Pędziłem razem z wichrem po pustkowiu pokrytym lodem. Zastanawiałem się, czy Elsa naprawdę to wszystko sama wyczarowała . I to w zaledwie w jedną noc. Mnie zajęłoby to kilka lat, ale ja lubiłem się lenić w tym, co robię. Ona z przejęcia była jeszcze potężniejsza.
Przystanąłem ukryty za drzewami, jakby trzech mężczyzn mogło mnie zobaczyć. Zabawne.
Pierwszy z nich miał wytworny, królewski garnitur i włosy koloru kasztanowego. Jednak najbardziej moją uwagę przykuł jego wzrok - tak pewny siebie i pyszny, że aż zemdliło mnie przy pierwszej okazji. Najwyraźniej dowodził dwójką po jego prawej i lewej stronie. Tych dwóch mężczyzn miało na sobie czerwone, wojskowe mundury. Poczułem dreszcz, widząc w ich dłoniach broń. Reszta, jakiś dwunastu mężczyzn również dzierżyło kusze. Elsa naprawdę miała się czego obawiać z ich strony.
Nie było na co czekać, musiałem działać. Już widziałem strach w oczach Elsy, gdy zauważyła, że z kilku przybyszy zrobiło się ich koło dwudziestu...
W moich lodowatych żyłach zapłonął ogień a ja pobiegłem wprost na ich przywódcę, tego wyglądającego na króla. Uniosłem wyżej laskę i uderzyłem nią mężczyznę. Zasyczał, trzymając się za policzek. Rozglądał się dziko, ale nie widział mnie.
- Coś się stało? - zapytał jeden z jego ochroniarzy.
Przywódca stał nadal, nie odpowiadając im. W końcu zaatakowałem po raz drugi, tym razem przymarzając ich stopy do grubej warstwy śniegu. Niektórzy na miejscu zaczęli wrzeszczeć i panikować oraz zrzucać winę na Elsę. Nie ona jedna miała tu moc. Stojący na czele wyciągnął miecz i wbił go w szparę między jego butami, a warstwą lodu. Inni zrobili to samo, a gdy już się uwolnili, sypnąłem w nich śniegiem. Nie były to delikatne płatki, ale prawdziwa wichura. Zaczęli zasłaniać oczy w obawie przez ostrymi odłamkami lodu i śniegu, a wiatr dął i dął coraz bardziej. W końcu, zabrakło mi siły. Użycie tego to jak jeden wdech, nie mogłem wytrzymać długo. A oni byli zbyt wytrzymali jak na zwykłych żołnierzy.
W końcu zrezygnowałem, ale tylko dlatego, by bronić pałacu Elsy. To tam zmierzali. Jeśli nie wyszedł mi atak, wyjdzie mi obrona.
Kwadrans później, gdy mała armia szła dalej w kierunku królowej, ja stałem na balustradzie lodowego balkonu. Elsa wybiegła do mnie. W oczach miała łzy. Nie mogłem znieść tego widoku, pękało mi serce.
- Jack, uciekaj stąd - krzyczała. Być może teraz obrała taktykę - nakrzycz i wygoń. Także nie sprawdziłaby się.
Usłyszałem ryk Puszka na zewnątrz. Nie było dobrze. Zaraz się wedrą. Co ja mogłem zrobić? Miałem ochotę złamać moją laskę i zginąć w zaspie z beznadziejności. Jako duch nie mogłem zrobić nic. Nie mogłem chronić Elsy.
Królowa zbiegła w dół, do komnaty, do której chcieli się wedrzeć strażnicy. Szedłem za nią jak zahipnotyzowany. Bałem się najgorszego. Bałem się, że to jej stanie się krzywda. Po co mi nieśmiertelność, skoro nie mogę chronić tych, których kocham? Tak, kocham Elsę. Wreszcie to zrozumiałem. Po tych wszystkich latach, gdy strzegłem Arendelle, niewidzialny, niczym nocna zmora, w końcu zrozumiałem, po co to robiłem.
Ogromne szklane odrzwia otworzyły się, a do sali wbiegli strażnicy, wskazując na Elsę. Królowa rzuciła mi rozpaczliwe spojrzenie, które zmieniło się w determinację. Kiwnęła głową, obróciła się na obcasie i pobiegła do swojej komnaty.
Tak, to będzie niełatwa walka. Nasza walka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz