Leciałem wprost do Zębowego Pałacu, obawiając się najgorszego. Co jeśli North nie miał racji i lepiej było zaatakować wcześniej? Z drugiej strony znałem też Mroka i wiedziałem, że mojemu wrogowi nie zależy na zrobieniu Ząbkowi krzywdy. Zależy mu na skrzywdzeniu Jacka Mroza.
Wiatr dudnił o moje ubranie, miotając mną na wszystkie strony. Jednak ja potrafiłem już manewrować wiatrem, by dostać się tam, gdzie chcę.
Już po chwili miałem przed sobą Pałac Ząbka, otoczony czarnymi chmurami, jak grubym murem. Obawiałem się obecności Paniki, więc rozglądałem się czujnie. Nikogo jednak nie zauważyłem, aż do ozłoconego wejścia do domu przyjaciółki. Wróżek nigdzie nie było, miejsce to ziało samotnością i smutkiem.
- Mrok! - krzyknąłem, stając na progu Pałacu. Nie zamierzałem wchodzić do jamy niedźwiedzia, wolałem go z niej wykurzyć.
Zaraz potem zobaczyłem czarną postać, migoczącą zza moich pleców w wilgotnym powietrzu. Mrok uśmiechał się do mnie triumfalnie. Wiedział, że nie przewidziałem tego ruchu. Jednak moi przyjaciele będą mogli łatwiej zaatakować, pomyślałem z ulgą.
- Witaj, Jack. Wreszcie się spotykamy po tak długim czasie. Sądziłem, że bardziej ci zależy na twoich przyjaciołach.
Spojrzałem na niego z gniewem i żalem. Jack, uspokój się, wmawiałem sobie, bo przeoczysz coś oczywistego. Skup się na odnalezieniu Ząbka i jej wróżek, nie myśl o tym, co mówi Mrok.
- Aż tak się za mną stęskniłeś? - warknąłem z sarkazmem. Mrok uśmiechnął się triumfalnie, jakby właśnie takiej reakcji ode mnie oczekiwał.
- Ja nie, ale moja żona owszem. - odparł, wzruszając ramionami. - Powiedziała mi, że od kilkuset lat nie znalazła tak twardego umysłu, jak twój. Jesteś dla niej dość sporym wyzwaniem, Jack.
Mówiąc to, zataczał wokół mnie kółko, próbując zmylić. Chwyciłem mocniej moją laskę, a ona zajaśniała od mojego chłodnego oddechu, połyskując bielą przy końcu. Wystarczyłoby teraz dotknąć czegokolwiek moim narzędziem, a zamieniłby się w bryłę lodu.
- Jakoś to jej nie przeszkodziło, by mnie pokonać - mruknąłem z przekąsem, próbując go zagadać. Może dam czas moim przyjaciołom na przygotowanie ataku.
Mrok uśmiechnął się z pochlebstwa w kierunku jego ukochanej. Tak, ostatnio zawaliłem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie znałem ograniczeń Paniki i tym ciężej byłoby mi przełamać jej tajemniczą siłę.
- Bo wiele ćwiczyła, by osiągnąć to, czym włada dziś. - Mrok próbował najwidoczniej omotać mnie swoim uprzejmym językiem. Zawsze to robił i za każdym razem ponosił porażkę, próbując tego ze mną. Byłem po prostu zbyt czujny. - Ale co ja ci będę mówił, lepiej by ona zabrała głos...
Zza jego pleców wyszła Panika, uśmiechając się do mnie uśmiechem gorszym niż wszystkie najgorsze koszmary razem wzięte. W jej wyrazie twarzy skupiała się władza, potęga i pewnego rodzaju mroczny wdzięk, przeszywający do głębi, jak harpun ciała morskich stworzeń.
Miała na sobie równie czarną suknię, co strój jej męża, z tym że ubiór ten przypominał nieco kreację weselną z błyszczącym, czarnym trenem, załamującym się w powietrzu i znikającym dwa metry od jej kruchego ciała. Choć wyglądała na słabowitą istotę, siła jej spojrzenia wyrażała jej niezwykłą potęgę, jaką była umiejętność wpajania do ludzkiego umysłu niewiarygodną ilość czynników powodujących intensywny ból psychiczny.
Panika wbrew temu, co powiedział jej mąż, nie odezwała się ani słowem, wpatrując się we mnie z nienawiścią. Ku mojemu zdziwieniu nagle przylgnęła do męża i wypowiedziała kilka słów do jego ucha, których ja nie mogłem usłyszeć.
- Naprawdę? I nasz gość nie raczył nas uprzedzić, że nie przyszedł sam? - Mrok wciąż udawał uprzejmie zdziwionego, podczas gdy po moim ciele przeszły ciarki. Od razu moje myśli pobiegły ku Elsie. Elsa! Panika już pewnie wiedziała, z kim miała do czynienia.
- Widok twojej zdziwionej miny jest wart wszystkie skarbce świata! - zawołał Mrok, rechocząc paskudnie. - Naprawdę myślałeś, że wam się uda?
Przeniosłem wzrok na Panikę, która wyglądała na równie zadowoloną jak jej mąż. Wiedziałem, że gdybym zaatakował, Panika od razu by to spostrzegła i zdążyła odparować cios. Zaraz, skąd... Nagle coś zrozumiałem z chwilą, gdy wyczułem czyjąś obecność w moim własnym umyśle. Spojrzałem z szokiem na Panikę, która wciąż wiła się wśród moich myśli jak wąż, szukający ofiary.
Panika potrafiła odczytywać myśli. Stąd wiedziała, jaką wizją bądź obrazem zaatakować! Wszystko stało się jasne. Poczułem się bezradny wobec jej siły, która opanowywała mój umysł, miażdżąc po drodze wszystko, co popadnie. Mrok uśmiechnął się zwycięsko.
- Żegnaj, Jack.
Nagle potężna łuna światła uderzyła w Panikę i Mroka, unieruchamiając ich na podłożu, gdy światło przemieniło się w gruby na łokieć lód. Doskonale znałem tę moc.
- Elso! - wykrzyknąłem w chwili, gdy obróciła się zgrabnie, stając naprzeciw Paniki. Lód na ciele koszmarnej damy pękł z trzaskiem, rozsypując się na boki, ale Elsa ani drgnęła, szykując się do walki.
Przede mną przebiegli North, Zając i Piasek, próbując dorwać uciekającego Mroka. Od razu pospieszyłem do Elsy, nawet nie zwracając uwagi na resztę moich przyjaciół. Z pewnością dadzą sobie radę. Tylko gdyby wiedzieli, kim jest Panika...
Żona Mroka wysłała w stronę Elsy potężną łunę cienia - atakiem podobną do Mroka. Elsa odskoczyła, po czym zaatakowała. Dołączyłem do niej w chwili, gdy Panika wbiła w nią swoje lodowate spojrzenie.
- Nie! - krzyknąłem, ale było już za późno.
Lód odbił się od ciała Paniki, nie czyniąc jej krzywdy. Zamiast tego Elsa syknęła z bólu, zgięła się w pół i padła na ośnieżoną podłogę, trzęsąc się z przerażenia i nieposkromionego cierpienia.
Nie obchodziło mnie w tym momencie, co robię - musiałem powstrzymać Panikę. Skoczyłem na nią, powalając ją na biały puch i przyszpilając moją laską wzdłuż szyi. Panika spojrzała na mnie oczami pełnymi strachu, ale zdążyłem usłyszeć tylko, że Elsa przestaje krzyczeć. To dało mi wiele do myślenia. Panika utkwiła we mnie swoje spojrzenie, ale było już za późno.
Dotknąłem jej szyi, która zawibrowała pod moim dotykiem i zaczęła zamarzać, tworząc niewiarygodnie twardą skorupę. Gdybym miał więcej czasu, pewnie udałoby mi się doprowadzić moje dzieło do ostateczności, ale ataki Paniki nasiliły się, gdy pojęła, co jej grozi. Naraz poczułem mackę bólu, rozchodzącą się wzdłuż mojego kręgosłupa. Czułem tak przeogromne cierpienie, że bez przeszkód puściłem Panikę, która coraz dalej sięgała swoją obecnością w moim umyśle, niczym miłośnik gór ostrych krawędzi skały.
Wiedziałem jednak, że gdy odczuwam ból, Elsa jest od niego wolna. Znalazłem coś, co dało mi nadzieję na pokonanie Paniki - potrafiła atakować pojedynczo, nie mogła w tym samym momencie atakować i mnie i Elsy. Gdy ból wreszcie odpuścił, poczułem ogromny żal i smutek, bo wiedziałem już, kogo dotyka niewidzialna macka. Otworzyłem oczy i ujrzałem Panikę - stojącą do połowy w potężnym masywie z lodu i mrozu, oplatającego jej nogi aż do kolan. Elsa zwijała się pod nią z bólu, jęcząc jak zbolałe zwierzę. Z jej oczu lały się łzy.
Skoczyłem znów na Panikę i spróbowałem dokończyć dzieło Elsy. Dotknąłem lekko lśniącego lodu, próbując powiększyć znacznie jego rozmiary. Panika spojrzała na mnie, a krzyki Elsy ponownie ustały. Nie, nie mogłem pozwolić, by ta sytuacja się powtórzyła. Wolałbym już, żeby Panika atakowała mnie, nie ją.
Substancja, która unieruchamiała Panikę wolno rozrastała się i sięgała aż do jej łokci. Zanim jednak Panika zdołała mnie zaatakować, Elsa dołączyła do mnie, a lód zaczął zakrywać już klatkę piersiową mrocznej kobiety.
- Nieee! - krzyknął Mrok, którego North przygwoździł do ziemi. Piasek skoczył ku nam, by nam pomóc, ale coś go powstrzymało. To Panika próbowała go zniewolić, łapiąc się najsłabszego umysłem z nas - atakujących ją.
Piasek padł na ziemię jak martwy, ale zaraz jego ciało zaczęło pulsować, a z jego dłoni sypał się jasny pył, jakby przyjaciel nad nim zupełnie nie panował.
Zając zauważył to i podbiegł do niego, starając się mu pomóc. W tym momencie Mrok spojrzał na swoją żonę i na jego oczach lód zajaśniał czarną barwą, jakby szklisty budulec zabarwił się sadzą. Odskoczyłem od naszego wspólnego dzieła w tym samym momencie co Elsa.
Oboje spojrzeliśmy z trwogą, jak Panika znika w powietrzu, zostawiając za sobą czarny dym. Mrok również zniknął, zostawiając Northa całkiem samego i ogłupiałego na równi z nami.
Gdy koszmarna para zniknęła, cisza spowiła cały Pałac. North wskazał Zającowi pewne miejsce swoją szablą i oboje pobiegli tam, szukając zapewne Ząbka.
Ja pomogłem Elsie wstać i razem zajęliśmy się Piaskiem, który wstawał mocno trzymając się za głowę.
- Nic ci nie jest? - zapytałem z troską przyjaciela, pomagając mu wstać. Elsa klęczała obok. Łzy na jej policzkach jeszcze nie do końca wyschły, przez co jej twarz błyszczała niczym gładka skóra porcelanowej lalki.
Piasek spojrzał na nas z szokiem i odrętwieniem, po czym nad jego głową pojawił się znak zapytania. Odetchnąłem głośno i usiadłem obok, trzymając się również za głowę.
- Panika atakowała bólem psychicznym - wyjaśniłem mu. - Stąd to, co teraz odczuwasz. Wydawało mi się, że tym razem była słabsza niż wtedy, gdy zaatakowała mnie po raz pierwszy.
Poczułem dotyk na dłoni, należący do Elsy. Patrzyła na mnie z troską swoimi wielkimi, błękitnymi oczyma, po czym odpowiedziała wolno.
- Nie, Jack. To ty przyzwyczaiłeś się do tego bólu. - przemyślałem to szybko. Rzeczywiście, gdyby tak na to spojrzeć, kolejne ataki Paniki były coraz słabsze, jakby opadała z sił, choć wyglądała na dużo silniejszą niż do tej pory. Poza tym czekali na nas - zarówno Mrok jak i jego żona. Mogli więc zebrać potrzebną energię, by nas pokonać.
- Można przyzwyczaić się do bólu w psychice? - zapytałem ze zdziwieniem.
- Najwyraźniej tak - Elsa wstała, połyskując swoją suknią. - Jej drugi atak był słabszy niż ten pierwszy. - podała mi rękę, pomagając wstać. Skorzystałem z jej pomocy, po czym zrobiłem to samo z Piaskiem, który jeszcze ledwie trzymał się na nogach.
Całą naszą trójką ruszyliśmy chwiejnie za Zającem i Northem, mając nadzieję, że zdołali już znaleźć Ząbka.
- Panika nie potrafi atakować dwóch osób jednocześnie - wyszeptałem, zwracając na siebie uwagę pozostałych. Piasek zmarszczył brwi, coraz bardziej zdziwiony.
- Tak, też to zauważyłam, ale zbyt późno. Straciliśmy masę czasu, dopóki tego nie zrozumiałam.
Uśmiechnąłem się i złapałem Elsę za rękę, przyciągając do siebie.
- Nieprawda - powiedziałem z pewnością. - Gdyby nie twój atak, moglibyśmy źle skończyć.
Piasek uśmiechnął się w jej kierunku i kiwnął głową z szacunkiem. Elsa okryła się rumieńcem.
- Ale uciekli...
- Elso, - zmusiłem ją, by na mnie popatrzyła. - i tak nic byśmy więcej nie zrobili. Mrok jest nieśmiertelny, tak samo Panika. Na pewno nie powiedzieli ostatniego słowa, możemy tylko liczyć na to, że przez następne sto lat będzie na tyle słaby, by nas nie niepokoić.
Piasek poklepał ją przyjaźnie po ramieniu, chcąc dodać jej otuchy. Elsa nagle otworzyła szeroko oczy.
- Domyślałam się tego, ale czy... Czy ty też jesteś nieśmiertelny? - zapytała tak cicho, że śmiałem przypuszczać, że mówi tylko do mnie.
- Tak - odpowiedziałem, nie wiedząc, do czego zmierza.
- Więc kiedy ja... Ty dalej będziesz istniał?
Nagle stanąłem jak wryty, uświadamiając sobie tę bolesną prawdę. Tak naprawdę nigdy o tym nie myślałem, a prawda była taka, że gdy Elsa odejdzie, ja zostanę sam na ziemi, spowity rozpaczą po niej. Na samą myśl czułem ukłucie smutku.
Piasek dotknął mojego ramienia z otwartymi oczami i szerokim uśmiechem, po czym wskazał na niebo, jaśniejące nad nami, między dwoma fragmentami zerwanego dachu Pałacu.
Zza dachu spoglądał na nas księżyc, jaśniejąc skrycie w blasku dnia. Otworzyłem szeroko usta ze zdziwienia, uświadamiając sobie to, co chce mi przekazać Piasek.
- Jest jedno wyjście - zacząłem, ale natychmiast się zawahałem. - Ale wtedy musiałabyś porzucić Arendelle i Annę...
Wiedziałem, w jakiej jest rozterce, więc zostawiłem ją jej własnym rozmyślaniom. Miałem nadzieję, że nie zranię jej, każąc wybierać pomiędzy mną a jej siostrą. To nie byłoby fair.
Moc Elsy jest piękna i niebezpieczna. Tak samo jest z jej uczuciem do Jacka Mroza. Nikt nie wie jak, ale w pewien sposób od samego początku byli sobie bliscy. Łączy ich Moc, niczym cienka nić. Tylko czy miłość królowej Arendelle i Strażnika Marzeń przysporzy kochankom jeszcze więcej problemów? Czy pokonają przeszkody i zignorują różnice, by móc być ze sobą?
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
sobota, 27 czerwca 2015
Spotkanie z przeznaczeniem
Siedziałem na biurku w gabinecie Northa, bawiąc się moją drewnianą laską, gdy mój przyjaciel wyskrobywał małą lokomotywę z lodu. Wiedziałem, że robi prototyp nowej zabawki, którą potem wykonają z drewna jego yeti. Zdawał się nie zwracać na mnie uwagi i zachowywać luźno, ale wiedziałem, że jest jakiś powód, dla którego poprosił mnie rozmowę.
- Nie będę zaprzeczał, że lubię Elsę - powiedział nagle, jakby mówił o pogodzie. - Jest sympatyczna i pełna empatii, ale Jack, dalej jestem przeciwny, by Strażnik Marzeń zajmował się bardziej swoimi sprawami uczuciowymi niż obowiązkami. Tego nie da się połączyć, wierz mi.
Westchnąłem. Po raz kolejny ktoś mi to mówił, a już wystarczająco się tego nasłuchałem od małego głosiku w mojej głowie zwanego rozsądkiem, którego i tak ignorowałem.
- To, że kocham Elsę, nie znaczy, że nie będę się przykładał. Poza tym co możesz o tym wiedzieć?
- Bo ja też kiedyś miałem ten sam problem - twarz Świętego wykrzywiła się na samo wspomnienie, a Strażnik skaleczył się w palec kawałkiem naostrzonego szkła, którym wygładzał krawędzie lokomotywy. Dziwne, bo zazwyczaj operował nim perfekcyjnie.
- Co ty nie powiesz - mruknąłem, spoglądając przez okno na zaśnieżoną połać bieli przed Biegunem.
Uwielbiałem zimę, ale tutaj zawsze czułem się osaczony, może dlatego, że wiodłem życie samotnika. Nigdy nie widziałem, by śnieg w tym miejscu nie sięgał mojej szyi, więc musiałem siedzieć w domu pełnym tysięcy elfów i setek yeti, nie mówiąc o moim marudzącym przyjacielu.
- Tak, Jack - powiedział głębokim głosem North, ignorując sączącą się z jego palca krew. - Kiedyś byłem zakochany tak mocno, jak ty teraz.
- Więc w czym był problem? - nie rozumiałem tego "problemu". Jakakolwiek nie byłaby luba Mikołaja, widać, że mu na niej zależało.
North spojrzał na mnie poważnie, a nawet powiedziałbym wrogo i odłożył kawałek niedokończonej lodowej lokomotywy na brzeg fotela, na którym siedział.
- Miała na imię Anabel. Poznałem ją zaraz po tym, jak zostałem Strażnikiem...
- Co było pewnie bardzo dawno temu - mruknąłem.
North spojrzał na mnie tylko, ale kontynuował.
- Nie pracowali u mnie jeszcze yeti, tylko elfy i nie wyrabialiśmy. Nawet wtedy dzieci było od groma, a ja nie nadążałem. Poza tym przestałem się starać. Wtedy i tylko wtedy gwiazdki nie było. Po prostu nie daliśmy rady.
Popatrzyłem na przyjaciela z ironią. Już prędzej wyobraziłbym sobie, że nie byłoby Wielkanocy, niż gwiazdki. Dobrze, że Zając tego nie słyszy.
- I co to ma wspólnego z Elsą i ze mną? - spytałem. - Przecież nie jestem Świętym Mikołajem, nie mam grafiku.
- Jack, błagam cię - warknął North. Najwyraźniej wkurzyłem go bardziej niż mi się wydawało. - Nie jesteś idiotą. Wiesz, że dzieci się szybko nudzą, potrzebują zabawy. Potrzebują ciebie.
- Niewiele mogę zrobić, gdy na świecie panować będzie lato - dodałem z pewnością siebie. - Od tego już są wakacje, wybacz.
- A gdy przyjdzie zima, to będziesz potrafił zostawić Elsę, by znów powrócić do obowiązków, Jack? - Święty wyglądał, jakby szczerze w to wątpił. Ja również nie sądziłem, by to się udało.
- Będę próbował - odparłem. - Będę próbował połączyć moje obowiązki...
- ... Z Elsa - mruknął Strażnik. - Nie wierzę, że to wyjdzie, wierz mi. Za długo żyję na świecie, by wierzyć w coś tak niemożliwego.
- Powiedział Strażnik, odpowiedzialny za Wiarę - warknąłem, pełen wściekłości, po czym opuściłem jego gabinet. Nie miałem ochoty kontynuować tej rozmowy.
