama wyczarowała . I to w zaledwie w jedną noc. Mnie zajęłoby to kilka lat, ale ja lubiłem się lenić w tym, co robię. Ona z przejęcia była jeszcze potężniejsza.
   Przystanąłem ukryty za drzewami, jakby trzech mężczyzn mogło mnie zobaczyć. Zabawne.
   Pierwszy z nich miał wytworny, królewski garnitur i włosy koloru kasztanowego. Jednak najbardziej moją uwagę przykuł jego wzrok - tak pewny siebie i pyszny, że aż zemdliło mnie przy pierwszej okazji. Najwyraźniej dowodził dwójką po jego prawej i lewej stronie. Tych dwóch mężczyzn miało na sobie czerwone, wojskowe mundury. Poczułem dreszcz, widząc w ich dłoniach broń. Reszta, jakiś dwunastu mężczyzn również dzierżyło kusze. Elsa naprawdę miała się czego obawiać z ich strony.
   Nie było na co czekać, musiałem działać. Już widziałem strach w oczach Elsy, gdy zauważyła, że z kilku przybyszy zrobiło się ich koło dwudziestu...
   W moich lodowatych żyłach zapłonął ogień a ja pobiegłem wprost na ich przywódcę, tego wyglądającego na króla. Uniosłem wyżej laskę i uderzyłem nią mężczyznę. Zasyczał, trzymając się za policzek. Rozglądał się dziko, ale nie widział mnie.
- Coś się stało? - zapytał jeden z jego ochroniarzy.
   Przywódca stał nadal, nie odpowiadając im. W końcu zaatakowałem po raz drugi, tym razem przymarzając ich stopy do grubej warstwy śniegu. Niektórzy na miejscu zaczęli wrzeszczeć i panikować oraz zrzucać winę na Elsę. Nie ona jedna miała tu moc. Stojący na czele wyciągnął miecz i wbił go w szparę między jego butami, a warstwą lodu. Inni zrobili to samo, a gdy już się uwolnili, sypnąłem w nich śniegiem. Nie były to delikatne płatki, ale prawdziwa wichura. Zaczęli zasłaniać oczy w obawie przez ostrymi odłamkami lodu i śniegu, a wiatr dął i dął coraz bardziej. W końcu, zabrakło mi siły. Użycie tego to jak jeden wdech, nie mogłem wytrzymać długo. A oni byli zbyt wytrzymali jak na zwykłych żołnierzy.
   W końcu zrezygnowałem, ale tylko dlatego, by bronić pałacu Elsy. To tam zmierzali. Jeśli nie wyszedł mi atak, wyjdzie mi obrona.
   Kwadrans później, gdy mała armia szła dalej w kierunku królowej, ja stałem na balustradzie lodowego balkonu. Elsa wybiegła do mnie. W oczach miała łzy. Nie mogłem znieść tego widoku, pękało mi serce.
- Jack, uciekaj stąd - krzyczała. Być może teraz obrała taktykę - nakrzycz i wygoń. Także nie sprawdziłaby się.
   Usłyszałem ryk Puszka na zewnątrz. Nie było dobrze. Zaraz się wedrą. Co ja mogłem zrobić? Miałem ochotę złamać moją laskę i zginąć w zaspie z beznadziejności. Jako duch nie mogłem zrobić nic. Nie mogłem chronić Elsy.
   Królowa zbiegła w dół, do komnaty, do której chcieli się wedrzeć strażnicy. Szedłem za nią jak zahipnotyzowany. Bałem się najgorszego. Bałem się, że to jej stanie się krzywda. Po co mi nieśmiertelność, skoro nie mogę chronić tych, których kocham? Tak, kocham Elsę. Wreszcie to zrozumiałem. Po tych wszystkich latach, gdy strzegłem Arendelle, niewidzialny, niczym nocna zmora, w końcu zrozumiałem, po co to robiłem.
   Ogromne szklane odrzwia otworzyły się, a do sali wbiegli strażnicy, wskazując na Elsę. Królowa rzuciła mi rozpaczliwe spojrzenie, które zmieniło się w determinację. Kiwnęła głową, obróciła się na obcasie i pobiegła do swojej komnaty.
   Tak, to będzie niełatwa walka. Nasza walka.