wtorek, 16 grudnia 2014

Prolog

   Szum zimowego wichru obudził mnie ze snu. Kolejny dzień, czyli to, co zwykle. Dokoła napadało dużo śniegu. O, to to już nie moja wina! Cały las zasypany był śniegiem, nie widać było ani gałęzi, ani ziemi, dosłownie wszystko przykryte białym puchem. Ach, nie ma to jak miód na moje oczy. Nareszcie, tak długo na to czekałem!
  Z ziemi wyskoczył mały zajączek, marszcząc pyszczek przy zetknięciu z puchem. Tak bardzo przypomniał mi Zająca, szkoda, że miał teraz poważniejsze zajęcia. Zeskoczyłem z gałęzi, na której spałem, brodząc po kolana w śniegu. Nie był wcale zimny. Ja nie czułem nic, po prostu miękkość. To jak poduszka, która dla innych jest nieco... chłodna.
- Cześć, mały, zgubiłeś się? - mruknąłem z zaciekawieniem, kucając przy zajączku. -  Ciekawe, co się ciągnie za tym lasem - pomyślałem na głos. Latałem od wielu dni i nie natrafiłem na żadne miasto. Chciałbym w końcu znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłbym spotkać się z ludźmi. Pomimo że większość z nich nie mogła mnie zobaczyć lubiłem ich obserwować. Mieli w sobie tyle życia, tyle marzeń... Moje miały granice. A może już przestałem marzyć?
   Wkrótce leciałem razem z moim towarzyszem wichrem. Jak zwykle próbowałem zachować równowagę, jednocześnie trzymając w lewej dłoni moją laskę. Nagle przystanąłem jak wryty. Przede mną znajdowało się miasteczko, tuz przy jeziorze. Hmm, dziwne, miasto tak daleko na północy?
   Wtedy zauważyłem zamek skryty wewnątrz, tak, że jego wieże były ledwie widoczne w cieniu tych wszystkich zwykłych budynków. To królestwo! 
   Pobiegłem po puchu w stronę miasta. Ludzie jeszcze nie wstali. Było tuż po wschodzie słońca. Może jedli śniadanie, nie wiadomo. W każdym razie uliczki były puste.
   Zachciałem przyjrzeć się temu zamkowi. Nie natrafiłem na królestwo od lat. Zamki były bardzo śmiesznymi budowlami, przypominały trochę gargulce schowane na dachach katedry. Zauważyłem, że jedna wieża wygląda inaczej niż inne.
   W mieście się rozochociło, ludzie powyłazili z domu i zaczerpywali zimowego powietrza, jakby cieszyli się z nadejścia zimy. Co za dziwna kraina! - pomyslałem w jednej chwili, ale nie mogłem oderwać wzroku od wieży. Coś mnie do niej przyciągało, jak płatki śniegu lecące niedaleko siebie.
   Jeden skok wystarczył, żebym znalazł się na oknie. Nie widziałem nic, z powodu mrozu. Chwila! Mróz?! Jakim cudem? Przecież nie było mnie tu wcześniej.
   Uchyliłem okno i zajrzałem do środka. Zobaczyłem zwykła komnatę - ot, kilka ładnych zasłon, bogato zdobione łóżko i kilka srebrnych plam na środku pokoju. Zamknąłem szczelnie okno i stanąłem na środku pokoju. To był lód. Coś mi tu nie gra. Ktoś najwyraźniej albo chce mi zabrać cała frajdę, albo...
   Nagle drzwi się uchyliły, a zza nich wyszła para. Wysoki mężczyzna i mała dziewczynka o jasnych włosach. Coś w niej przykuło moją uwagę, płakała. Nie lubiłem tego. Dzieci powinny się śmiać.
- Tato, proszę, ja muszę się zobaczyć z Anną - szlochała, na co ojciec tylko przytulił dziewczynkę. Wyglądał dość miło przez ognisty kolor włosów i wąsów. W ogóle nie wyglądał na ojca małej.
- Elsa - powiedział nieprzyjemnie. - Dobrze wiesz, że jesteś dla niej zagrożeniem. Musisz tu zostać. Ona nie może o tobie wiedzieć.
   Nie potrafiłem połapać się w ich rozmowie. Nic nie trzymało się kupy, jakby co chwila zmieniali tematy. Oparłem się o laskę i słuchałem dalej.
- Tato, proszę! - wykrzyknęła dziewczynka, a z jej oczu znów pociekły łzy.
   Ojciec odwrócił wzrok i bez słowa wyszedł z komnaty. Musiał zamknąć drzwi na klucz, słysząc dźwięk zamykanego zamku. Poczułem złość. Jak można tak traktować dziecko?
   Ale dziewczynka usiadła oparta o drzwi i dalej płakała. Nie wiedziałem, co miałem zrobić. W końcu i tak mnie nie widziała. Usiadłem obok niej i próbowałem ją uspokajać. Może chociaż wyczuje energię bijąca ode mnie.
- Już, spokojnie, mała, już dobrze - szeptałem, ale nie słyszała mnie. Spod jej stóp wysunęła się warstwa cienkiej nawierzchni, którą znałem aż za dobrze. A więc to ona tworzyła ten lód w całym pomieszczeniu, zrozumiałem wreszcie. Nie mogłem w to uwierzyć. Jednak nie byłem sam... ktoś robił to samo, co ja. Patrzyłem na fragmenty mrozu, układające się  jedną całość. Wiele brakowało im do perfekcji, ale dziewczynka była tylko dzieckiem. Może potrzebowała jakiś prywatnych lekcji? Może mógłbym jej pomóc.
- Hej, Elsa? - stałem nad nią i modliłem się, żeby usłyszała. Co miałbym jej powiedzieć? Nie jesteś gorsza, jesteś niezwykła, to co robisz jest piękne! Sam nie wiedziałem, jak to powiedzieć, chociaż właściwie właśnie to ująłem w słowa.
   Usiadłem naprzeciwko niej i patrzyłem. Wkrótce przestała płakać. Patrzyła na mnie, ale wiedziałem, że mnie nie widzi .Mogłem to porównać z wbijaniem mi w serce tysiąca sopli. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego nie możemy się porozumieć. W tych rejonach nie słyszała o Jacku Mrozie, więc nie było mowy, żeby we mnie uwierzyła. Wszystko było na nic. Mogłem tylko siedzieć i gapić się na tę znajomą, mroźną buzię.