Wyszedłem na ganek, by jak zawsze zażyć trochę samotności. Ta dziwna część mojej osobowości domagająca się pobycia sam na sam wzięła się jeszcze sprzed czasów, gdy nikt mnie nie widział, nikt nie słyszał, co mówię, nikt we mnie nie wierzył. Tak bardzo chciałem zapomnieć o tych chwilach, gdy naprawdę potrzebowałem z kimś pomówić. A byłem sam. tak jak teraz.
Nim się spostrzegłem, moje zmęczone powieki opadły wolno, a ostatnim obrazem, jaki został mi w pamięci był blask białych gwiazd na czarnym nieboskłonie,
- Jack, obudź się - usłyszałem cichy głos.
Dobrze wiedziałem, kto wypowiedział te słowa. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem przed sobą Elsę, piękną jak zawsze z błyszczącymi błękitnymi oczami i w ciemnofioletowym płaszczu. Choć mówiła, że nie boi się chłodu, opatuliła się swoim płaszczem, jakby naprawdę odczuwała zimno.
- Wschód - szepnąłem, widząc żółte i różowe refleksy na niebie, na którym całkiem niedawno kwitły gwiazdy, jak kwiaty wiosną.
- Tak, reszta już na nas czeka. Są spakowani.
- Czemu nie obudziliście mnie wcześniej? - spytałem, wstając z ganku. Elsa zarumieniła się.
- Tak słodko spałeś, że nie miałam serca cię budzić - odparła. Uśmiechnąłem się na jej słowa, nie do końca wiedzieć, jak miałem zareagować.
Ruszyłem za nią w stronę ogromnej hali, pod którą znajdowały się garaże Northa, gdzie trzymał swoje wielkie sanie. Po drodze widziałem pracujących w pocie czoła elfów, biegających tu i ówdzie pod moimi nogami.
Idąc za Elsą, chwyciłem ją delikatnie za dłoń, głównie po to, by móc mieć ją przy sobie. Dziewczyna obrzuciła mnie skromnym uśmiechem, ale nie odpowiedziała nic, ściskając mocniej moją dłoń.
- Nie leciałaś jeszcze saniami Northa - zauważyłem. - Na pewno chcesz brać udział w tej misji? - spytałem, przypominając sobie, że Elsa boi się wysokości. Królowa westchnęła tylko.
- Obiecałam, nie będę teraz zmieniać zdania. Poza tym mogłam się tego domyślić, wiesz, Święty Mikołaj, sanie...
Szliśmy w ciszy, rozkoszując się ostatnimi przebłyskami szczęścia, unoszącego się jak mgła po Biegunie. Gdy spotkamy Mroka i Panikę, cała nasza radość pryśnie.
Wielkie sanie Northa już na nas czekały, witając nieprzyjemnie swoim ogromem. Elsa otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, widząc to cudo, którym ja miałem szansę lecieć już kilka razy. Powiem szczerze, że mój lot w wichrem nie mógł się równać z szybkością i zwinnością magicznych sani przyjaciela. Muszę sobie kiedyś załatwić taki gadżet, pomyślałem. Tak jak mówiła Elsa, wszyscy kojarzą Świętego właśnie po jego wspaniałych saniach i reniferach. A mnie? Po durnej, drewnianej lasce, oszronionej moim dotykiem.
- Wreszcie obudziła się nasza śpiąca królewna - przywitał mnie z uśmiechem Zając. Wyglądał na wyspanego. Tak, jak wszyscy. Żałowałem, że dałem się nabrać na tę rozmowę z Northem, podczas gdy mogłem smacznie spać w Pokoju Wstążek z pozostałymi. Mogłem udawać, powiedziałem sobie, ale było już za późno.
- To ty najgłośniej chrapałeś w Pokoju Wstążek - mruknąłem, przyglądając się wyzywająco przyjacielowi. - A może to były lawiny na północy? Hmm...
- Dobra, przestańcie - mruknął North, jakby czytał Piaskowi w myślach. Szkoda, że ten drugi nie mówił za wiele, chętnie bym go czasem wysłuchał. - Zapraszam - wskazał Elsie sanie zapraszająco.
Podszedłem razem z nią, pomagając jej wejść. Byłem jednak zbędny, bo dziewczyna wskoczyła na sanie bez najmniejszego nawet problemu. Usiadłem obok niej, łapiąc się mocno siedzenia. Zając zajął miejsce tuż obok mnie, Piasek usiadł na samym brzegu koło Elsy, zasłaniając jej widok. Byłem mu za to wdzięczny. Musiałem tylko pamiętać, by mu za to podziękować.
North stanął na wezgłowiu sań, trzymając w dłoni nagi bicz.
- Gotowi? - spytał z uśmiechem, który zawsze przychodził mu na twarz, gdy zasiadał do tej wspaniałej maszyny. Piasek wskazał mu dwa kciuki, więc Strażnik ruszył tak szybko, że wgięło nas w siedzenia. Zając złapał się za usta.
- Oj, czyżby Uszaty jeszcze nie przyzwyczaił się do lotu? - spytałem, udając pobłażliwy ton głosu. Zając popatrzył na mnie z wrogością.
- Mówiłem, że wolę moje tunele, ale North jak zwykle mnie nie słuchał...
- Słyszałem to - mruknął woźnica trochę za głośno, bo wiatr niósł jego głos na dużą odległość. Wyciągnął z kieszeni śnieżną kulę i cisnął nią w przód.
Gdy przebyliśmy magiczną barierę i zniknął nam sprzed oczu obraz Bieguna, zobaczyliśmy szare szczyty Himalajów. Zębowy Pałac był niedaleko, wiedziałem to.
- Co tu się stało? - spytała Elsa, patrząc z lękiem na czarne obłoki, które przybrały różne groźne postacie. Jedna wyglądała jak szlachetne rumaki Mroka, które wykorzystał zamieniając je w koszmary przy ostatnim ataku na Zębowy Pałac. Wtedy jednak nie podniósł ręki na Ząbka, jedynie na jej wróżki. Miałem złe przeczucia.
North zaparkował swoje sanie na jednym z i tak wysokich pagórków na skalistych stokach Himalajów. Tutaj zaczynała się moja rola. Święty podszedł do mnie i klepnął mnie przyjaźnie w ramię.
- Wiesz, co masz robić, tak? - spytał z troską. - Nie mniej, nie więcej, masz tylko odwrócić ich uwagę.
- Tak, wiem - odparłem i uśmiechnąłem się zawadiacko. - Co to dla mnie.
Zając wywrócił oczami z dezaprobatą, ale szybko zmienił minę, patrząc na mnie w ten sam sposób, co jego poprzednik. Naprawdę w tym momencie przypominał troskliwego, starszego brata, którego nigdy nie miałem.
- Nie daj się, Jack.
Piasek bez owijania rzucił mi się po prostu na szyję, ocierając łzy.
- Ej, nie żegnamy się przecież. - Piaskowy Ludek podniósł palec i ruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale i tak nie potrafiłem go zrozumieć.
W końcu przyszła kolej na Elsę. Dziewczyna spojrzała na mnie z powaga, próbując ukryć jej zeszklone oczy. Miałem ochotę po prostu odlecieć, by nie patrzeć na ten wstrząsający widok. Jednak myśl, że Elsa myśli o mnie dodawała mi jednak otuchy.
- Obiecaj mi, że nic ci się nie stanie. - szepnęła z dumą, jak prawdziwa królowa. Gdyby nie wyglądała, jakby miała zaraz pęknąć ze stresu, uznałbym, że panuje nad emocjami.
- Nie potrafię ci tego obiecać - i naprawdę tego żałowałem, dodałem w myślach.
Elsa zarzuciła mi się na szyję, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała od wstrzymywanego szlochu. Objąłem ją mocno, wdychając w płuca zapach jej włosów. Przypomniał mi się znów czas spędzony w Arendelle, gdy nie musiałem ryzykować życia i poświęciłem wszystko, co miałem, by być przy niej. North miał rację. Tego się nie da połączyć. Nawet, gdybym chciał.
- Wróć, Jack - usłyszałem ledwie słyszalny szept a na moich uszach poczułem dotyk ust dziewczyny. Czy pozostawało mi coś innego, niż spełnić jej prośbę?
- Wrócę - przyrzekłem i opuściłem moich przyjaciół, lecąc naprzód na spotkanie z moim wrogiem. Mam nadzieję, że Panika nie obejmie nade mną kontroli. Nie tym razem.
- Nie będę zaprzeczał, że lubię Elsę - powiedział nagle, jakby mówił o pogodzie. - Jest sympatyczna i pełna empatii, ale Jack, dalej jestem przeciwny, by Strażnik Marzeń zajmował się bardziej swoimi sprawami uczuciowymi niż obowiązkami. Tego nie da się połączyć, wierz mi.
Westchnąłem. Po raz kolejny ktoś mi to mówił, a już wystarczająco się tego nasłuchałem od małego głosiku w mojej głowie zwanego rozsądkiem, którego i tak ignorowałem.
- To, że kocham Elsę, nie znaczy, że nie będę się przykładał. Poza tym co możesz o tym wiedzieć?
- Bo ja też kiedyś miałem ten sam problem - twarz Świętego wykrzywiła się na samo wspomnienie, a Strażnik skaleczył się w palec kawałkiem naostrzonego szkła, którym wygładzał krawędzie lokomotywy. Dziwne, bo zazwyczaj operował nim perfekcyjnie.
- Co ty nie powiesz - mruknąłem, spoglądając przez okno na zaśnieżoną połać bieli przed Biegunem.
Uwielbiałem zimę, ale tutaj zawsze czułem się osaczony, może dlatego, że wiodłem życie samotnika. Nigdy nie widziałem, by śnieg w tym miejscu nie sięgał mojej szyi, więc musiałem siedzieć w domu pełnym tysięcy elfów i setek yeti, nie mówiąc o moim marudzącym przyjacielu.
- Tak, Jack - powiedział głębokim głosem North, ignorując sączącą się z jego palca krew. - Kiedyś byłem zakochany tak mocno, jak ty teraz.
- Więc w czym był problem? - nie rozumiałem tego "problemu". Jakakolwiek nie byłaby luba Mikołaja, widać, że mu na niej zależało.
North spojrzał na mnie poważnie, a nawet powiedziałbym wrogo i odłożył kawałek niedokończonej lodowej lokomotywy na brzeg fotela, na którym siedział.
- Miała na imię Anabel. Poznałem ją zaraz po tym, jak zostałem Strażnikiem...
- Co było pewnie bardzo dawno temu - mruknąłem.
North spojrzał na mnie tylko, ale kontynuował.
- Nie pracowali u mnie jeszcze yeti, tylko elfy i nie wyrabialiśmy. Nawet wtedy dzieci było od groma, a ja nie nadążałem. Poza tym przestałem się starać. Wtedy i tylko wtedy gwiazdki nie było. Po prostu nie daliśmy rady.
Popatrzyłem na przyjaciela z ironią. Już prędzej wyobraziłbym sobie, że nie byłoby Wielkanocy, niż gwiazdki. Dobrze, że Zając tego nie słyszy.
- I co to ma wspólnego z Elsą i ze mną? - spytałem. - Przecież nie jestem Świętym Mikołajem, nie mam grafiku.
- Jack, błagam cię - warknął North. Najwyraźniej wkurzyłem go bardziej niż mi się wydawało. - Nie jesteś idiotą. Wiesz, że dzieci się szybko nudzą, potrzebują zabawy. Potrzebują ciebie.
- Niewiele mogę zrobić, gdy na świecie panować będzie lato - dodałem z pewnością siebie. - Od tego już są wakacje, wybacz.
- A gdy przyjdzie zima, to będziesz potrafił zostawić Elsę, by znów powrócić do obowiązków, Jack? - Święty wyglądał, jakby szczerze w to wątpił. Ja również nie sądziłem, by to się udało.
- Będę próbował - odparłem. - Będę próbował połączyć moje obowiązki...
- ... Z Elsa - mruknął Strażnik. - Nie wierzę, że to wyjdzie, wierz mi. Za długo żyję na świecie, by wierzyć w coś tak niemożliwego.
- Powiedział Strażnik, odpowiedzialny za Wiarę - warknąłem, pełen wściekłości, po czym opuściłem jego gabinet. Nie miałem ochoty kontynuować tej rozmowy.
Wyszedłem na ganek, by jak zawsze zażyć trochę samotności. Ta dziwna część mojej osobowości domagająca się pobycia sam na sam wzięła się jeszcze sprzed czasów, gdy nikt mnie nie widział, nikt nie słyszał, co mówię, nikt we mnie nie wierzył. Tak bardzo chciałem zapomnieć o tych chwilach, gdy naprawdę potrzebowałem z kimś pomówić. A byłem sam. tak jak teraz.
Nim się spostrzegłem, moje zmęczone powieki opadły wolno, a ostatnim obrazem, jaki został mi w pamięci był blask białych gwiazd na czarnym nieboskłonie,
- Jack, obudź się - usłyszałem cichy głos.
Dobrze wiedziałem, kto wypowiedział te słowa. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem przed sobą Elsę, piękną jak zawsze z błyszczącymi błękitnymi oczami i w ciemnofioletowym płaszczu. Choć mówiła, że nie boi się chłodu, opatuliła się swoim płaszczem, jakby naprawdę odczuwała zimno.
- Wschód - szepnąłem, widząc żółte i różowe refleksy na niebie, na którym całkiem niedawno kwitły gwiazdy, jak kwiaty wiosną.
- Tak, reszta już na nas czeka. Są spakowani.
- Czemu nie obudziliście mnie wcześniej? - spytałem, wstając z ganku. Elsa zarumieniła się.
- Tak słodko spałeś, że nie miałam serca cię budzić - odparła. Uśmiechnąłem się na jej słowa, nie do końca wiedzieć, jak miałem zareagować.
Ruszyłem za nią w stronę ogromnej hali, pod którą znajdowały się garaże Northa, gdzie trzymał swoje wielkie sanie. Po drodze widziałem pracujących w pocie czoła elfów, biegających tu i ówdzie pod moimi nogami.
Idąc za Elsą, chwyciłem ją delikatnie za dłoń, głównie po to, by móc mieć ją przy sobie. Dziewczyna obrzuciła mnie skromnym uśmiechem, ale nie odpowiedziała nic, ściskając mocniej moją dłoń.
- Nie leciałaś jeszcze saniami Northa - zauważyłem. - Na pewno chcesz brać udział w tej misji? - spytałem, przypominając sobie, że Elsa boi się wysokości. Królowa westchnęła tylko.
- Obiecałam, nie będę teraz zmieniać zdania. Poza tym mogłam się tego domyślić, wiesz, Święty Mikołaj, sanie...
Szliśmy w ciszy, rozkoszując się ostatnimi przebłyskami szczęścia, unoszącego się jak mgła po Biegunie. Gdy spotkamy Mroka i Panikę, cała nasza radość pryśnie.
Wielkie sanie Northa już na nas czekały, witając nieprzyjemnie swoim ogromem. Elsa otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, widząc to cudo, którym ja miałem szansę lecieć już kilka razy. Powiem szczerze, że mój lot w wichrem nie mógł się równać z szybkością i zwinnością magicznych sani przyjaciela. Muszę sobie kiedyś załatwić taki gadżet, pomyślałem. Tak jak mówiła Elsa, wszyscy kojarzą Świętego właśnie po jego wspaniałych saniach i reniferach. A mnie? Po durnej, drewnianej lasce, oszronionej moim dotykiem.
- Wreszcie obudziła się nasza śpiąca królewna - przywitał mnie z uśmiechem Zając. Wyglądał na wyspanego. Tak, jak wszyscy. Żałowałem, że dałem się nabrać na tę rozmowę z Northem, podczas gdy mogłem smacznie spać w Pokoju Wstążek z pozostałymi. Mogłem udawać, powiedziałem sobie, ale było już za późno.
- To ty najgłośniej chrapałeś w Pokoju Wstążek - mruknąłem, przyglądając się wyzywająco przyjacielowi. - A może to były lawiny na północy? Hmm...
- Dobra, przestańcie - mruknął North, jakby czytał Piaskowi w myślach. Szkoda, że ten drugi nie mówił za wiele, chętnie bym go czasem wysłuchał. - Zapraszam - wskazał Elsie sanie zapraszająco.
Podszedłem razem z nią, pomagając jej wejść. Byłem jednak zbędny, bo dziewczyna wskoczyła na sanie bez najmniejszego nawet problemu. Usiadłem obok niej, łapiąc się mocno siedzenia. Zając zajął miejsce tuż obok mnie, Piasek usiadł na samym brzegu koło Elsy, zasłaniając jej widok. Byłem mu za to wdzięczny. Musiałem tylko pamiętać, by mu za to podziękować.
North stanął na wezgłowiu sań, trzymając w dłoni nagi bicz.
- Gotowi? - spytał z uśmiechem, który zawsze przychodził mu na twarz, gdy zasiadał do tej wspaniałej maszyny. Piasek wskazał mu dwa kciuki, więc Strażnik ruszył tak szybko, że wgięło nas w siedzenia. Zając złapał się za usta.
- Oj, czyżby Uszaty jeszcze nie przyzwyczaił się do lotu? - spytałem, udając pobłażliwy ton głosu. Zając popatrzył na mnie z wrogością.
- Mówiłem, że wolę moje tunele, ale North jak zwykle mnie nie słuchał...
- Słyszałem to - mruknął woźnica trochę za głośno, bo wiatr niósł jego głos na dużą odległość. Wyciągnął z kieszeni śnieżną kulę i cisnął nią w przód.
Gdy przebyliśmy magiczną barierę i zniknął nam sprzed oczu obraz Bieguna, zobaczyliśmy szare szczyty Himalajów. Zębowy Pałac był niedaleko, wiedziałem to.
- Co tu się stało? - spytała Elsa, patrząc z lękiem na czarne obłoki, które przybrały różne groźne postacie. Jedna wyglądała jak szlachetne rumaki Mroka, które wykorzystał zamieniając je w koszmary przy ostatnim ataku na Zębowy Pałac. Wtedy jednak nie podniósł ręki na Ząbka, jedynie na jej wróżki. Miałem złe przeczucia.
North zaparkował swoje sanie na jednym z i tak wysokich pagórków na skalistych stokach Himalajów. Tutaj zaczynała się moja rola. Święty podszedł do mnie i klepnął mnie przyjaźnie w ramię.
- Wiesz, co masz robić, tak? - spytał z troską. - Nie mniej, nie więcej, masz tylko odwrócić ich uwagę.
- Tak, wiem - odparłem i uśmiechnąłem się zawadiacko. - Co to dla mnie.
Zając wywrócił oczami z dezaprobatą, ale szybko zmienił minę, patrząc na mnie w ten sam sposób, co jego poprzednik. Naprawdę w tym momencie przypominał troskliwego, starszego brata, którego nigdy nie miałem.
- Nie daj się, Jack.
Piasek bez owijania rzucił mi się po prostu na szyję, ocierając łzy.
- Ej, nie żegnamy się przecież. - Piaskowy Ludek podniósł palec i ruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale i tak nie potrafiłem go zrozumieć.
W końcu przyszła kolej na Elsę. Dziewczyna spojrzała na mnie z powaga, próbując ukryć jej zeszklone oczy. Miałem ochotę po prostu odlecieć, by nie patrzeć na ten wstrząsający widok. Jednak myśl, że Elsa myśli o mnie dodawała mi jednak otuchy.
- Obiecaj mi, że nic ci się nie stanie. - szepnęła z dumą, jak prawdziwa królowa. Gdyby nie wyglądała, jakby miała zaraz pęknąć ze stresu, uznałbym, że panuje nad emocjami.
- Nie potrafię ci tego obiecać - i naprawdę tego żałowałem, dodałem w myślach.
Elsa zarzuciła mi się na szyję, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała od wstrzymywanego szlochu. Objąłem ją mocno, wdychając w płuca zapach jej włosów. Przypomniał mi się znów czas spędzony w Arendelle, gdy nie musiałem ryzykować życia i poświęciłem wszystko, co miałem, by być przy niej. North miał rację. Tego się nie da połączyć. Nawet, gdybym chciał.
- Wróć, Jack - usłyszałem ledwie słyszalny szept a na moich uszach poczułem dotyk ust dziewczyny. Czy pozostawało mi coś innego, niż spełnić jej prośbę?
- Wrócę - przyrzekłem i opuściłem moich przyjaciół, lecąc naprzód na spotkanie z moim wrogiem. Mam nadzieję, że Panika nie obejmie nade mną kontroli. Nie tym razem.
piątek, 26 czerwca 2015
Pomoc Olafa
Siedziałam po jednej stronie ławki w ogrodzie, a po drugiej siedział Kristoff. Oboje nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Miałam do niego żal, ze zostawia mnie, gdy go tak potrzebuję. Niespodziewanie do ogrodów wbiegł Olaf, skacząc za dwoma różowymi motylami, które starały się jak najdalej uciec przed drewnianymi łapkami bałwanka.
- Nie zostawiajcie mnie! - wykrzyknął, ale szybko stracił nimi zainteresowanie. - Ej, a jak tam u was, mordeczki wy moje? - spytał, podchodząc do mnie i Kristoffa.
- Pan doradca wielce się na mnie obraził - mruknęłam z założonymi rękoma.
- Oj, taki ładny dzień, a wy siedzicie tacy nabzdyczeni - Olaf złożył ręce i obrócił się kilka razy wokół własnej osi.
- Aha, czyli nie wiesz, co się stało dzisiejszego ładnego dnia? - spytałam ze złością. Jak dla mnie ten dzień nie należał do moich ulubionych, mimo że po raz pierwszy od długiej i mroźnej zimy, wcale nie za sprawą Elsy, nie padał śnieg i świeciło słońce.
- No może mnie oświecicie - powiedział bałwan, wzdychając, gdy na nas spoglądał.
Opowiedziałam mu w skrócie audiencję Hansa, unikając mojej kłótni z Kristoffem. Lepiej niech z tego się sam tłumaczy.
- A więc czemu jesteście ze sobą skłóceni? - pyta Olaf. - Skoro to wina Hansa, to może dorwijmy gościa i wrzućmy do zatoczki.
- Popieram - mruknął Kristoff, podnosząc do góry rękę.
Wywróciłam oczami, ale nie odezwałam się ani słowem.
- Hej, kochani, co to za smutne minki? Dopiero co za sobą łaziliście krok w krok, a teraz znowu się kłócicie?
Odwróciłam wzrok również od Olafa. Miał trochę racji. Od czasu naszego powrotu z gór, gdy Kristoff prawie zamarzł, nie odstępowałam go na krok, ale teraz...
- Dlaczego się pokłóciliście? - spytał Olaf, siadając na ziemi naprzeciwko nas.
- Bo pan Kristoff zamiast mi pomóc, wolał się obrócić i udawać, że go to nie dotyczy.
- A dotyczy? - warknął Kristoff.
- No pewnie, że tak! - krzyknęłam, obracając się w jego stronę. - Przecież, gdyby nie ty, to Hans jak nic rządziłby w Arendelle.
- Nie, to akurat zasługa twoja i Elsy. - burknął Kristoff. - Ja nie zrobiłem nic, poza tym, że zaprowadziłem cię do jej Lodowego Pałacu, a potem znów odwiozłem do Arendelle.
- Słyszysz? - warknęłam do Olafa. - Jest niemożliwy.
- Mnie się na oko wydaje, że potrzebna wam jest relaksacyjna rozmowa, taka, co wam da trochę zrozumienia - bałwan masował sobie małe, zimne stópki.
- Specjalista się znalazł - mruknął Kristoff. Całe szczęście, że Olaf tego nie usłyszał, bo byłby się obraził.
- Ej, no kochani, zacznijmy od tego, co was najbardziej dręczy. - Olaf przyjął minę specjalisty. Chmurka, którą stworzyła dla niego Elsa dalej unosiła się nad bałwankiem, a śnieg, który z niej prószył, spadał mu na marchewkowy nos.
Nikt nic nie odpowiedział, więc Olaf westchnął i zwrócił się do mnie.
- Ania, może ty spróbujesz?
Już nie potrafiłam trzymać tak gęstego napięcia i rozluźniłam skrzyżowane ręce. Olaf miał rację. Nie chciałam, żeby durna wizyta Hansa wszystko zepsuła.
- Kristoff zawsze mi pomagał - powiedziałam cicho. - Nie wiem, dlaczego tak zareagował po tym spotkaniu. Ja bym mu także pomogła, gdyby potrzebował mnie tak bardzo, jak ja go teraz.
Nastała cisza. Nie widziałam miny Kristoffa, więc nie potrafiłam ocenić, jak zareagował na moje słowa. Olaf popatrzył na mnie smutno, kichając przez irytujący go śnieg.
- Ej, Kristoff - szepnął. - Teraz twoja kolej.
Ale dalej trwała cisza. Nikt nie ważył się nic powiedzieć. Zastanawiałam się, gdzie w tej chwili podziewał się Sven. On jako jedyny potrafił wydusić z chłopaka jakiekolwiek uczucia.
- Nie powinienem zajmować się sprawami królestwa - powiedział równie cicho jak ja Kristoff. Mówił mi to już wcześniej, ale nie rozumiałam, dlaczego tak twierdził, dopóki nie usłyszałam dalszej części jego mowy. - Bo nigdy nie potrafiłbym wybrać pomiędzy tym, co jest dobre dla Arendelle, a tym, co jest dobre dla Anny.
Zadrżała mi warga, gdy usłyszałam te słowa. Więc nie chodziło o jego mniemanie, tylko o troskę o mnie. Nie potrafiłam się pohamować i spojrzałam na przyjaciela.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Przecież nie chciałam, żebyś mi doradzał, ale żebyś mi powiedział, co o tym myślisz.
- A ty jak zwykle byś mnie posłuchała - mruknął Kristoff. - I ściągnęłabyś na siebie kłopoty. Nie chcę mieć na sumieniu całego królestwa, więc jeśli to ma je uchronić przed zgubą, to powinnaś zawrzeć sojusz z Nasturią.
Zamrugałam gwałtownie. Najpierw Kristoff mówi coś tak miłego, a potem szybko się zamyka, radząc mi coś, co powiedziałby choćby mój doradca Klemens. Nie chciałem takiej rady. Chciałam, żeby mi powiedział, że mam walczyć i nie pozwolić na mój ślub z Hansem, który był ostatnią rzeczą, jaką bym chciała. I jaką on by chciał, choć wiedziałam, że mi tego nie powie.
- Dalej nie zrozumiałem o co się kłócicie - powiedział Olaf. Wpatrując się w nas.
- A co tu jest do zrozumienia? - spytałam.
- A to, Aniu, że nie macie powodu, by się kłócić. Ty chcesz, żeby Kristoff powiedział ci, że woli, żebyś to ty była szczęśliwa, a Kristoff nie chce wpływać na twoje szczęście. Skoro ani jedno ani drugie nie chce się krzywdzić, to po co się kłócicie?
Nastała cisza. Olaf miał rację, zachowywaliśmy się jak dzieci.
- Kristoff, przepraszam... - powiedziałam, ale w tym samym momencie on też zabrał głos.
- Ten nadęty bałwan ma rację... - mruknął, spoglądając w moim kierunku.
Oboje roześmialiśmy się, widząc naszą reakcję, a Olaf otarł pot z czoła.
- To ja się zmywam, jak czegoś będziecie potrzebować, to będę przy straganie z marchewkami. Bajoo! - po czym odszedł tanecznym krokiem, podskakując przy każdym ruchu.
Odczekałam chwilę, aż Olaf zniknie za kępą roślin, po czym sama postanowiłam zacząć. Nie wiedziałam, że nie chciał mi pomóc właśnie dlatego, że się o mnie martwi. Było mi głupio, że miałam mu to za złe.
- Naprawdę nie chciałeś ze mną rozmawiać o Hansie i jego propozycji z względu na mnie? - spytała, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela.
Kristoff odwrócił się, patrząc na mnie z powagą. W jego ciemnych oczach widziałam smutek.
- Przecież dobrze wiesz, że nie chcę, żebyś za niego wychodziła. - szepnął, a ja przytuliłam go mocno do siebie.
- Czemu mi tego od razu nie powiedziałeś? - spytałam, zgarniając z policzków łzy wzruszenia. Jak mogłam wierzyć, że Hans mnie kocha, skoro miałam przy sobie kogoś takiego jak Kristoff?
- Nie jestem ani doradcą, ani księciem - mruknął posępnie Kristoff. Naprawdę wyglądał na załamanego. - Co znaczy moje zdanie?
- Dla mnie więcej niż zdanie wszystkich z pałacu - odparłam wprost. Taka była prawda - Kristoff jako jedyny był wobec mnie szczery i cierpliwy, zawsze mnie wspierał. Mogłam też polegać na Olafie, ale w sprawach państwowych raczej rzadko udzielał mi sensownych rad.
Wicher zadudnił o moje plecy. Chyba przesadziłam, zakładając tą letnią sukienkę, w końcu jeszcze zima nie minęła i chyba nie miała zamiaru minąć do powrotu Elsy. Arendelle było tak samo zimne, jak moc mojej siostry i chyba już tak zostanie.
Kristoff zauważył, że zmarzłam i podał mi swoją kamizelkę, pocierając moje ramiona, by je rozgrzać. Od razu poczułam, że robi mi się cieplej.
- Dziękuję - powiedziałam, uśmiechając się, ale zaraz westchnęłam. - Tęsknię za Elsą - wypowiedziałam to na głos, choć myślałam, że jednak zostało mi to tylko w głowie.
- Wróci nim się obejrzysz - Kristoff starał się mnie pocieszyć - chyba ważne, że jest szczęśliwa z tym Jackiem, gdziekolwiek jest, prawda?
- Chyba tak - mruknęłam, niezbyt zadowolona z tej odpowiedzi. Elso, gdzie jesteś?
- Nie zostawiajcie mnie! - wykrzyknął, ale szybko stracił nimi zainteresowanie. - Ej, a jak tam u was, mordeczki wy moje? - spytał, podchodząc do mnie i Kristoffa.
- Pan doradca wielce się na mnie obraził - mruknęłam z założonymi rękoma.
- Oj, taki ładny dzień, a wy siedzicie tacy nabzdyczeni - Olaf złożył ręce i obrócił się kilka razy wokół własnej osi.
- Aha, czyli nie wiesz, co się stało dzisiejszego ładnego dnia? - spytałam ze złością. Jak dla mnie ten dzień nie należał do moich ulubionych, mimo że po raz pierwszy od długiej i mroźnej zimy, wcale nie za sprawą Elsy, nie padał śnieg i świeciło słońce.
- No może mnie oświecicie - powiedział bałwan, wzdychając, gdy na nas spoglądał.
Opowiedziałam mu w skrócie audiencję Hansa, unikając mojej kłótni z Kristoffem. Lepiej niech z tego się sam tłumaczy.
- A więc czemu jesteście ze sobą skłóceni? - pyta Olaf. - Skoro to wina Hansa, to może dorwijmy gościa i wrzućmy do zatoczki.
- Popieram - mruknął Kristoff, podnosząc do góry rękę.
Wywróciłam oczami, ale nie odezwałam się ani słowem.
- Hej, kochani, co to za smutne minki? Dopiero co za sobą łaziliście krok w krok, a teraz znowu się kłócicie?
Odwróciłam wzrok również od Olafa. Miał trochę racji. Od czasu naszego powrotu z gór, gdy Kristoff prawie zamarzł, nie odstępowałam go na krok, ale teraz...
- Dlaczego się pokłóciliście? - spytał Olaf, siadając na ziemi naprzeciwko nas.
- Bo pan Kristoff zamiast mi pomóc, wolał się obrócić i udawać, że go to nie dotyczy.
- A dotyczy? - warknął Kristoff.
- No pewnie, że tak! - krzyknęłam, obracając się w jego stronę. - Przecież, gdyby nie ty, to Hans jak nic rządziłby w Arendelle.
- Nie, to akurat zasługa twoja i Elsy. - burknął Kristoff. - Ja nie zrobiłem nic, poza tym, że zaprowadziłem cię do jej Lodowego Pałacu, a potem znów odwiozłem do Arendelle.
- Słyszysz? - warknęłam do Olafa. - Jest niemożliwy.
- Mnie się na oko wydaje, że potrzebna wam jest relaksacyjna rozmowa, taka, co wam da trochę zrozumienia - bałwan masował sobie małe, zimne stópki.
- Specjalista się znalazł - mruknął Kristoff. Całe szczęście, że Olaf tego nie usłyszał, bo byłby się obraził.
- Ej, no kochani, zacznijmy od tego, co was najbardziej dręczy. - Olaf przyjął minę specjalisty. Chmurka, którą stworzyła dla niego Elsa dalej unosiła się nad bałwankiem, a śnieg, który z niej prószył, spadał mu na marchewkowy nos.
Nikt nic nie odpowiedział, więc Olaf westchnął i zwrócił się do mnie.
- Ania, może ty spróbujesz?
Już nie potrafiłam trzymać tak gęstego napięcia i rozluźniłam skrzyżowane ręce. Olaf miał rację. Nie chciałam, żeby durna wizyta Hansa wszystko zepsuła.
- Kristoff zawsze mi pomagał - powiedziałam cicho. - Nie wiem, dlaczego tak zareagował po tym spotkaniu. Ja bym mu także pomogła, gdyby potrzebował mnie tak bardzo, jak ja go teraz.
Nastała cisza. Nie widziałam miny Kristoffa, więc nie potrafiłam ocenić, jak zareagował na moje słowa. Olaf popatrzył na mnie smutno, kichając przez irytujący go śnieg.
- Ej, Kristoff - szepnął. - Teraz twoja kolej.
Ale dalej trwała cisza. Nikt nie ważył się nic powiedzieć. Zastanawiałam się, gdzie w tej chwili podziewał się Sven. On jako jedyny potrafił wydusić z chłopaka jakiekolwiek uczucia.
- Nie powinienem zajmować się sprawami królestwa - powiedział równie cicho jak ja Kristoff. Mówił mi to już wcześniej, ale nie rozumiałam, dlaczego tak twierdził, dopóki nie usłyszałam dalszej części jego mowy. - Bo nigdy nie potrafiłbym wybrać pomiędzy tym, co jest dobre dla Arendelle, a tym, co jest dobre dla Anny.
Zadrżała mi warga, gdy usłyszałam te słowa. Więc nie chodziło o jego mniemanie, tylko o troskę o mnie. Nie potrafiłam się pohamować i spojrzałam na przyjaciela.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Przecież nie chciałam, żebyś mi doradzał, ale żebyś mi powiedział, co o tym myślisz.
- A ty jak zwykle byś mnie posłuchała - mruknął Kristoff. - I ściągnęłabyś na siebie kłopoty. Nie chcę mieć na sumieniu całego królestwa, więc jeśli to ma je uchronić przed zgubą, to powinnaś zawrzeć sojusz z Nasturią.
Zamrugałam gwałtownie. Najpierw Kristoff mówi coś tak miłego, a potem szybko się zamyka, radząc mi coś, co powiedziałby choćby mój doradca Klemens. Nie chciałem takiej rady. Chciałam, żeby mi powiedział, że mam walczyć i nie pozwolić na mój ślub z Hansem, który był ostatnią rzeczą, jaką bym chciała. I jaką on by chciał, choć wiedziałam, że mi tego nie powie.
- Dalej nie zrozumiałem o co się kłócicie - powiedział Olaf. Wpatrując się w nas.
- A co tu jest do zrozumienia? - spytałam.
- A to, Aniu, że nie macie powodu, by się kłócić. Ty chcesz, żeby Kristoff powiedział ci, że woli, żebyś to ty była szczęśliwa, a Kristoff nie chce wpływać na twoje szczęście. Skoro ani jedno ani drugie nie chce się krzywdzić, to po co się kłócicie?
Nastała cisza. Olaf miał rację, zachowywaliśmy się jak dzieci.
- Kristoff, przepraszam... - powiedziałam, ale w tym samym momencie on też zabrał głos.
- Ten nadęty bałwan ma rację... - mruknął, spoglądając w moim kierunku.
Oboje roześmialiśmy się, widząc naszą reakcję, a Olaf otarł pot z czoła.
- To ja się zmywam, jak czegoś będziecie potrzebować, to będę przy straganie z marchewkami. Bajoo! - po czym odszedł tanecznym krokiem, podskakując przy każdym ruchu.
Odczekałam chwilę, aż Olaf zniknie za kępą roślin, po czym sama postanowiłam zacząć. Nie wiedziałam, że nie chciał mi pomóc właśnie dlatego, że się o mnie martwi. Było mi głupio, że miałam mu to za złe.
- Naprawdę nie chciałeś ze mną rozmawiać o Hansie i jego propozycji z względu na mnie? - spytała, kładąc rękę na ramieniu przyjaciela.
Kristoff odwrócił się, patrząc na mnie z powagą. W jego ciemnych oczach widziałam smutek.
- Przecież dobrze wiesz, że nie chcę, żebyś za niego wychodziła. - szepnął, a ja przytuliłam go mocno do siebie.
- Czemu mi tego od razu nie powiedziałeś? - spytałam, zgarniając z policzków łzy wzruszenia. Jak mogłam wierzyć, że Hans mnie kocha, skoro miałam przy sobie kogoś takiego jak Kristoff?
- Nie jestem ani doradcą, ani księciem - mruknął posępnie Kristoff. Naprawdę wyglądał na załamanego. - Co znaczy moje zdanie?
- Dla mnie więcej niż zdanie wszystkich z pałacu - odparłam wprost. Taka była prawda - Kristoff jako jedyny był wobec mnie szczery i cierpliwy, zawsze mnie wspierał. Mogłam też polegać na Olafie, ale w sprawach państwowych raczej rzadko udzielał mi sensownych rad.
Wicher zadudnił o moje plecy. Chyba przesadziłam, zakładając tą letnią sukienkę, w końcu jeszcze zima nie minęła i chyba nie miała zamiaru minąć do powrotu Elsy. Arendelle było tak samo zimne, jak moc mojej siostry i chyba już tak zostanie.
Kristoff zauważył, że zmarzłam i podał mi swoją kamizelkę, pocierając moje ramiona, by je rozgrzać. Od razu poczułam, że robi mi się cieplej.
- Dziękuję - powiedziałam, uśmiechając się, ale zaraz westchnęłam. - Tęsknię za Elsą - wypowiedziałam to na głos, choć myślałam, że jednak zostało mi to tylko w głowie.
- Wróci nim się obejrzysz - Kristoff starał się mnie pocieszyć - chyba ważne, że jest szczęśliwa z tym Jackiem, gdziekolwiek jest, prawda?
- Chyba tak - mruknęłam, niezbyt zadowolona z tej odpowiedzi. Elso, gdzie jesteś?
czwartek, 18 czerwca 2015
Poseł
Przechadzałam się po królewskich ogrodach, trzymając za rękę Kristoffa i oglądając kwitnące drzewa, gdy jeden z jej doradców przybiegł do mnie z pałacu.
- Księżniczko Anno! - wołał, dopóki się nie zatrzymaliśmy.
- Ehm, coś się stało Klemens? - zdziwiłam się, tym bardziej, że nie spodziewałam się obecności doradcy tak wcześnie. Zdążyłam wykonać już większą część papierkowej roboty, którą podarowała mi Elsa, odchodząc. Tak naprawdę bardzo za nią tęskniłam, ale wiem, że Jackowi będzie bardziej potrzebna, gdziekolwiek się teraz znajduje. Mam tylko nadzieję, że nie pogrążę królestwa w totalnym bałaganie do jej powrotu.
- O Pani - rzekł zdyszany doradca.- Ktoś chce się widzieć z księżniczką Anną.
Zmarszczyłam brwi, spoglądając na Kristoffa.
- Kto?
- Książę Hans.
Te dwa słowa wmurowały mnie w grunt. Nie potrafiłam wydusić ani słowa.
- Co? - spytałam znowu. Mina Kristoffa zdradzała to samo. Byliśmy porażeni słowami doradcy. - Czego on chce?
- Właściwie prosił tylko o audiencję. Nie powiedział nic więcej.
Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegłam w stronę sali tronowej. Kristoff biegł tuż za mną. Pomyślałam sobie, że gdyby sprawa przybrała nieprzyjemny obrót, zawsze mogę wywalić mojego niemiłego gościa poza okręg Arendelle, jak to zrobiłam ostatnio. W końcu ja teraz decyduję. A gdyby była tu Elsa, pewnie postąpiłaby tak samo, jestem tego pewna.
Weszłam do sali, poprawiając sukienkę. Spacer po ogrodach przed audiencją nie był dobrym pomysłem, ale musiałam odpocząć. Miałam za sobą pracowity dzień. Usiadłam na tronie, rozkoszując się jego miękkością. Może i rządzenie królestwem byłoby fajne tylko z tej perspektywy, a nie zza zakurzonego od papierów, dokumentów i edyktów biurka.
Dla Kristoffa było specjalne miejsce obok tronu - miękkie jedwabne krzesło. W ostatnich dniach pomagał mi bardziej, niż ktokolwiek z Arendelle, poza tym wolałabym mieć go blisko siebie.
- Nie chcę, żeby on tu był - powiedziałam cicho do mojego przyjaciela. Kristoff obrócił się i uśmiechnął.
- Zawsze możesz wsadzić go do lochu razem z Olafem. Zobaczylibyśmy, kto dłużej wytrzyma.
Spojrzałam na niego z poirytowaniem, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, bo w pomieszczeniu zagrzmiał głos kasztelana:
- Książę Hans jako poseł do jej Wysokości Księżniczki Anny.
- Poseł? - stęknęłam.
Jako że był posłem, nie mogłabym go nawet tknąć, bo poskarżyłby się swojemu władcy. To trochę pogarszało sprawę, tym bardziej, że wymyślałam sobie już możliwości, które mogłabym wykorzystać, goszcząc w Arendelle zdrajcę.
Hans szedł pewnym siebie krokiem po czerwonym dywanie, nie zwracając uwagi na strażników stojących przy stopniach do mojego tronu. Wyglądał tak samo, jak gdy widziałam go po raz ostatni, nie zmienił się. Jak mogłam się w nim zakochać? - stękałam bezgłośnie. Na sam jego widok robiło mi się niedobrze.
- Księżniczko Anno - poseł skłonił się, choć w jego pozie nie widziałam ani grama szacunku. - Dziękuję za wysłuchanie mojej prośby.
- Proszę bardzo - westchnęłam. - Czego król Nasturii żąda ode mnie?
- Prosiłbym, abyśmy mogli odbyć tę rozmowę w cztery oczy.
Wahałam się jakiś czas, ale w końcu kiwnęłam głową, a wszyscy doradcy i strażnicy wyszli z sali tronowej. Kristoff nawet nie ruszył się z miejsca, wpatrując się ze złością w księcia. Hans popatrzył na niego z wyższością.
- Cztery, Wasza Wysokość.
- Kristoff tu zostanie - burknęłam. - Jesteś posłem, ale to nie znaczy, że mam się czuć w twojej obecności bezpiecznie. Chciałeś mnie zabić!
- I odpokutuję swoje winy - Hans skłonił się lekko, co pewnie niektórzy uznaliby za pokorę, gdyby nie to, że bardzo dobrze znałam człowieka, który stał przede mną.
- Więc czego chcesz? - spytałam już mniej miło i dystyngowanie jak dotąd. Miałam dość tej audiencji jeszcze zanim się zaczęła.
- Mój najstarszy brat Geralt pragnąłby, aby nasze królestwa mogły się zjednoczyć pod wpływem sojuszu. Sojusz ten powinien być związany węzłem małżeńskim, by tylko utwierdzić jego prawdziwość.
- Królowa nie pragnie małżeństwa - odpowiedziałam, choć nie byłam tego taka pewna. Moja siostra stała się lekkomyślna, odkąd poznała Jacka, zresztą nawet głupi zauważyłby, w jaki sposób na niego patrzyła. Naprawdę cieszyłam się z jej szczęścia, ale wiedziałam, że Arendelle na tym straci. A zaczęło, gdy ja zasiadłam na tronie podczas jej nieobecności.
- Mój brat nie wspominał o królowej. - rzekł Hans, na co otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Kristoff spojrzał na mnie w takim samym osłupieniu.
- Ja również nie chcę wychodzić za mąż. Poza tym sojusz nie powinien...
- To jest tylko propozycja króla Nasturii - Hans grał na emocjach. - Możesz ją pani odrzucić, ale to oznaczałoby narastający konflikt.
- A kim miałby być mój przyszły mąż? - spytałam, załamując się. To nie może być prawda. Czułam się jak mysz w klatce.
- Byłby to najmłodszy z książąt Nasturii - Hans skłonił się znów, a ja nie zdołałam usiedzieć na tronie i wstałam.
- Najmłodszy książę Nasturii próbował zabić mnie i moją siostrę. Jeśli król ma dostatecznie dużo szacunku dla Arendelle i królowej Elsy, nie powinien prosić o coś takiego.
- To mój Pan zadecydował - Hans wydał mi się teraz śliski jak zdechły dorsz. Może on ubłagał swojego brata takimi pochlebstwami, ale ze mną to mu się nie uda.
Usiadłam znowu na tronie, czując, że się rozpływam. Co powiedziałaby Elsa? Co powiedziałaby Elsa? Kristoff starał się nie patrzeć na mnie, by nie wymuszać na mnie żadnej decyzji, choć wiedziałam, że nie chce tego tak bardzo, jak ja.
- Nie musisz się spieszyć, o Pani - Hans dalej tam stał. Najwyraźniej mój wzrok go nie zamroził. Zaczynałam się zastanawiać, czy Elsa albo Jack potrafią zrobić coś takiego jedynie spojrzeniem. - Wiem, gdzie w zamku są pokoje dla gości. Chętnie poczekam na twoją odpowiedź.
Teraz miałam ochotę go uderzyć tak mocno, jak zrobiłam to, gdy Elsa zakończyła zimę w Arendelle. On sam się o to ewidentnie prosił.
Skinęłam głową, odchodząc. Cały czas zastanawiałam się, co zrobiłaby Elsa na moim miejscu. Potrzebowałam chwili do namysłu, a tłum moich doradców i służących wcale mi nie pomagał. Na szczęście miałam jednego doradcę, na którego zawsze mogłam liczyć.
Gdy wyszłam znów na ogrody, postanowiłam spytać o to Kristoffa. Był trochę zdziwiony moim pytaniem, ale odpowiedział wolno:
- Elsa na pewno nie chciałaby dla ciebie źle. Myślę, że znalazłaby inny sposób sojuszu z Nasturią, nie pakując cię w małżeństwo z Hansem.
Westchnęłam, łapiąc za szyję przyjaciela.
- A ty co myślisz o tej całej sytuacji?
Kristoff zareagował dość dziwnie. Wziął moje ręce i odepchnął je delikatnie. Na jego twarzy malował się ból, który starał się ukryć.
- Nie ja powinienem decydować o przyszłości Arendelle.
- Nie pytam cię jako doradcę, tylko jako przyjaciela - powiedziałam smutno. Miałam nadzieję, że Kristoff mi pomoże.
- Tym bardziej - dodał, idąc w stronę sadów wiśniowych, które właśnie zakwitały różem i bielą.
- Kristoff! - jęknęłam. - Zamierzasz mnie tak z tym zostawić?
- Anna, ja naprawdę nie powinienem służyć jako doradca - westchnął, drapiąc się w tył głowy. - Nie powinienem w ogóle żyć w pałacu, to nie dla mnie.
Jego słowa zabolały mnie bardziej niż jakiekolwiek inne. Może z wyjątkiem sytuacji w Lodowym Pałacu Elsy, gdy ta wyprosiła mnie, gdy po nią przyszłam. Nie spodziewałabym się tego. Nie po Kristoffie. Zawsze był przy mnie. O co mu właściwie chodzi?
- Księżniczko Anno! - wołał, dopóki się nie zatrzymaliśmy.
- Ehm, coś się stało Klemens? - zdziwiłam się, tym bardziej, że nie spodziewałam się obecności doradcy tak wcześnie. Zdążyłam wykonać już większą część papierkowej roboty, którą podarowała mi Elsa, odchodząc. Tak naprawdę bardzo za nią tęskniłam, ale wiem, że Jackowi będzie bardziej potrzebna, gdziekolwiek się teraz znajduje. Mam tylko nadzieję, że nie pogrążę królestwa w totalnym bałaganie do jej powrotu.
- O Pani - rzekł zdyszany doradca.- Ktoś chce się widzieć z księżniczką Anną.
Zmarszczyłam brwi, spoglądając na Kristoffa.
- Kto?
- Książę Hans.
Te dwa słowa wmurowały mnie w grunt. Nie potrafiłam wydusić ani słowa.
- Co? - spytałam znowu. Mina Kristoffa zdradzała to samo. Byliśmy porażeni słowami doradcy. - Czego on chce?
- Właściwie prosił tylko o audiencję. Nie powiedział nic więcej.
Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegłam w stronę sali tronowej. Kristoff biegł tuż za mną. Pomyślałam sobie, że gdyby sprawa przybrała nieprzyjemny obrót, zawsze mogę wywalić mojego niemiłego gościa poza okręg Arendelle, jak to zrobiłam ostatnio. W końcu ja teraz decyduję. A gdyby była tu Elsa, pewnie postąpiłaby tak samo, jestem tego pewna.
Weszłam do sali, poprawiając sukienkę. Spacer po ogrodach przed audiencją nie był dobrym pomysłem, ale musiałam odpocząć. Miałam za sobą pracowity dzień. Usiadłam na tronie, rozkoszując się jego miękkością. Może i rządzenie królestwem byłoby fajne tylko z tej perspektywy, a nie zza zakurzonego od papierów, dokumentów i edyktów biurka.
Dla Kristoffa było specjalne miejsce obok tronu - miękkie jedwabne krzesło. W ostatnich dniach pomagał mi bardziej, niż ktokolwiek z Arendelle, poza tym wolałabym mieć go blisko siebie.
- Nie chcę, żeby on tu był - powiedziałam cicho do mojego przyjaciela. Kristoff obrócił się i uśmiechnął.
- Zawsze możesz wsadzić go do lochu razem z Olafem. Zobaczylibyśmy, kto dłużej wytrzyma.
Spojrzałam na niego z poirytowaniem, ale nie zdążyłam nic powiedzieć, bo w pomieszczeniu zagrzmiał głos kasztelana:
- Książę Hans jako poseł do jej Wysokości Księżniczki Anny.
- Poseł? - stęknęłam.
Jako że był posłem, nie mogłabym go nawet tknąć, bo poskarżyłby się swojemu władcy. To trochę pogarszało sprawę, tym bardziej, że wymyślałam sobie już możliwości, które mogłabym wykorzystać, goszcząc w Arendelle zdrajcę.
Hans szedł pewnym siebie krokiem po czerwonym dywanie, nie zwracając uwagi na strażników stojących przy stopniach do mojego tronu. Wyglądał tak samo, jak gdy widziałam go po raz ostatni, nie zmienił się. Jak mogłam się w nim zakochać? - stękałam bezgłośnie. Na sam jego widok robiło mi się niedobrze.
- Księżniczko Anno - poseł skłonił się, choć w jego pozie nie widziałam ani grama szacunku. - Dziękuję za wysłuchanie mojej prośby.
- Proszę bardzo - westchnęłam. - Czego król Nasturii żąda ode mnie?
- Prosiłbym, abyśmy mogli odbyć tę rozmowę w cztery oczy.
Wahałam się jakiś czas, ale w końcu kiwnęłam głową, a wszyscy doradcy i strażnicy wyszli z sali tronowej. Kristoff nawet nie ruszył się z miejsca, wpatrując się ze złością w księcia. Hans popatrzył na niego z wyższością.
- Cztery, Wasza Wysokość.
- Kristoff tu zostanie - burknęłam. - Jesteś posłem, ale to nie znaczy, że mam się czuć w twojej obecności bezpiecznie. Chciałeś mnie zabić!
- I odpokutuję swoje winy - Hans skłonił się lekko, co pewnie niektórzy uznaliby za pokorę, gdyby nie to, że bardzo dobrze znałam człowieka, który stał przede mną.
- Więc czego chcesz? - spytałam już mniej miło i dystyngowanie jak dotąd. Miałam dość tej audiencji jeszcze zanim się zaczęła.
- Mój najstarszy brat Geralt pragnąłby, aby nasze królestwa mogły się zjednoczyć pod wpływem sojuszu. Sojusz ten powinien być związany węzłem małżeńskim, by tylko utwierdzić jego prawdziwość.
- Królowa nie pragnie małżeństwa - odpowiedziałam, choć nie byłam tego taka pewna. Moja siostra stała się lekkomyślna, odkąd poznała Jacka, zresztą nawet głupi zauważyłby, w jaki sposób na niego patrzyła. Naprawdę cieszyłam się z jej szczęścia, ale wiedziałam, że Arendelle na tym straci. A zaczęło, gdy ja zasiadłam na tronie podczas jej nieobecności.
- Mój brat nie wspominał o królowej. - rzekł Hans, na co otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Kristoff spojrzał na mnie w takim samym osłupieniu.
- Ja również nie chcę wychodzić za mąż. Poza tym sojusz nie powinien...
- To jest tylko propozycja króla Nasturii - Hans grał na emocjach. - Możesz ją pani odrzucić, ale to oznaczałoby narastający konflikt.
- A kim miałby być mój przyszły mąż? - spytałam, załamując się. To nie może być prawda. Czułam się jak mysz w klatce.
- Byłby to najmłodszy z książąt Nasturii - Hans skłonił się znów, a ja nie zdołałam usiedzieć na tronie i wstałam.
- Najmłodszy książę Nasturii próbował zabić mnie i moją siostrę. Jeśli król ma dostatecznie dużo szacunku dla Arendelle i królowej Elsy, nie powinien prosić o coś takiego.
- To mój Pan zadecydował - Hans wydał mi się teraz śliski jak zdechły dorsz. Może on ubłagał swojego brata takimi pochlebstwami, ale ze mną to mu się nie uda.
Usiadłam znowu na tronie, czując, że się rozpływam. Co powiedziałaby Elsa? Co powiedziałaby Elsa? Kristoff starał się nie patrzeć na mnie, by nie wymuszać na mnie żadnej decyzji, choć wiedziałam, że nie chce tego tak bardzo, jak ja.
- Nie musisz się spieszyć, o Pani - Hans dalej tam stał. Najwyraźniej mój wzrok go nie zamroził. Zaczynałam się zastanawiać, czy Elsa albo Jack potrafią zrobić coś takiego jedynie spojrzeniem. - Wiem, gdzie w zamku są pokoje dla gości. Chętnie poczekam na twoją odpowiedź.
Teraz miałam ochotę go uderzyć tak mocno, jak zrobiłam to, gdy Elsa zakończyła zimę w Arendelle. On sam się o to ewidentnie prosił.
Skinęłam głową, odchodząc. Cały czas zastanawiałam się, co zrobiłaby Elsa na moim miejscu. Potrzebowałam chwili do namysłu, a tłum moich doradców i służących wcale mi nie pomagał. Na szczęście miałam jednego doradcę, na którego zawsze mogłam liczyć.
Gdy wyszłam znów na ogrody, postanowiłam spytać o to Kristoffa. Był trochę zdziwiony moim pytaniem, ale odpowiedział wolno:
- Elsa na pewno nie chciałaby dla ciebie źle. Myślę, że znalazłaby inny sposób sojuszu z Nasturią, nie pakując cię w małżeństwo z Hansem.
Westchnęłam, łapiąc za szyję przyjaciela.
- A ty co myślisz o tej całej sytuacji?
Kristoff zareagował dość dziwnie. Wziął moje ręce i odepchnął je delikatnie. Na jego twarzy malował się ból, który starał się ukryć.
- Nie ja powinienem decydować o przyszłości Arendelle.
- Nie pytam cię jako doradcę, tylko jako przyjaciela - powiedziałam smutno. Miałam nadzieję, że Kristoff mi pomoże.
- Tym bardziej - dodał, idąc w stronę sadów wiśniowych, które właśnie zakwitały różem i bielą.
- Kristoff! - jęknęłam. - Zamierzasz mnie tak z tym zostawić?
- Anna, ja naprawdę nie powinienem służyć jako doradca - westchnął, drapiąc się w tył głowy. - Nie powinienem w ogóle żyć w pałacu, to nie dla mnie.
Jego słowa zabolały mnie bardziej niż jakiekolwiek inne. Może z wyjątkiem sytuacji w Lodowym Pałacu Elsy, gdy ta wyprosiła mnie, gdy po nią przyszłam. Nie spodziewałabym się tego. Nie po Kristoffie. Zawsze był przy mnie. O co mu właściwie chodzi?
Zawody
Siedzieliśmy w gabinecie Northa, rozkoszując się ciszą i spokojem, o której nie można było powiedzieć w wielkim holu, gdzie pracowały elfy i yeti. Zdawało się, że Biegun traktował Elsę dość przychylnie, z wyjątkiem oczywiście gospodarza, który był do niej nastawiony raczej negatywnie. Gdybym nie znał Northa, może pomyślałbym, że jest zazdrosny, że spędzam każdą chwilę z Elsą.
Gospodarz Biegunu siedział sobie jak gdyby nigdy nic za swoim drewnianym biureczkiem, strugając coś w pośpiechu. Co prawda, do Gwiazdki miał jeszcze pół roku, ale Święty nie miał zamiaru czekać, aż czas szybko zleci.
- Więc jak? - spytał, podnosząc się. - Dogadaliście się?
- Tak - odpowiedziałem wprost. - Elsa raczej nie miała problemu, żeby to przyjąć. - powiedziałem, szczerząc się do niej jak idiota.
Dziewczyna popatrzyła na mnie ze złością, po czym wbiła mi łokieć między żebra, gdy ja chichotałem.
- No to dobrze - burknął North. Czyli nie ma problemu i ruszamy jutro?
- Taak, no chyba - zakończył jego wywód Uszaty. - Tylko ten twój plan na temat przynęty wymaga trochę więcej skupienia. Co z tego, że Jack weźmie na siebie wszystko? Mamy go puścić samego i czekać po prostu, jak sytuacja się rozwinie?
Oczy Elsy otworzyły się szeroko, ale jej usta nie poruszyły się. Widziałem, że się o mnie martwi i ten widok w jakiś sposób dodawał mi otuchy.
- Będą wiedzieli, co planujemy - powiedziałem, wzruszając ramionami. - więc jaki ma sens planowanie czegokolwiek? Zawsze najlepiej wychodzi nam to na spontanie i tyle.
- Zapomniałeś tylko, że to nasze ostatnie "na spontanie" skończyło się brakiem wiary i śmiercią Piaska - odparł Zając. Piaskowy Ludek, który wypoczywał na niskiej kanapie pod ścianą uniósł do góry dwa palce, uśmiechając się przy tym leniwie.
- Bez przesady - prychnąłem. - W końcu Piasek żyje, nie?
- A Jack jako pierwszy pokonał Mroka. - dokończył North. Na twarzy Elsay malowało się zdumienie.
- Naprawdę? - spytała.
- A takie to dziwne? - po czym zaśmiałem się na widok zmieszanej miny królowej.
- Ale dobra, skończmy temat. - powiedział North. - Widzicie, jeśli macie tu spędzić jeszcze co najmniej kilka godzin, prosiłbym was o pomoc. Nie wyrobię się z prezentami, jeśli nie nadgonię z projektami, a ostatnio za dużo mi się zwaliło na głowę. - Święty skrzyżował potężne ręce na piersi.
- Stary, do Gwiazdki masz jeszcze dużo czasu - prychnął Zając. - Nie ma mowy, mi nikt nigdy nie pomaga przy Wielkanocy.
- Ja chętnie mogę pomóc - zgłosiła się Elsa z uśmiechem. Na twarzy Northa zauważyłem niemal uśmiech.
- Ty nie wiesz, w co się pakujesz - odparłem, patrząc na przyjaciela.
- Dlaczego? - spytała Elsa obrażonym tonem.
- Jest tu około tysiąca elfów i setki yeti. Jeśli nie wyrabiają normy, to cztery dodatkowe ręce do pomocy nie wiele pomogą. - Zając kiwnął głową.
- No właśnie - powiedział. Nie dziwiłem mu się zbytnio. Malowanie jajek wbrew wszystkiemu było żmudniejszą robotą niż produkcja prezentów, a szczególnie dla kogoś takiego jak ja, którego wszelkie talenty artystyczne ominęły.
- Dajcie spokój, chłopcy - ekscytowała się Elsa. - W końcu to tylko jeden wieczór.
Popatrzyliśmy na siebie z Zającem z powątpieniem, North niecierpliwie czekał na naszą reakcję. W końcu, pękłem pierwszy, nie wytrzymawszy wzroku królowej.
- Niech ci będzie - mruknąłem. - Ale nie odpowiadam za wszelkie szkody.
- Piasek, a jak z tobą? - spytał ucieszony North, głaszcząc białą brodę. Piaskowy Ludek spojrzał na nas sennie, po czym uśmiechnął się, co w naszym mniemaniu uchodziło za "tak". - Świetnie! - wykrzyknął North. - Yeti zaprowadzą was do Pokoju Wstążek. Zaczniecie tam, a kiedy skończycie, pokażę wam moja pracownię.
- Czyli nie pracujesz tutaj? - spytałem.
- Nie, Jack - powiedział Święty wyprzedzając mnie i otwierając przed nami drzwi. - Tutaj przyjmuje moich gości.
Gdy drzwi zamknęły się za Piaskiem, Elsa westchnęła.
- Jakoś niezbyt przyjemnie.
Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco, po czym faktycznie zauważyliśmy dwa duże, białe stwory, których futro mogłoby uchodzić w krajach północy za rarytas. Kiwnęły na nas, po czym podążyły po ciemnych schodach, ani raz się nie oglądając.
Obeszliśmy dokoła halę, na której elfy starały się nadążać z produkcją, po czym yeti ruszyły w dół, ku piwnicom. Zmarszczyłem brwi. Jeszcze nigdy nie byłem w tamtym miejscu, a miałem to do siebie, że nie lubiłem miejsc, w których nie byłem, tym bardziej, gdy są ciemne i wilgotne.
Jak się jednak okazało Pokój Wstążek był oświetlonym, jasnym i ciepłym pokojem, wbrew moim wcześniejszym zastrzeżeniom. Rozglądaliśmy się z zachwytem dokoła podziwiając wszystkie kolorowe wstążki, od których nazwę wzięło to pomieszczenie oraz niezliczone bele materiału i papieru, w który zawijało się prezenty. Na samym końcu dość sporego pomieszczenia znajdowała się ogromna sterta prezentów - od samolotów, do lalek i puzzli, które mieliśmy za zadanie zapakować.
Yeti uśmiechnęły się pod wąsami zostawiając nas w tym dużym, aczkolwiek ciasnym pomieszczeniu, po czym zamknęły za sobą małe drzwiczki.
Zając gwizdnął cicho.
- Przypomnijcie mi, że kiedy North będzie mi pomagał przy Wielkanocy, dam mu najgorsza możliwą robotę, jaka istnieje.
- A jaka jest najgorsza praca przy Wielkanocy? - spytała Elsa, biorąc do ręki pierwszą zabawkę.
Zając zerknął na nią z niezbyt przyjemną miną.
- Elso, ktoś te jajka musi zbierać - skrzywiłem się, gdy pomyślałem, jak wielkanocny zając biega po kurnikach, kradnąc kwokom jajka, ale najwyraźniej, sądząc po jego minie, ta czynność była nieco paskudniejsza od mojej wizji.
Podszedłem obok królowej i wyciągnąłem z wielkiego kartonu paczkę kredek. Nie powinno być trudne, pomyślałem. Wziąłem pierwszy lepszy papier o kolorze zieleni z narysowanymi czerwonymi, lukrowanymi laskami, po czym owinąłem nim kredki. Nie wyszło tak tragicznie, biorąc pod uwagę, że pudełko miało dość pospolity kształt.
Następną zabawkę próbowałem okleić wstążką po zapakowaniu w kolorowy papier, ale taśma zakleiła mi dłonie. Nie wiem, jakiego kleju tu używają, na Biegunie, ale jest wyjątkowo mocny. Elsa widziała, jak próbuję odkleić od dłoni wstążkę i zaśmiała się, odkładając na bok prezent, który ona pakowała.
- Daj, pomogę ci - powiedziała cicho, łapiąc moje dłonie delikatnie i nagle odklejając szybko taśmę.
- Auu - jęknąłem, trąc zaczerwienione dłonie. - Kto by pomyślał, że pakowanie prezentów może być takie niebezpieczne.
- Na pewno nie ty - mruknął pod nosem Zając, pakując jakiegoś pluszaka do pudełka.
Koło mnie, na stole leżała czerwona piłka. Chwyciłem ją i zamachnąłem się na przyjaciela, a musicie wiedzieć, że co do rzucania nie mam sobie równych. Wyrobiłem się przy bitwach na śnieżki.
Nim Zając zdążył zrozumieć, co się stało, oberwał śnieżka prosto w uszatą głowę, po czym obrócił się wściekły, obserwując każdego.
- Nawet nie muszę pytać, by wiedzieć, kto... - zaczął, ale tym razem zamiast piłki, dostał prosto w czoło śnieżką. Elsa zasłoniła usta i zaczęła się śmiać tak głośno, że nie powstrzymały jej nawet drobne dłonie na ustach.
- Druga runda, stary? - spytałem, podrzucając w dłoni kolejna śnieżkę. Zając uśmiechnął się spod wąsów.
- Zawrzyjmy układ. Kto zapakuje więcej prezentów, wygrywa. - spojrzałem na stertę prezentów zapakowaną przez Zająca i zwątpiłem. Zanim przyjaciel zdołał mnie wyśmiać, powiedziałem:
- Zgoda, ale pracujemy w grupach.
Piasek wyciągnął do góry oba kciuki i wskazał na Zająca.
- Wygranie z tobą, Jack, nie powinno być trudniejsze od pomalowania jajek. - Uszaty uśmiechnął się złośliwie.
- Zależy, kto ma je malować - wtrąciła się Elsa, mrugając do mnie. - Wchodzę w to.
Nie potrafiłbym określić, jak krótko zajęło nam ogarnięcie się i przystąpienie do pracy, ale na pewno mniej niż jedną sekundę. Z Elsą mieliśmy prosty układ - ja trzymałem prezent, ona pakowała i obwiązywała. Poza tym, była dziewczyną, więc dużo lepiej znała się na kolorach i wzorach.
Prawdę powiedziawszy, to chyba po raz pierwszy pracowałem. Nigdy nie miałem żadnego obowiązku, ani nic w tym rodzaju, poza byciem Strażnikiem Marzeń, co i tak dosyć olewałem. Tak czy inaczej czułem się trochę jak wilk w owczej skórze, ale muszę przyznać, że nie było to takie najgorsze.
Gdy minęły dwie godziny ciężkiej pracy i stękania, czułem, że moje dłonie sztywnieją. Na stercie, która wcześniej była pełna różnych prezentów leżały tylko dwie zabawki. Nie potrafiłem zgadnąć, kto wygrał, bo i ja i Elsa, i Zając z Piaskiem mieliśmy tak samo wielkie góry zapakowanych prezentów.
Kiedy skończyliśmy, wszyscy usiedliśmy na podłodze, by odpocząć. Zając przetarł łapą spoconą sierść na czole, a Piasek ledwie zipał. Oczy Elsy były na wpół przymknięte, a na jej czole pojawił się pot. Każdy z nas był wykończony.
- Uznajmy, że jest remis, okej? - spytał Zając. Kiwnęliśmy z Elsą beznamiętnie głowami. Oboje byliśmy wykończeni.
- Niech ja tylko dorwę Northa - mruknąłem pod nosem.
Siedzieliśmy w ciszy, słychać było jedynie nasze ciche, zmęczone oddechy. Nawet nie zauważyłem momentu, w którym głowa Elsy opadła mi swobodnie na ramię. Pierś dziewczyny unosiła się wolno, nie miałem więc wątpliwości, że śpi. Po chwili doszło mnie również chrapanie Piaska i Zająca. Wszyscy w pomieszczeniu spali oprócz mnie.
Oparłem lekko głowę, przytulając się do Elsy, ale jej obecność nie sprawiała, że czułem się lepiej. Nie mogłem zasnąć, bo myślałem o nadchodzącym zadaniu. Pamiętam dokładnie spotkanie z Paniką i naprawdę nie chciałem spotkać się z nią po raz drugi. Jednak jeśli wtedy Elsa będzie bezpieczna, jestem gotów to zrobić.
Drzwiczki Pokoju Wstążek otworzyły się, wpuszczając do środka Northa. Jego brzuch ledwie przecisnął się przez wąski próg.
- Zrobiliście już wszystko? - spytał głośno North, gdy ja przyciskałem palec do ust, próbując go uciszyć, ale Święty dopiero teraz zauważył śpiących.
Obrócił się dokoła, patrząc z podziwem na prezenty, po czym kiwnął w moją stronę, wołając mnie. I tak bym nie zasnął, więc postanowiłem pójść za przyjacielem.
Podłożyłem Elsie pod głowę miękkie pakunki, po czym złożyłem na jej czole pocałunek i ruszyłem za Northem. Widziałem, że przyjaciel przygląda mi się uważnie bez słowa, ale nie komentuje w żaden sposób mojego zachowania.
Zanim zamknąłem drzwi, zerknąłem jeszcze na Elsę, sprawdzając, czy jest jej wygodnie i czy nie będzie jej zimno, ale na jej ramionach spoczywał purpurowy płaszcz, który wyglądał na ciepły, a prezenty, które miała pod głową nie powinny jej przeszkadzać. Jasne włosy dziewczyny spływały kaskadą spomiędzy ciasno ułożonych pakunków. Nie mogłem się na nią napatrzeć, kiedy spała.
Gospodarz Biegunu siedział sobie jak gdyby nigdy nic za swoim drewnianym biureczkiem, strugając coś w pośpiechu. Co prawda, do Gwiazdki miał jeszcze pół roku, ale Święty nie miał zamiaru czekać, aż czas szybko zleci.
- Więc jak? - spytał, podnosząc się. - Dogadaliście się?
- Tak - odpowiedziałem wprost. - Elsa raczej nie miała problemu, żeby to przyjąć. - powiedziałem, szczerząc się do niej jak idiota.
Dziewczyna popatrzyła na mnie ze złością, po czym wbiła mi łokieć między żebra, gdy ja chichotałem.
- No to dobrze - burknął North. Czyli nie ma problemu i ruszamy jutro?
- Taak, no chyba - zakończył jego wywód Uszaty. - Tylko ten twój plan na temat przynęty wymaga trochę więcej skupienia. Co z tego, że Jack weźmie na siebie wszystko? Mamy go puścić samego i czekać po prostu, jak sytuacja się rozwinie?
Oczy Elsy otworzyły się szeroko, ale jej usta nie poruszyły się. Widziałem, że się o mnie martwi i ten widok w jakiś sposób dodawał mi otuchy.
- Będą wiedzieli, co planujemy - powiedziałem, wzruszając ramionami. - więc jaki ma sens planowanie czegokolwiek? Zawsze najlepiej wychodzi nam to na spontanie i tyle.
- Zapomniałeś tylko, że to nasze ostatnie "na spontanie" skończyło się brakiem wiary i śmiercią Piaska - odparł Zając. Piaskowy Ludek, który wypoczywał na niskiej kanapie pod ścianą uniósł do góry dwa palce, uśmiechając się przy tym leniwie.
- Bez przesady - prychnąłem. - W końcu Piasek żyje, nie?
- A Jack jako pierwszy pokonał Mroka. - dokończył North. Na twarzy Elsay malowało się zdumienie.
- Naprawdę? - spytała.
- A takie to dziwne? - po czym zaśmiałem się na widok zmieszanej miny królowej.
- Ale dobra, skończmy temat. - powiedział North. - Widzicie, jeśli macie tu spędzić jeszcze co najmniej kilka godzin, prosiłbym was o pomoc. Nie wyrobię się z prezentami, jeśli nie nadgonię z projektami, a ostatnio za dużo mi się zwaliło na głowę. - Święty skrzyżował potężne ręce na piersi.
- Stary, do Gwiazdki masz jeszcze dużo czasu - prychnął Zając. - Nie ma mowy, mi nikt nigdy nie pomaga przy Wielkanocy.
- Ja chętnie mogę pomóc - zgłosiła się Elsa z uśmiechem. Na twarzy Northa zauważyłem niemal uśmiech.
- Ty nie wiesz, w co się pakujesz - odparłem, patrząc na przyjaciela.
- Dlaczego? - spytała Elsa obrażonym tonem.
- Jest tu około tysiąca elfów i setki yeti. Jeśli nie wyrabiają normy, to cztery dodatkowe ręce do pomocy nie wiele pomogą. - Zając kiwnął głową.
- No właśnie - powiedział. Nie dziwiłem mu się zbytnio. Malowanie jajek wbrew wszystkiemu było żmudniejszą robotą niż produkcja prezentów, a szczególnie dla kogoś takiego jak ja, którego wszelkie talenty artystyczne ominęły.
- Dajcie spokój, chłopcy - ekscytowała się Elsa. - W końcu to tylko jeden wieczór.
Popatrzyliśmy na siebie z Zającem z powątpieniem, North niecierpliwie czekał na naszą reakcję. W końcu, pękłem pierwszy, nie wytrzymawszy wzroku królowej.
- Niech ci będzie - mruknąłem. - Ale nie odpowiadam za wszelkie szkody.
- Piasek, a jak z tobą? - spytał ucieszony North, głaszcząc białą brodę. Piaskowy Ludek spojrzał na nas sennie, po czym uśmiechnął się, co w naszym mniemaniu uchodziło za "tak". - Świetnie! - wykrzyknął North. - Yeti zaprowadzą was do Pokoju Wstążek. Zaczniecie tam, a kiedy skończycie, pokażę wam moja pracownię.
- Czyli nie pracujesz tutaj? - spytałem.
- Nie, Jack - powiedział Święty wyprzedzając mnie i otwierając przed nami drzwi. - Tutaj przyjmuje moich gości.
Gdy drzwi zamknęły się za Piaskiem, Elsa westchnęła.
- Jakoś niezbyt przyjemnie.
Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco, po czym faktycznie zauważyliśmy dwa duże, białe stwory, których futro mogłoby uchodzić w krajach północy za rarytas. Kiwnęły na nas, po czym podążyły po ciemnych schodach, ani raz się nie oglądając.
Obeszliśmy dokoła halę, na której elfy starały się nadążać z produkcją, po czym yeti ruszyły w dół, ku piwnicom. Zmarszczyłem brwi. Jeszcze nigdy nie byłem w tamtym miejscu, a miałem to do siebie, że nie lubiłem miejsc, w których nie byłem, tym bardziej, gdy są ciemne i wilgotne.
Jak się jednak okazało Pokój Wstążek był oświetlonym, jasnym i ciepłym pokojem, wbrew moim wcześniejszym zastrzeżeniom. Rozglądaliśmy się z zachwytem dokoła podziwiając wszystkie kolorowe wstążki, od których nazwę wzięło to pomieszczenie oraz niezliczone bele materiału i papieru, w który zawijało się prezenty. Na samym końcu dość sporego pomieszczenia znajdowała się ogromna sterta prezentów - od samolotów, do lalek i puzzli, które mieliśmy za zadanie zapakować.
Yeti uśmiechnęły się pod wąsami zostawiając nas w tym dużym, aczkolwiek ciasnym pomieszczeniu, po czym zamknęły za sobą małe drzwiczki.
Zając gwizdnął cicho.
- Przypomnijcie mi, że kiedy North będzie mi pomagał przy Wielkanocy, dam mu najgorsza możliwą robotę, jaka istnieje.
- A jaka jest najgorsza praca przy Wielkanocy? - spytała Elsa, biorąc do ręki pierwszą zabawkę.
Zając zerknął na nią z niezbyt przyjemną miną.
- Elso, ktoś te jajka musi zbierać - skrzywiłem się, gdy pomyślałem, jak wielkanocny zając biega po kurnikach, kradnąc kwokom jajka, ale najwyraźniej, sądząc po jego minie, ta czynność była nieco paskudniejsza od mojej wizji.
Podszedłem obok królowej i wyciągnąłem z wielkiego kartonu paczkę kredek. Nie powinno być trudne, pomyślałem. Wziąłem pierwszy lepszy papier o kolorze zieleni z narysowanymi czerwonymi, lukrowanymi laskami, po czym owinąłem nim kredki. Nie wyszło tak tragicznie, biorąc pod uwagę, że pudełko miało dość pospolity kształt.
Następną zabawkę próbowałem okleić wstążką po zapakowaniu w kolorowy papier, ale taśma zakleiła mi dłonie. Nie wiem, jakiego kleju tu używają, na Biegunie, ale jest wyjątkowo mocny. Elsa widziała, jak próbuję odkleić od dłoni wstążkę i zaśmiała się, odkładając na bok prezent, który ona pakowała.
- Daj, pomogę ci - powiedziała cicho, łapiąc moje dłonie delikatnie i nagle odklejając szybko taśmę.
- Auu - jęknąłem, trąc zaczerwienione dłonie. - Kto by pomyślał, że pakowanie prezentów może być takie niebezpieczne.
- Na pewno nie ty - mruknął pod nosem Zając, pakując jakiegoś pluszaka do pudełka.
Koło mnie, na stole leżała czerwona piłka. Chwyciłem ją i zamachnąłem się na przyjaciela, a musicie wiedzieć, że co do rzucania nie mam sobie równych. Wyrobiłem się przy bitwach na śnieżki.
Nim Zając zdążył zrozumieć, co się stało, oberwał śnieżka prosto w uszatą głowę, po czym obrócił się wściekły, obserwując każdego.
- Nawet nie muszę pytać, by wiedzieć, kto... - zaczął, ale tym razem zamiast piłki, dostał prosto w czoło śnieżką. Elsa zasłoniła usta i zaczęła się śmiać tak głośno, że nie powstrzymały jej nawet drobne dłonie na ustach.
- Druga runda, stary? - spytałem, podrzucając w dłoni kolejna śnieżkę. Zając uśmiechnął się spod wąsów.
- Zawrzyjmy układ. Kto zapakuje więcej prezentów, wygrywa. - spojrzałem na stertę prezentów zapakowaną przez Zająca i zwątpiłem. Zanim przyjaciel zdołał mnie wyśmiać, powiedziałem:
- Zgoda, ale pracujemy w grupach.
Piasek wyciągnął do góry oba kciuki i wskazał na Zająca.
- Wygranie z tobą, Jack, nie powinno być trudniejsze od pomalowania jajek. - Uszaty uśmiechnął się złośliwie.
- Zależy, kto ma je malować - wtrąciła się Elsa, mrugając do mnie. - Wchodzę w to.
Nie potrafiłbym określić, jak krótko zajęło nam ogarnięcie się i przystąpienie do pracy, ale na pewno mniej niż jedną sekundę. Z Elsą mieliśmy prosty układ - ja trzymałem prezent, ona pakowała i obwiązywała. Poza tym, była dziewczyną, więc dużo lepiej znała się na kolorach i wzorach.
Prawdę powiedziawszy, to chyba po raz pierwszy pracowałem. Nigdy nie miałem żadnego obowiązku, ani nic w tym rodzaju, poza byciem Strażnikiem Marzeń, co i tak dosyć olewałem. Tak czy inaczej czułem się trochę jak wilk w owczej skórze, ale muszę przyznać, że nie było to takie najgorsze.
Gdy minęły dwie godziny ciężkiej pracy i stękania, czułem, że moje dłonie sztywnieją. Na stercie, która wcześniej była pełna różnych prezentów leżały tylko dwie zabawki. Nie potrafiłem zgadnąć, kto wygrał, bo i ja i Elsa, i Zając z Piaskiem mieliśmy tak samo wielkie góry zapakowanych prezentów.
Kiedy skończyliśmy, wszyscy usiedliśmy na podłodze, by odpocząć. Zając przetarł łapą spoconą sierść na czole, a Piasek ledwie zipał. Oczy Elsy były na wpół przymknięte, a na jej czole pojawił się pot. Każdy z nas był wykończony.
- Uznajmy, że jest remis, okej? - spytał Zając. Kiwnęliśmy z Elsą beznamiętnie głowami. Oboje byliśmy wykończeni.
- Niech ja tylko dorwę Northa - mruknąłem pod nosem.
Siedzieliśmy w ciszy, słychać było jedynie nasze ciche, zmęczone oddechy. Nawet nie zauważyłem momentu, w którym głowa Elsy opadła mi swobodnie na ramię. Pierś dziewczyny unosiła się wolno, nie miałem więc wątpliwości, że śpi. Po chwili doszło mnie również chrapanie Piaska i Zająca. Wszyscy w pomieszczeniu spali oprócz mnie.
Oparłem lekko głowę, przytulając się do Elsy, ale jej obecność nie sprawiała, że czułem się lepiej. Nie mogłem zasnąć, bo myślałem o nadchodzącym zadaniu. Pamiętam dokładnie spotkanie z Paniką i naprawdę nie chciałem spotkać się z nią po raz drugi. Jednak jeśli wtedy Elsa będzie bezpieczna, jestem gotów to zrobić.
Drzwiczki Pokoju Wstążek otworzyły się, wpuszczając do środka Northa. Jego brzuch ledwie przecisnął się przez wąski próg.
- Zrobiliście już wszystko? - spytał głośno North, gdy ja przyciskałem palec do ust, próbując go uciszyć, ale Święty dopiero teraz zauważył śpiących.
Obrócił się dokoła, patrząc z podziwem na prezenty, po czym kiwnął w moją stronę, wołając mnie. I tak bym nie zasnął, więc postanowiłem pójść za przyjacielem.
Podłożyłem Elsie pod głowę miękkie pakunki, po czym złożyłem na jej czole pocałunek i ruszyłem za Northem. Widziałem, że przyjaciel przygląda mi się uważnie bez słowa, ale nie komentuje w żaden sposób mojego zachowania.
Zanim zamknąłem drzwi, zerknąłem jeszcze na Elsę, sprawdzając, czy jest jej wygodnie i czy nie będzie jej zimno, ale na jej ramionach spoczywał purpurowy płaszcz, który wyglądał na ciepły, a prezenty, które miała pod głową nie powinny jej przeszkadzać. Jasne włosy dziewczyny spływały kaskadą spomiędzy ciasno ułożonych pakunków. Nie mogłem się na nią napatrzeć, kiedy spała.
czwartek, 14 maja 2015
Efekt motyla
- Pozostaje jeszcze sprawa planu Elsy - powiedział North. - Skoro dziewczyna tu zostaje, to ja się zgadzam, żeby poszła na przynętę.
Poczułem, że moje zapasy cierpliwości w magiczny sposób zniknęły. W ostatniej chwili złapał mnie Piasek, bo inaczej Święty wylądowałby na ścianie.
- Zdurniałeś?! Nie zgadzam się! Ja się zgłaszam, rozumiecie? Ja!
Nastała cisza. Zając popatrzył na mnie, jakby badał, czy żartuję.
- Jack, to był żart, tak? - spytał, jakbym wyczytał to w jego myślach. - Przecież już raz walczyłeś z Mrokiem i Paniką. Chcesz powtórkę?
- I właśnie dlatego ja wiem najwięcej na temat ich mocy. Ja się zgłaszam - mówiłem poważnie. Skoro to jedyny sposób, by chronić Elsę, to to zrobię, obiecałem sobie. Bałem się wyników drugiego głosowania, więc wolałem wyskoczyć z tym od razu.
- To ma sens - mruknął North, opierając swoją brodę na dłoni, zastanawiając się. Wiedziałem, że go przekonuję. Piasek w końcu mnie puścił.
- Co ty na to? - spytałem Piaskowego Ludka, kucając obok niego. Przyjaciel dotknął mojego ramienia, pokazując mi, że się o mnie martwi.
- Jack... - zaczął Zając, ale chyba nie wiedział, co powiedzieć, więc zrezygnował.
W gabinecie Świętego zapanowała cisza. Słyszałem nawet yeti pracujących za drzwiami i dzwonki ze szpiczastych czapek elfów.
- Nie możemy chcieć ochronić przed tym Jacka - powiedział w końcu North. - jeśli nie chcieliśmy chronić przed tym Elsy. To nie byłoby grzeczne wobec niej.
- Więc po prostu powiedzcie, czy jesteście za tym planem, a ja ją zastąpię - wyszeptałem, wpatrując się w oczy każdego ze Strażników.
- Ząbek byłaby na nie - powiedział Zając.
- Ale jej tu nie ma, a więc? - przerwał jego rozmyślania North.
- To jedyny plan, jaki ma szansę - przyznał w końcu uszaty przyjaciel. - Wybacz, Jack.
Wzruszyłem ramionami. Było mi obojętne, co postanowią.
- A ty, Jack? Możesz zdecydować, czy jesteś za tym planem.
- Jestem za - odpowiedziałem, dziwiąc pozostałych. No tak, przed chwilą jeszcze nie akceptowałem tego planu, dopóki sam nie zgłosiłem się na przynętę.
- Piasek? - North jak zwykle prowadził głosowanie. Piaskowy Ludek zaprzeczył ruchem głowy. Nawet nie próbowałem jakoś zareagować na jego decyzję. - Ja się zgadzam, więc nawet pytanie Księżyca o zdanie nic tu nie zmieni. Jack, uważaj na siebie - w srebrnych oczach Strażnika zauważyłem troskę.
- Co to dla mnie - wymruczałem, wychodząc. W ostatniej chwili zatrzymałem się w drzwiach. - To kiedy ruszamy po Ząbka? - spytałem.
North popatrzył na słońce, wiszące wysoko na widnokręgu. Dopiero było południe.
- Jutro nad ranem. Nie możemy atakować ich w nocy, wtedy są najsilniejsi - kiwnąłem głową. Jeśli walczyłem z Mrokiem w dzień, kiedy był słaby i Panika z łatwością mnie pokonała, to bałem się, do czego była zdolna w nocy.
Opuściłem gabinet, rozmyślając nad tym, co się stało. Wiedziałem, że bycie przynętą dla Paniki mogło się dla mnie skończyć tragicznie, ale nawet nie próbowałem żałować mojego wyboru. Elsa będzie bezpieczna, powtarzałem sobie. Wyobraziłem sobie królową wracającą samotnie do Arendelle. Czy płakałaby po mnie? Na pewno, pomyślałem sobie, przypominając sobie to, co mi powiedziała na ganku domu Northa. Pomimo wszystko czułem się spełniony. W końcu, jeśli by mnie zabrakło, znalazłoby się kilka osób, którym byłoby mnie brak.
Idąc tak, potknąłem się o jednego z elfów i wywróciłem się na progu tuż przed drzwiami wyjściowymi. Rzuciłem malcowi wściekłe spojrzenie i gdy wstawałem, otrzepując się, zauważyłem, że w progu ktoś stoi. Elsa. Powinienem ją chyba powiadomić, pomyślałem w chwili, gdy dziewczyna zadała pytanie:
- I jak? Pozwolą mi tu zostać? - spytała. Podrapałem się po głowie.
- Taak i zgodzili się też na twój plan - powiedziałem.
- Naprawdę? - spytała. Zauważyłem, że się ucieszyła.
Westchnąłem. Jak miałem jej to powiedzieć?
- Zaszła jedna, mała zmiana - mruknąłem, siadając ponowie na ganku, tak jak wcześniej, gdy rozmawiałem z królową. Brew Elsy powędrowała do góry.
- Niby jaka?
- Ja idę na przynętę - powiedziałem wprost. Nie byłem nigdy dobry w owijaniu w bawełnę.
Elsa otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia i cofnęła się o krok.
- Co? - spytała, zakrywając usta dłonią. - Nie, nie, nie, nie zgadzam się, Jack. - podbiegła nagle do mnie i złapała mnie za nadgarstki.
- Już ustalone. Moje słowo liczy się o wiele bardziej niż twoje, wybacz - mruknąłem, ale wcale nie było mi przykro.
W oczach Elsy pojawiły się łzy.
- Jack, błagam. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Ja też nie chcę, żeby tobie stała się krzywda, dlatego się zgłosiłem.
Królowa nie kryła zdziwienia. Pierwszy raz widziałem, że nie potrafiła wydusić z siebie choć słowa. Czy to ta sama Elsa z Arendelle? A może zmieniła ją znajomość ze mną?
W końcu zamknęła otwarte ze zdziwienia usta i popatrzyła na mnie z mieszanką smutku i zdziwienia.
- Naprawdę to zrobiłeś? Dla mnie? - uśmiechnąłem się sam do siebie i wziąłem dłonie ukochanej. Czy byłem tym samym egoistycznym Jackiem Mrozem, co wcześniej, czy we mnie również zaszła zmiana?
- Zrobiłbym o wiele więcej gdybym mógł - wyszeptałem. - Obiecaj mi, że jeśli coś się stanie... Wrócisz wprost do Arendelle.
Elsa popatrzyła na mnie, jakbym poprosił ją o oddychanie.
- Jack, nie będzie nawet takiej sytuacji, wybij to sobie z głowy. - warknęła, ale pod jej głos podszywał się strach. Wziąłem do ręki jej lśniący srebrny warkocz i położyłem delikatnie na jej ramieniu. Nie chciałem odchodzić, chciałem być przy niej, ale kto uratowałby Ząbka? Kto powstrzymałby Mroka przed zemstą?
Nagle na ganek wszedł Zając. Może mi się zdawało, ale przez sekundę widziałem uśmiech na jego białym pyszczku, gdy zauważył mnie i Elsę splecionych ze sobą w uścisku. Chyba naprawdę jako jedyny cieszył się, że znalazłem bratnią duszę.
- Chodźcie do środka - zaprosił nas. - Na dworze jest zimno.
- Mi nie straszne zimno - mruknęła Elsa, uśmiechając się do Uszatego, ale i tak weszła do środka.
- No tak, zapomniałem - odpowiedział Zając ciepłym tonem. Ruszyłem za Elsą, klepiąc przyjaciela po plecach.
Weszliśmy do domu Northa, obok nas przemykały elfy, najwyraźniej już wiedziały, że jeden z nich wpadł mi pod nogi i nie chciały podzielić jego losu. Rozglądałem się za poszkodowanym, ale wszystkie wyglądały podobnie.
- Czy to naprawdę jest Biegun Północny? - spytała Elsa z uznaniem. - Tu jest cudownie.
Pod sufitem latały lodowe samoloty i paralotnie Northa, zapewne próbki zabawek. Elsa uniosła palec i tuż obok latających maszyn pojawiły się lodowe motyle, których skrzydła zachwycały swoim kształtem i wyjątkowością. Zając podparł się pod boki.
- North nie będzie zadowolony, że mieszasz mu w pracy. - ale mimo jego słów, oczy były zaciekawione. Uśmiechnąłem się złośliwie w stronę Zająca, po czym również uniosłem palce w podobny sposób do Elsy, która teraz sterowała lotem magicznych motyli.
Wtem zamiast samolotów, które latały spokojnie wokół kryształowego żyrandola po pomieszczeniu zaczęły fruwać ptaki, od skowronków, po wróble i sikorki. Elsa rzuciła mi zaskoczone i oburzone spojrzenie, jakby nie było, pewnie pójdzie na nią.
- Jack! - mruknęła, ale zrobiłem minę niewiniątka, co jeszcze bardziej rozśmieszyło Zająca.
- Dobra, chodźcie, zanim zamrozicie cały Biegun.
Poczułem, że moje zapasy cierpliwości w magiczny sposób zniknęły. W ostatniej chwili złapał mnie Piasek, bo inaczej Święty wylądowałby na ścianie.
- Zdurniałeś?! Nie zgadzam się! Ja się zgłaszam, rozumiecie? Ja!
Nastała cisza. Zając popatrzył na mnie, jakby badał, czy żartuję.
- Jack, to był żart, tak? - spytał, jakbym wyczytał to w jego myślach. - Przecież już raz walczyłeś z Mrokiem i Paniką. Chcesz powtórkę?
- I właśnie dlatego ja wiem najwięcej na temat ich mocy. Ja się zgłaszam - mówiłem poważnie. Skoro to jedyny sposób, by chronić Elsę, to to zrobię, obiecałem sobie. Bałem się wyników drugiego głosowania, więc wolałem wyskoczyć z tym od razu.
- To ma sens - mruknął North, opierając swoją brodę na dłoni, zastanawiając się. Wiedziałem, że go przekonuję. Piasek w końcu mnie puścił.
- Co ty na to? - spytałem Piaskowego Ludka, kucając obok niego. Przyjaciel dotknął mojego ramienia, pokazując mi, że się o mnie martwi.
- Jack... - zaczął Zając, ale chyba nie wiedział, co powiedzieć, więc zrezygnował.
W gabinecie Świętego zapanowała cisza. Słyszałem nawet yeti pracujących za drzwiami i dzwonki ze szpiczastych czapek elfów.
- Nie możemy chcieć ochronić przed tym Jacka - powiedział w końcu North. - jeśli nie chcieliśmy chronić przed tym Elsy. To nie byłoby grzeczne wobec niej.
- Więc po prostu powiedzcie, czy jesteście za tym planem, a ja ją zastąpię - wyszeptałem, wpatrując się w oczy każdego ze Strażników.
- Ząbek byłaby na nie - powiedział Zając.
- Ale jej tu nie ma, a więc? - przerwał jego rozmyślania North.
- To jedyny plan, jaki ma szansę - przyznał w końcu uszaty przyjaciel. - Wybacz, Jack.
Wzruszyłem ramionami. Było mi obojętne, co postanowią.
- A ty, Jack? Możesz zdecydować, czy jesteś za tym planem.
- Jestem za - odpowiedziałem, dziwiąc pozostałych. No tak, przed chwilą jeszcze nie akceptowałem tego planu, dopóki sam nie zgłosiłem się na przynętę.
- Piasek? - North jak zwykle prowadził głosowanie. Piaskowy Ludek zaprzeczył ruchem głowy. Nawet nie próbowałem jakoś zareagować na jego decyzję. - Ja się zgadzam, więc nawet pytanie Księżyca o zdanie nic tu nie zmieni. Jack, uważaj na siebie - w srebrnych oczach Strażnika zauważyłem troskę.
- Co to dla mnie - wymruczałem, wychodząc. W ostatniej chwili zatrzymałem się w drzwiach. - To kiedy ruszamy po Ząbka? - spytałem.
North popatrzył na słońce, wiszące wysoko na widnokręgu. Dopiero było południe.
- Jutro nad ranem. Nie możemy atakować ich w nocy, wtedy są najsilniejsi - kiwnąłem głową. Jeśli walczyłem z Mrokiem w dzień, kiedy był słaby i Panika z łatwością mnie pokonała, to bałem się, do czego była zdolna w nocy.
Opuściłem gabinet, rozmyślając nad tym, co się stało. Wiedziałem, że bycie przynętą dla Paniki mogło się dla mnie skończyć tragicznie, ale nawet nie próbowałem żałować mojego wyboru. Elsa będzie bezpieczna, powtarzałem sobie. Wyobraziłem sobie królową wracającą samotnie do Arendelle. Czy płakałaby po mnie? Na pewno, pomyślałem sobie, przypominając sobie to, co mi powiedziała na ganku domu Northa. Pomimo wszystko czułem się spełniony. W końcu, jeśli by mnie zabrakło, znalazłoby się kilka osób, którym byłoby mnie brak.
Idąc tak, potknąłem się o jednego z elfów i wywróciłem się na progu tuż przed drzwiami wyjściowymi. Rzuciłem malcowi wściekłe spojrzenie i gdy wstawałem, otrzepując się, zauważyłem, że w progu ktoś stoi. Elsa. Powinienem ją chyba powiadomić, pomyślałem w chwili, gdy dziewczyna zadała pytanie:
- I jak? Pozwolą mi tu zostać? - spytała. Podrapałem się po głowie.
- Taak i zgodzili się też na twój plan - powiedziałem.
- Naprawdę? - spytała. Zauważyłem, że się ucieszyła.
Westchnąłem. Jak miałem jej to powiedzieć?
- Zaszła jedna, mała zmiana - mruknąłem, siadając ponowie na ganku, tak jak wcześniej, gdy rozmawiałem z królową. Brew Elsy powędrowała do góry.
- Niby jaka?
- Ja idę na przynętę - powiedziałem wprost. Nie byłem nigdy dobry w owijaniu w bawełnę.
Elsa otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia i cofnęła się o krok.
- Co? - spytała, zakrywając usta dłonią. - Nie, nie, nie, nie zgadzam się, Jack. - podbiegła nagle do mnie i złapała mnie za nadgarstki.
- Już ustalone. Moje słowo liczy się o wiele bardziej niż twoje, wybacz - mruknąłem, ale wcale nie było mi przykro.
W oczach Elsy pojawiły się łzy.
- Jack, błagam. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Ja też nie chcę, żeby tobie stała się krzywda, dlatego się zgłosiłem.
Królowa nie kryła zdziwienia. Pierwszy raz widziałem, że nie potrafiła wydusić z siebie choć słowa. Czy to ta sama Elsa z Arendelle? A może zmieniła ją znajomość ze mną?
W końcu zamknęła otwarte ze zdziwienia usta i popatrzyła na mnie z mieszanką smutku i zdziwienia.
- Naprawdę to zrobiłeś? Dla mnie? - uśmiechnąłem się sam do siebie i wziąłem dłonie ukochanej. Czy byłem tym samym egoistycznym Jackiem Mrozem, co wcześniej, czy we mnie również zaszła zmiana?
- Zrobiłbym o wiele więcej gdybym mógł - wyszeptałem. - Obiecaj mi, że jeśli coś się stanie... Wrócisz wprost do Arendelle.
Elsa popatrzyła na mnie, jakbym poprosił ją o oddychanie.
- Jack, nie będzie nawet takiej sytuacji, wybij to sobie z głowy. - warknęła, ale pod jej głos podszywał się strach. Wziąłem do ręki jej lśniący srebrny warkocz i położyłem delikatnie na jej ramieniu. Nie chciałem odchodzić, chciałem być przy niej, ale kto uratowałby Ząbka? Kto powstrzymałby Mroka przed zemstą?
Nagle na ganek wszedł Zając. Może mi się zdawało, ale przez sekundę widziałem uśmiech na jego białym pyszczku, gdy zauważył mnie i Elsę splecionych ze sobą w uścisku. Chyba naprawdę jako jedyny cieszył się, że znalazłem bratnią duszę.
- Chodźcie do środka - zaprosił nas. - Na dworze jest zimno.
- Mi nie straszne zimno - mruknęła Elsa, uśmiechając się do Uszatego, ale i tak weszła do środka.
- No tak, zapomniałem - odpowiedział Zając ciepłym tonem. Ruszyłem za Elsą, klepiąc przyjaciela po plecach.
Weszliśmy do domu Northa, obok nas przemykały elfy, najwyraźniej już wiedziały, że jeden z nich wpadł mi pod nogi i nie chciały podzielić jego losu. Rozglądałem się za poszkodowanym, ale wszystkie wyglądały podobnie.
- Czy to naprawdę jest Biegun Północny? - spytała Elsa z uznaniem. - Tu jest cudownie.
Pod sufitem latały lodowe samoloty i paralotnie Northa, zapewne próbki zabawek. Elsa uniosła palec i tuż obok latających maszyn pojawiły się lodowe motyle, których skrzydła zachwycały swoim kształtem i wyjątkowością. Zając podparł się pod boki.
- North nie będzie zadowolony, że mieszasz mu w pracy. - ale mimo jego słów, oczy były zaciekawione. Uśmiechnąłem się złośliwie w stronę Zająca, po czym również uniosłem palce w podobny sposób do Elsy, która teraz sterowała lotem magicznych motyli.
Wtem zamiast samolotów, które latały spokojnie wokół kryształowego żyrandola po pomieszczeniu zaczęły fruwać ptaki, od skowronków, po wróble i sikorki. Elsa rzuciła mi zaskoczone i oburzone spojrzenie, jakby nie było, pewnie pójdzie na nią.
- Jack! - mruknęła, ale zrobiłem minę niewiniątka, co jeszcze bardziej rozśmieszyło Zająca.
- Dobra, chodźcie, zanim zamrozicie cały Biegun.
wtorek, 7 kwietnia 2015
Głosowanie
Siedziałem na ganku domu Northa, ciesząc się ciszą i samotnością. Musiałem przemyśleć wszystko, co wydarzyło się w ostatnich dniach. Nadal nie pojmowałem, jakim cudem Elsa znalazła się właśnie tutaj. To North ją tu przyprowadził, czy sama tu przyszła?
Niedługo potem drzwi otworzyły się nie musiałem się obracać, żeby wiedzieć, kto w nich stanął.
- Jesteś na mnie wściekły? - spytała cicho Elsa, zamykając za sobą drzwi. Nie chciałem na nią patrzeć, najchętniej sam bym poszedł na "przynętę" jak to określiła i zrobiłbym to już teraz, w tym momencie, żeby tylko ona nie musiała tego robić.
Elsa nie zrezygnowała i usiadła obok mnie na drewnianych deskach, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Planowałaś już wcześniej takie altruistyczne zagranie, czy to wyszło przy okolicznościach? - warknąłem. Zachowywałem się po chamsku, ale w głębi mnie cierpiałem i to cholernie ciężkie męki.
- Jack, sama tu przyszłam... Nie wiedziałam, po co, ani dlaczego. Po prostu poczułam, że coś ci jest. Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu i udawać, że nic się nie stało, dlatego opuściłam Arendelle, zresztą Anna sama się na to zgodziła. Myślisz, że juz wcześniej miałam w głowie ułożony plan, co by było gdyby?
To było głupie, pomyślałem, znowu odwracając wzrok, choć ani na chwilę nie spojrzałem na Elsę.
- Jack, posłuchaj mnie - zaczęła znowu Elsa, ale tym razem chwyciła mnie za podbródek i obróciła moją twarz tak, że widziałem jej błyszczące oczy, blade włosy, rozczesywane przez wiatr i drobne białe usta. - wolę to być ja niż, żebyś musiał to być ty. Tylko dlatego się zgłosiłam, rozumiesz? Pozostałym nic nie jestem winna, tylko tobie.
- Nic mi nie jesteś winna - powiedziałem twardo. - jeśli zgłaszasz się na ochotnika tylko dlatego, żeby mi cokolwiek wynagradzać, to lepiej od razu daj sobie spokój.
Elsa znowu chwyciła mnie za podbródek, ale tym razem nie zamierzała nic mówić, tylko pocałowała mnie tak, jak jeszcze nigdy mnie nie całowała. Poczułem się trochę nie fair, bo trochę wykorzystywała fakt, że ma na mnie naprawdę duży wpływ. Już samo koncentrowanie się przy jej kocich ruchach i zniewalającym uśmiechu było trudne, a co dopiero, gdy mnie tak całowała.
W końcu, gdy oderwała się od moich ust, zamrugała gwałtownie, jakby wybudzała się ze snu i szepnęła:
- Jestem ci wdzięczna za twoją obecność, zapomniałeś już? Poza tym nie robię tego tylko z wdzięczności - mruknęła, udając obrażoną.
Wierzcie lub nie, ale jakoś udało jej się poprawić mi humor i to w niecałą minutę. Byłem naprawdę słaby, skoro tak łatwo się jej poddałem.
- Tak? A z jakiego powodu? - spytałem z zaciekawieniem.
Elsa uśmiechnęła się i przytuliła do mnie.
- Bo cię kocham, głuptasie - zaśmiała się.
Te słowa mną trochę wstrząsnęły, znaczy, co mogłem sobie innego wyobrazić po jej czułości wobec mnie? Pomimo wszystko jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, żeby Elsa mogła się zakochać w kimś takim, jak ja. Że w ogóle ktoś mógłby się we mnie zakochać. Byłem... sobą.
Zawiesiłem wzrok na podłodze, próbując jakoś zrozumieć jej słowa.
- Nie wyglądasz na zachwyconego - szepnęła Elsa ze smutkiem.
Popatrzyłem na nią. Wyglądała na zranioną i to mocno. Co mogła sobie pomyśleć? Że ja nie darzę jej tym samym uczuciem. Miała rację.
Wziąłem Elsę na kolana, przytulając mocno.
- Ja ciebie kocham o wiele bardziej, niż mogłabyś to sobie wyobrazić - wyszeptałem jej do ucha drżącym głosem. - ale po prostu... nie znasz mnie, nie wiesz, kim jest prawdziwy Jack Mróz.
Elsa popatrzyła na mnie z rozbawieniem. Zauważyłem, że jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko siebie, znaczy... Jeszcze nigdy nie obejmowaliśmy się tak poufale. Wcześniej traktowaliśmy siebie jak dobrych przyjaciół, a bynajmniej Elsa mnie tak traktowała i takie właśnie były nasze uściski. Po prostu z dnia na dzień staliśmy się kochankami.
- Wiem o tobie tyle, że jesteś arogancki, często wywyższasz siebie ponad innych w dodatku wydaje się, że nikogo nie słuchasz i cały czas ładujesz się w kłopoty z tego, co opowiadał North - zastanawiałem się, co jeszcze gospodarz tego domu powiedział jej o mnie.
- Dzięki - mruknąłem, ale Elsa jeszcze nie skończyła.
- Ja ciebie poznałam od strony, której chyba nikt nie zna. Jako czułego, wrażliwego chłopaka, który nie boi się ryzykować życia dla przyjaciół i ma dobre, odważne serce - otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Do pierwszego opisu mogłem się zgodzić całkowicie, ale do drugiego... Cóż, po raz pierwszy ktoś powiedział o mnie coś... miłego. Przyzwyczaiłem się bardziej do złej sławy, bo tylko taką posiadałem, jako ten hałaśliwy i niedojrzały Strażnik.
- Dalej mówisz o mnie? - spytałem z uśmiechem, ale Elsa westchnęła tylko z lekkim poirytowaniem i położyła głowę na mojej piersi.
Pocałowałem ją w czubek głowy i powiedziałem:
- Wiesz, że nie pozwolę, żebyś się za nas poświęciła, prawda?
- Wiem, ale i tak będę próbować.
Siedzieliśmy tak w ciszy, rozkoszując się swoją bliskością, która niedługo może być nam odebrana. Przypomniałem sobie o Mroku i jego obietnicach, że może sprawić, żebym mógł zostać w Arendelle. Elsa znienawidziłaby mnie za to, teraz to wiem i wiem też, że nie umiałbym tego zrobić, nawet dla niej.
Drzwi otworzyły się ponownie, stanął w nich Zając. Popatrzył na nas z lekkim zdziwieniem i zażenowaniem, po czym mruknął:
- Jack, możesz do nas przyjść?
Popatrzyłem na Elsę, po czym pożegnawszy się z nią jednym krótkim pocałunkiem poszedłem za Zającem, nawet nie podejrzewałem, jaka sprawę mogli do mnie mieć.
Kiedy stanęliśmy w pokoju obrad, North popatrzył na mnie groźnym wzrokiem. Najpierw pomyślałem, że coś przeskrobałem, ale Mikołaj odezwał się w końcu, krzyżując ręce jak to miał w zwyczaju.
- Wezwałem pozostałych Strażników do głosowania, bo... - wyraźnie szukał słów. - Jack, Strażnicy się NIE zakochują. Ta sytuacja dla nas jest zupełnie nowa, musimy...
- Chyba żartujecie - warknąłem. - Ząbek jest więziona przez mroczne małżeństwo a wy zamierzacie gadać na temat mnie i Elsy? - myślałem, że w jednym momencie nie wytrzymam.
Zając podszedł do mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Jack, żeby móc jej pomóc, najpierw musimy uporządkować sprawy tutaj.
- Jakie sprawy? To nic nie zmienia!
- Zmienia, Jack - Piasek przytaknął Northowi ruchem głowy. - sam wiesz, że zbyt długo siedziałeś w Arendelle, twoja moc słabnie...
- Pokonałem Mroka - zauważyłem. - Nie jest ze mną tak źle, dzięki, że trzymasz kciuki.
Piasek pokręcił głową z uśmiechem. Jego nic nie mówienie zaczynało mnie trochę irytować. Czasem wypadałoby, żeby coś powiedział, choć po jego wyrazie twarzy widziałem, że trzyma stronę Northa. Zając wyglądał trochę inaczej.
- Zatem głosujemy - powiedział North, podnosząc dłoń do góry. - Piasek?
Strażnik pokręcił głową, co oznaczało tylko jedno - był przeciwny obecności Elsy. Westchnąłem.
- Serio? To żałosne - warknąłem. North ściszył mnie ruchem dłoni.
- Zając - mruknął, a my popatrzyliśmy na Strażnika Nadziei.
Nie potrafiłem poznać po przyjacielu nic. Jeśli zgodzi się ze Świętym, to mam przerypane, dobrze to wiedziałem. Nie wiem, co mogliby zrobić Elsie... Wykasować pamięć? Pozwoliłaby im na to? Zając wyjął z kieszeni jeen z bumerangów i zaczął się nim bawić, myśląc nad odpowiedzią.
- Nie widzę nic złego, Elsa już pokazała, co potrafi. Myślę, że gdyby pomogła Jackowi, to mogliby razem spróbować pokonać Panikę i Mroka. To się może udać, dziewczyna nie jest głupia, dobrze wie, w co się pakuje...
- Właśnie nie wie! - krzyknął North, podnosząc dłonie do góry. Akurat z tym musiałem się zgodzić. tez nie chciałem, żeby Elsa ruszała z nami na tą misję. Wolałem już, żeby została w Arendelle, choć daleko ode mnie.
- Ale co w tym złego, że chłopak się zakochał? - warknął Zając. Miałem ochotę rzucić mu się na szyję. - Ma przynajmniej coś, co go napędza, chce dziewczynę chronić, a poza tym ty też kiedyś miałeś taką sytuację...
Spojrzałem na Northa z podziwem, jego policzki zaróżowiły się.
- Ale ja wybrałem. Jestem przede wszystkim Strażnikiem.
- A ja się tego wyparłem? - wtrąciłem się w końcu.
- Nie, ale przestałeś się skupiać na obowiązkach, Jack. Co by było, gdybym ja zapomniał o Bożym Narodzeniu choćby raz? - zagrzmiał North. Musiałem przyznać, miał trochę racji.
Westchnąłem, poprawiając na sobie bluzę. Dobrze, że Elsa nie słyszała naszych rozmów.
- Jednak to ja zjawiłem się jako pierwszy przy Pałacu Ząbka, gdy mnie potrzebowała - powiedziałem spokojnie. - A nie byłęm wcale tak blisko, Arendelle jest nie wiele bliżej Pałacu niż Biegun.
Zając kiwnął głową.
- Z tym się zgodzę. Trochę spękaliśmy, North, przyznaj to w końcu - prosił.
Święty spojrzał na jaśniejący za jego plecami Księżyc. No tak, to od niego zależało, co będzie dalej.
- A ty co myślisz, przyjacielu? - spytał North nieco łagodniejszym tonem.
Księżyc rzucił w naszą stronę łunę światła, która przybrała postać Elsy. Pamiętałem dokładnie każdy szczegół, delikatnie falujące na wietrze włosy, łagodne ramiona, dość sztywne, jak dla mnie za sztywne dłonie, gładka talia i zgrabne biodra.
- A więc wygraliśmy, przyjacielu - zaśmiał się Zając, jakby śmieszyła go cała ta sytuacja. - trzy do dwóch.
Niedługo potem drzwi otworzyły się nie musiałem się obracać, żeby wiedzieć, kto w nich stanął.
- Jesteś na mnie wściekły? - spytała cicho Elsa, zamykając za sobą drzwi. Nie chciałem na nią patrzeć, najchętniej sam bym poszedł na "przynętę" jak to określiła i zrobiłbym to już teraz, w tym momencie, żeby tylko ona nie musiała tego robić.
Elsa nie zrezygnowała i usiadła obok mnie na drewnianych deskach, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Planowałaś już wcześniej takie altruistyczne zagranie, czy to wyszło przy okolicznościach? - warknąłem. Zachowywałem się po chamsku, ale w głębi mnie cierpiałem i to cholernie ciężkie męki.
- Jack, sama tu przyszłam... Nie wiedziałam, po co, ani dlaczego. Po prostu poczułam, że coś ci jest. Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu i udawać, że nic się nie stało, dlatego opuściłam Arendelle, zresztą Anna sama się na to zgodziła. Myślisz, że juz wcześniej miałam w głowie ułożony plan, co by było gdyby?
To było głupie, pomyślałem, znowu odwracając wzrok, choć ani na chwilę nie spojrzałem na Elsę.
- Jack, posłuchaj mnie - zaczęła znowu Elsa, ale tym razem chwyciła mnie za podbródek i obróciła moją twarz tak, że widziałem jej błyszczące oczy, blade włosy, rozczesywane przez wiatr i drobne białe usta. - wolę to być ja niż, żebyś musiał to być ty. Tylko dlatego się zgłosiłam, rozumiesz? Pozostałym nic nie jestem winna, tylko tobie.
- Nic mi nie jesteś winna - powiedziałem twardo. - jeśli zgłaszasz się na ochotnika tylko dlatego, żeby mi cokolwiek wynagradzać, to lepiej od razu daj sobie spokój.
Elsa znowu chwyciła mnie za podbródek, ale tym razem nie zamierzała nic mówić, tylko pocałowała mnie tak, jak jeszcze nigdy mnie nie całowała. Poczułem się trochę nie fair, bo trochę wykorzystywała fakt, że ma na mnie naprawdę duży wpływ. Już samo koncentrowanie się przy jej kocich ruchach i zniewalającym uśmiechu było trudne, a co dopiero, gdy mnie tak całowała.
W końcu, gdy oderwała się od moich ust, zamrugała gwałtownie, jakby wybudzała się ze snu i szepnęła:
- Jestem ci wdzięczna za twoją obecność, zapomniałeś już? Poza tym nie robię tego tylko z wdzięczności - mruknęła, udając obrażoną.
Wierzcie lub nie, ale jakoś udało jej się poprawić mi humor i to w niecałą minutę. Byłem naprawdę słaby, skoro tak łatwo się jej poddałem.
- Tak? A z jakiego powodu? - spytałem z zaciekawieniem.
Elsa uśmiechnęła się i przytuliła do mnie.
- Bo cię kocham, głuptasie - zaśmiała się.
Te słowa mną trochę wstrząsnęły, znaczy, co mogłem sobie innego wyobrazić po jej czułości wobec mnie? Pomimo wszystko jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić, żeby Elsa mogła się zakochać w kimś takim, jak ja. Że w ogóle ktoś mógłby się we mnie zakochać. Byłem... sobą.
Zawiesiłem wzrok na podłodze, próbując jakoś zrozumieć jej słowa.
- Nie wyglądasz na zachwyconego - szepnęła Elsa ze smutkiem.
Popatrzyłem na nią. Wyglądała na zranioną i to mocno. Co mogła sobie pomyśleć? Że ja nie darzę jej tym samym uczuciem. Miała rację.
Wziąłem Elsę na kolana, przytulając mocno.
- Ja ciebie kocham o wiele bardziej, niż mogłabyś to sobie wyobrazić - wyszeptałem jej do ucha drżącym głosem. - ale po prostu... nie znasz mnie, nie wiesz, kim jest prawdziwy Jack Mróz.
Elsa popatrzyła na mnie z rozbawieniem. Zauważyłem, że jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko siebie, znaczy... Jeszcze nigdy nie obejmowaliśmy się tak poufale. Wcześniej traktowaliśmy siebie jak dobrych przyjaciół, a bynajmniej Elsa mnie tak traktowała i takie właśnie były nasze uściski. Po prostu z dnia na dzień staliśmy się kochankami.
- Wiem o tobie tyle, że jesteś arogancki, często wywyższasz siebie ponad innych w dodatku wydaje się, że nikogo nie słuchasz i cały czas ładujesz się w kłopoty z tego, co opowiadał North - zastanawiałem się, co jeszcze gospodarz tego domu powiedział jej o mnie.
- Dzięki - mruknąłem, ale Elsa jeszcze nie skończyła.
- Ja ciebie poznałam od strony, której chyba nikt nie zna. Jako czułego, wrażliwego chłopaka, który nie boi się ryzykować życia dla przyjaciół i ma dobre, odważne serce - otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Do pierwszego opisu mogłem się zgodzić całkowicie, ale do drugiego... Cóż, po raz pierwszy ktoś powiedział o mnie coś... miłego. Przyzwyczaiłem się bardziej do złej sławy, bo tylko taką posiadałem, jako ten hałaśliwy i niedojrzały Strażnik.
- Dalej mówisz o mnie? - spytałem z uśmiechem, ale Elsa westchnęła tylko z lekkim poirytowaniem i położyła głowę na mojej piersi.
Pocałowałem ją w czubek głowy i powiedziałem:
- Wiesz, że nie pozwolę, żebyś się za nas poświęciła, prawda?
- Wiem, ale i tak będę próbować.
Siedzieliśmy tak w ciszy, rozkoszując się swoją bliskością, która niedługo może być nam odebrana. Przypomniałem sobie o Mroku i jego obietnicach, że może sprawić, żebym mógł zostać w Arendelle. Elsa znienawidziłaby mnie za to, teraz to wiem i wiem też, że nie umiałbym tego zrobić, nawet dla niej.
Drzwi otworzyły się ponownie, stanął w nich Zając. Popatrzył na nas z lekkim zdziwieniem i zażenowaniem, po czym mruknął:
- Jack, możesz do nas przyjść?
Popatrzyłem na Elsę, po czym pożegnawszy się z nią jednym krótkim pocałunkiem poszedłem za Zającem, nawet nie podejrzewałem, jaka sprawę mogli do mnie mieć.
Kiedy stanęliśmy w pokoju obrad, North popatrzył na mnie groźnym wzrokiem. Najpierw pomyślałem, że coś przeskrobałem, ale Mikołaj odezwał się w końcu, krzyżując ręce jak to miał w zwyczaju.
- Wezwałem pozostałych Strażników do głosowania, bo... - wyraźnie szukał słów. - Jack, Strażnicy się NIE zakochują. Ta sytuacja dla nas jest zupełnie nowa, musimy...
- Chyba żartujecie - warknąłem. - Ząbek jest więziona przez mroczne małżeństwo a wy zamierzacie gadać na temat mnie i Elsy? - myślałem, że w jednym momencie nie wytrzymam.
Zając podszedł do mnie z dziwnym wyrazem twarzy.
- Jack, żeby móc jej pomóc, najpierw musimy uporządkować sprawy tutaj.
- Jakie sprawy? To nic nie zmienia!
- Zmienia, Jack - Piasek przytaknął Northowi ruchem głowy. - sam wiesz, że zbyt długo siedziałeś w Arendelle, twoja moc słabnie...
- Pokonałem Mroka - zauważyłem. - Nie jest ze mną tak źle, dzięki, że trzymasz kciuki.
Piasek pokręcił głową z uśmiechem. Jego nic nie mówienie zaczynało mnie trochę irytować. Czasem wypadałoby, żeby coś powiedział, choć po jego wyrazie twarzy widziałem, że trzyma stronę Northa. Zając wyglądał trochę inaczej.
- Zatem głosujemy - powiedział North, podnosząc dłoń do góry. - Piasek?
Strażnik pokręcił głową, co oznaczało tylko jedno - był przeciwny obecności Elsy. Westchnąłem.
- Serio? To żałosne - warknąłem. North ściszył mnie ruchem dłoni.
- Zając - mruknął, a my popatrzyliśmy na Strażnika Nadziei.
Nie potrafiłem poznać po przyjacielu nic. Jeśli zgodzi się ze Świętym, to mam przerypane, dobrze to wiedziałem. Nie wiem, co mogliby zrobić Elsie... Wykasować pamięć? Pozwoliłaby im na to? Zając wyjął z kieszeni jeen z bumerangów i zaczął się nim bawić, myśląc nad odpowiedzią.
- Nie widzę nic złego, Elsa już pokazała, co potrafi. Myślę, że gdyby pomogła Jackowi, to mogliby razem spróbować pokonać Panikę i Mroka. To się może udać, dziewczyna nie jest głupia, dobrze wie, w co się pakuje...
- Właśnie nie wie! - krzyknął North, podnosząc dłonie do góry. Akurat z tym musiałem się zgodzić. tez nie chciałem, żeby Elsa ruszała z nami na tą misję. Wolałem już, żeby została w Arendelle, choć daleko ode mnie.
- Ale co w tym złego, że chłopak się zakochał? - warknął Zając. Miałem ochotę rzucić mu się na szyję. - Ma przynajmniej coś, co go napędza, chce dziewczynę chronić, a poza tym ty też kiedyś miałeś taką sytuację...
Spojrzałem na Northa z podziwem, jego policzki zaróżowiły się.
- Ale ja wybrałem. Jestem przede wszystkim Strażnikiem.
- A ja się tego wyparłem? - wtrąciłem się w końcu.
- Nie, ale przestałeś się skupiać na obowiązkach, Jack. Co by było, gdybym ja zapomniał o Bożym Narodzeniu choćby raz? - zagrzmiał North. Musiałem przyznać, miał trochę racji.
Westchnąłem, poprawiając na sobie bluzę. Dobrze, że Elsa nie słyszała naszych rozmów.
- Jednak to ja zjawiłem się jako pierwszy przy Pałacu Ząbka, gdy mnie potrzebowała - powiedziałem spokojnie. - A nie byłęm wcale tak blisko, Arendelle jest nie wiele bliżej Pałacu niż Biegun.
Zając kiwnął głową.
- Z tym się zgodzę. Trochę spękaliśmy, North, przyznaj to w końcu - prosił.
Święty spojrzał na jaśniejący za jego plecami Księżyc. No tak, to od niego zależało, co będzie dalej.
- A ty co myślisz, przyjacielu? - spytał North nieco łagodniejszym tonem.
Księżyc rzucił w naszą stronę łunę światła, która przybrała postać Elsy. Pamiętałem dokładnie każdy szczegół, delikatnie falujące na wietrze włosy, łagodne ramiona, dość sztywne, jak dla mnie za sztywne dłonie, gładka talia i zgrabne biodra.
- A więc wygraliśmy, przyjacielu - zaśmiał się Zając, jakby śmieszyła go cała ta sytuacja. - trzy do dwóch.
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
Plan
Uchyliłem lekko zmęczone powieki. Byłem tak wykończony, że najchętniej przespałbym kilka dni, ale coś kazało mi wstać i sprawdzić, czy z Ząbkiem i resztą wróżek wszystko gra.
Na początku myślałem, że serio umarłem i jestem w niebie, bo przed moją twarzą zobaczyłem Elsę. Wyglądała na mocno zmartwioną, na jej policzkach widziałem jeszcze świeże łzy, ale uśmiechnęła się do mnie z ulgą, trzepocząc długimi rzęsami. Miałem ochotę chwycić ją w ramiona i już nigdy nie puścić, bojąc się, że znowu zostaniemy rozdzieleni.
Potem popatrzyłem na sufit i coś niepokojącego przykuło moją uwagę. Znałem to miejsce i to bardzo dobrze. Byłem na Biegunie, poznałem to po girlandach z jemioły i sosny, przewieszających się przez twarde belki stropu. Leżałem na czymś miękkim, kiedy spróbowałem wstać, zakręciło mi się w głowie. Przypomniałem sobie ból, który czułem ostatnio, gdy zaatakowała mnie tamta kobieta... tylko kim była?
Elsa przytuliła mnie do siebie, pomagając mi znowu się położyć na materacu, na którym leżałem. Robiła to z taką delikatnością, jakbym był skorupką jajka. Naprawdę było ze mną tak źle?
Popatrzyłem w bok i zobaczyłem Northa i Zająca, obserwujących mnie uważnie. Za nimi chował się Piasek.
- Jack - North podszedł do mnie, ignorując Elsę i położył mi dłoń na czole - co się stało? Znaleźliśmy ciebie ledwie żywego w górach Nepalu.
Usiadłem, starając się nie korzystać z pomocy Elsy. Nie chciałem, żeby widziała mnie w takim stanie. Przecież wygrałem z Mrokiem, jak jedna kobieta mogła przechylić szalę?
- Walczyłem z Mrokiem - zacząłem cicho. - widziałem uwięzioną Ząbek, chciałem jej pomóc. Udałoby mi się, - mówiłem, trzymając się za głowę - już go miałem, kiedy zaatakowała mnie kobieta w czerni. Nie wiem, kim jest, widziałem ją po raz pierwszy.
North otworzył szeroko oczy z przerażenia. Zając sapnął.
- Ko-ko-kobietę? - spytał uszaty, podchodząc bliżej. - North, czy myślisz, że to...
Białe brwi Mikołaja przecięły jego skupione czoło.
- Nie słyszeliśmy od niej od mileniów...
Nagle wstałem, nie mogłem już wytrzymać, Elsa próbowała mnie przytrzymać, ale złapałem ją za obie dłonie troskliwie.
- Ktoś mi w końcu powie z kim walczyłem? - warknąłem, przerywając rozmowy dwóch Strażników. Piasek siedział przerażony w kącie, jakby chciał stąd zniknąć.
Nastaje cisza. Nikt nie waży się jej przerwać. W końcu North wzdycha i podchodzi do mnie.
- To ktoś, o kim już niemal zapomnieliśmy, Jack - położył mi rękę na ramieniu - jeśli to prawda i jeśli naprawdę z nią walczyłeś, to nawet nasza czwórka nie ma z nią szans.
- Piątka - burczy Elsa. Wszyscy zwracają wzrok w jej kierunku. Mam ochotę się roześmiać, widząc jej obrażoną minę. - Myślicie, że pozwolę wam samym na taką wyprawę? Skoro i tak nie możecie jej pokonać, to chyba jedna osoba w tę czy we w tę nic nie zmieni.
Ma rację, myślę.
- Uuuu, ale charakterek - śmieje się Zając, policzki Elsy zaróżowiły się.
- Dalej nie powiedzieliście, co to za jedna - wtrąciłem.
North cały czas skupia na mnie swój troskliwy wzrok.
- Jack, kiedyś dawno temu, gdy ziemią wstrząsał Mrok z ciemności wynurzyła się Panika odziana w zasłonę czerni. Wystarczyło, że na kogoś spojrzała, a jego serce w jednym momencie zamierało z przerażenia. Potrafiła również wywoływać ból, tylko przez spojrzenie. - to jest to, pomyślałem. To musiała mi zrobić. - To Księżyc ją pokonał. Nie słyszeliśmy o niej bardzo, bardzo długo. Żaden Strażnik, ani żadna inna istota nie mogła się z nią mierzyć. Chociaż nigdy nic nie mówiła wystarczyło jedno spojrzenie jej czarnych oczu, żebyś wyzionął ducha.
Zadrżałem na myśl, co mogła mi zrobić. Elsa zareagowała podobnie, wpatrując się we mnie z nieskrywanym przejęciem.
- Nie możemy zostawić Ząbka - wymruczałem, bo mój głos nie odzyskał jeszcze całej swojej siły. Zając kiwnął głową.
- No co ty nie powiesz, Jack - mruknął, krzyżując ramiona i kładąc uszy po sobie. - Nie wystarczy ją tylko pokonać, jak Mroka, Panikę trzeba zniszczyć, by nie mogła się znowu wyłonić z ciemności.
- Więc ona także jest nieśmiertelna? - spytałem. Piasek kiwnął głową. Był najstarszy z obecnych, na pewno wiedział najwięcej, ale wolał się nie dołączać do rozmowy. - To dlaczego ona pomaga Mrokowi? Chodzi tu tylko o Moc?
North kiwnął głowa, przechodząc przez swój gabinet.
- Niee, Jack, sprawa jest poważniejsza. oni są małżeństwem - powiedział. Przypomniałem sobie Mroka przytulającego do siebie czarną kobietę. - Panika pomogła mu dojść do pełni władzy.
Odetchnąłem. Elsa ścisnęła mocniej moją dłoń w geście wsparcia.
- Księżyc nam już nie pomoże, nie mylę się? - odrzekłem sucho.
North spojrzał na mnie smutno niebieskimi oczami.
- Niestety, Jack. Zrobił już swoje. To ona umieściła go na nieboskłonie, przez co nie za bardzo może nam pomóc.
Nagle zauważyłem, że Elsa wpadła na pomysł. Jej błękitne oczy błysnęły z wrażenia.
- Czy Panika może atakować wyłącznie jedną osobę, czy całą grupę? - tak, to było bardzo mądre pytanie. Czemu sam na nie nie wpadłem?
North popatrzył na nią z lekkim zdziwieniem, po czym zwrócił się do Piaska. Chyba nawet sam Święty Mikołaj nie znał odpowiedzi na to pytanie. Piaskowy Ludek wyciągnął przed siebie tylko palec wskazujący.
- Jedną - odczytał Zając, choć jego słowa były zbędne, każdy zrozumiał to, co chciał nam przekazać Piasek.
Popatrzyłem na Elsę domyślając się, na jaki pomysł wpadła.
- Nie, nawet się nie waż - warknąłem, ale Elsa pałała spokojem, jakby chciała ukryć przede mną to, co właśnie wymyśliła. - Elso...
- Daj jej skończyć - mruknął Zając. - Skoro już zaczęła...
Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie.
- Nie! Nie zgadzam się!
- Chodzi o to - tłumaczyła wolno Elsa, ignorując mnie - że jedna osoba może pójść na przynętę dla Paniki. Wtedy reszta będzie mogła ją zniszczyć.
Zając popatrzył na królową z szacunkiem, na jego twarzy wypisane było zainteresowanie, Piasek zareagował podobnie. North nie dał się przekonać.
- A więc kogo byś wybrała na to zaszczytne miejsce, królowo? - zapytał z przekąsem.
Elsa wyszła na środek, cały czas ignorując moje błagania.
- Siebie. - odparła krótko.
Nastała cisza. Miałem ochotę po prostu wyjść, widząc, że pozostali przekonują się co do tego pomysłu mimo woli.
North zaśmiał się, chociaż sytuacja wydawała się poważna. Chodzi tu o życie Elsy. Nie mogłem w to uwierzyć, oni naprawdę chcą się na to zgodzić...
- Nie jesteś Strażnikiem - huknął North, gładząc śnieżnobiałą brodę. - I chcesz się poświęcić pomimo to?
Elsa kiwneła lekko, cały czas myśląc nad słowami Strażnika.
- Arendelle poradzi sobie beze mnie, Anna da sobie radę, może niedługo Kristoff zajmie tron jako król - dopiero teraz domyśliłem się, jakim cudem Elsa tu w ogóle jest. Czy to możliwe, że dla mnie zrezygnowała z tronu? A teraz chce poświęcić swoje życie za Strażników Marzeń? - Poza tym bez choćby jednego z was straty będą dużo większe, bo nikt was zastąpić nie może. Już widzę dwudziesty piąty grudnia bez choinki i prezentów. Dzieci będą wniebowzięte - twarz Notha stężała. Bałem się, że przyzna rację Elsie, ja sam nie mogłem już tego słuchać.
Wyszedłem z pomieszczenia, trzaskając głośno drzwiami. Nie obchodziło mnie jak niegrzeczne to mogło być. W końcu jestem Jackiem Mrozem, nie obchodzi mnie, co myślą inni na mój temat.
Na początku myślałem, że serio umarłem i jestem w niebie, bo przed moją twarzą zobaczyłem Elsę. Wyglądała na mocno zmartwioną, na jej policzkach widziałem jeszcze świeże łzy, ale uśmiechnęła się do mnie z ulgą, trzepocząc długimi rzęsami. Miałem ochotę chwycić ją w ramiona i już nigdy nie puścić, bojąc się, że znowu zostaniemy rozdzieleni.
Potem popatrzyłem na sufit i coś niepokojącego przykuło moją uwagę. Znałem to miejsce i to bardzo dobrze. Byłem na Biegunie, poznałem to po girlandach z jemioły i sosny, przewieszających się przez twarde belki stropu. Leżałem na czymś miękkim, kiedy spróbowałem wstać, zakręciło mi się w głowie. Przypomniałem sobie ból, który czułem ostatnio, gdy zaatakowała mnie tamta kobieta... tylko kim była?
Elsa przytuliła mnie do siebie, pomagając mi znowu się położyć na materacu, na którym leżałem. Robiła to z taką delikatnością, jakbym był skorupką jajka. Naprawdę było ze mną tak źle?
Popatrzyłem w bok i zobaczyłem Northa i Zająca, obserwujących mnie uważnie. Za nimi chował się Piasek.
- Jack - North podszedł do mnie, ignorując Elsę i położył mi dłoń na czole - co się stało? Znaleźliśmy ciebie ledwie żywego w górach Nepalu.
Usiadłem, starając się nie korzystać z pomocy Elsy. Nie chciałem, żeby widziała mnie w takim stanie. Przecież wygrałem z Mrokiem, jak jedna kobieta mogła przechylić szalę?
- Walczyłem z Mrokiem - zacząłem cicho. - widziałem uwięzioną Ząbek, chciałem jej pomóc. Udałoby mi się, - mówiłem, trzymając się za głowę - już go miałem, kiedy zaatakowała mnie kobieta w czerni. Nie wiem, kim jest, widziałem ją po raz pierwszy.
North otworzył szeroko oczy z przerażenia. Zając sapnął.
- Ko-ko-kobietę? - spytał uszaty, podchodząc bliżej. - North, czy myślisz, że to...
Białe brwi Mikołaja przecięły jego skupione czoło.
- Nie słyszeliśmy od niej od mileniów...
Nagle wstałem, nie mogłem już wytrzymać, Elsa próbowała mnie przytrzymać, ale złapałem ją za obie dłonie troskliwie.
- Ktoś mi w końcu powie z kim walczyłem? - warknąłem, przerywając rozmowy dwóch Strażników. Piasek siedział przerażony w kącie, jakby chciał stąd zniknąć.
Nastaje cisza. Nikt nie waży się jej przerwać. W końcu North wzdycha i podchodzi do mnie.
- To ktoś, o kim już niemal zapomnieliśmy, Jack - położył mi rękę na ramieniu - jeśli to prawda i jeśli naprawdę z nią walczyłeś, to nawet nasza czwórka nie ma z nią szans.
- Piątka - burczy Elsa. Wszyscy zwracają wzrok w jej kierunku. Mam ochotę się roześmiać, widząc jej obrażoną minę. - Myślicie, że pozwolę wam samym na taką wyprawę? Skoro i tak nie możecie jej pokonać, to chyba jedna osoba w tę czy we w tę nic nie zmieni.
Ma rację, myślę.
- Uuuu, ale charakterek - śmieje się Zając, policzki Elsy zaróżowiły się.
- Dalej nie powiedzieliście, co to za jedna - wtrąciłem.
North cały czas skupia na mnie swój troskliwy wzrok.
- Jack, kiedyś dawno temu, gdy ziemią wstrząsał Mrok z ciemności wynurzyła się Panika odziana w zasłonę czerni. Wystarczyło, że na kogoś spojrzała, a jego serce w jednym momencie zamierało z przerażenia. Potrafiła również wywoływać ból, tylko przez spojrzenie. - to jest to, pomyślałem. To musiała mi zrobić. - To Księżyc ją pokonał. Nie słyszeliśmy o niej bardzo, bardzo długo. Żaden Strażnik, ani żadna inna istota nie mogła się z nią mierzyć. Chociaż nigdy nic nie mówiła wystarczyło jedno spojrzenie jej czarnych oczu, żebyś wyzionął ducha.
Zadrżałem na myśl, co mogła mi zrobić. Elsa zareagowała podobnie, wpatrując się we mnie z nieskrywanym przejęciem.
- Nie możemy zostawić Ząbka - wymruczałem, bo mój głos nie odzyskał jeszcze całej swojej siły. Zając kiwnął głową.
- No co ty nie powiesz, Jack - mruknął, krzyżując ramiona i kładąc uszy po sobie. - Nie wystarczy ją tylko pokonać, jak Mroka, Panikę trzeba zniszczyć, by nie mogła się znowu wyłonić z ciemności.
- Więc ona także jest nieśmiertelna? - spytałem. Piasek kiwnął głową. Był najstarszy z obecnych, na pewno wiedział najwięcej, ale wolał się nie dołączać do rozmowy. - To dlaczego ona pomaga Mrokowi? Chodzi tu tylko o Moc?
North kiwnął głowa, przechodząc przez swój gabinet.
- Niee, Jack, sprawa jest poważniejsza. oni są małżeństwem - powiedział. Przypomniałem sobie Mroka przytulającego do siebie czarną kobietę. - Panika pomogła mu dojść do pełni władzy.
Odetchnąłem. Elsa ścisnęła mocniej moją dłoń w geście wsparcia.
- Księżyc nam już nie pomoże, nie mylę się? - odrzekłem sucho.
North spojrzał na mnie smutno niebieskimi oczami.
- Niestety, Jack. Zrobił już swoje. To ona umieściła go na nieboskłonie, przez co nie za bardzo może nam pomóc.
Nagle zauważyłem, że Elsa wpadła na pomysł. Jej błękitne oczy błysnęły z wrażenia.
- Czy Panika może atakować wyłącznie jedną osobę, czy całą grupę? - tak, to było bardzo mądre pytanie. Czemu sam na nie nie wpadłem?
North popatrzył na nią z lekkim zdziwieniem, po czym zwrócił się do Piaska. Chyba nawet sam Święty Mikołaj nie znał odpowiedzi na to pytanie. Piaskowy Ludek wyciągnął przed siebie tylko palec wskazujący.
- Jedną - odczytał Zając, choć jego słowa były zbędne, każdy zrozumiał to, co chciał nam przekazać Piasek.
Popatrzyłem na Elsę domyślając się, na jaki pomysł wpadła.
- Nie, nawet się nie waż - warknąłem, ale Elsa pałała spokojem, jakby chciała ukryć przede mną to, co właśnie wymyśliła. - Elso...
- Daj jej skończyć - mruknął Zając. - Skoro już zaczęła...
Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie.
- Nie! Nie zgadzam się!
- Chodzi o to - tłumaczyła wolno Elsa, ignorując mnie - że jedna osoba może pójść na przynętę dla Paniki. Wtedy reszta będzie mogła ją zniszczyć.
Zając popatrzył na królową z szacunkiem, na jego twarzy wypisane było zainteresowanie, Piasek zareagował podobnie. North nie dał się przekonać.
- A więc kogo byś wybrała na to zaszczytne miejsce, królowo? - zapytał z przekąsem.
Elsa wyszła na środek, cały czas ignorując moje błagania.
- Siebie. - odparła krótko.
Nastała cisza. Miałem ochotę po prostu wyjść, widząc, że pozostali przekonują się co do tego pomysłu mimo woli.
North zaśmiał się, chociaż sytuacja wydawała się poważna. Chodzi tu o życie Elsy. Nie mogłem w to uwierzyć, oni naprawdę chcą się na to zgodzić...
- Nie jesteś Strażnikiem - huknął North, gładząc śnieżnobiałą brodę. - I chcesz się poświęcić pomimo to?
Elsa kiwneła lekko, cały czas myśląc nad słowami Strażnika.
- Arendelle poradzi sobie beze mnie, Anna da sobie radę, może niedługo Kristoff zajmie tron jako król - dopiero teraz domyśliłem się, jakim cudem Elsa tu w ogóle jest. Czy to możliwe, że dla mnie zrezygnowała z tronu? A teraz chce poświęcić swoje życie za Strażników Marzeń? - Poza tym bez choćby jednego z was straty będą dużo większe, bo nikt was zastąpić nie może. Już widzę dwudziesty piąty grudnia bez choinki i prezentów. Dzieci będą wniebowzięte - twarz Notha stężała. Bałem się, że przyzna rację Elsie, ja sam nie mogłem już tego słuchać.
Wyszedłem z pomieszczenia, trzaskając głośno drzwiami. Nie obchodziło mnie jak niegrzeczne to mogło być. W końcu jestem Jackiem Mrozem, nie obchodzi mnie, co myślą inni na mój temat.
Pojedynek
Lecieliśmy bardzo szybko, wicher walił we mnie z ogromną siłą, cudem zachowałem równowagę. Mleczuszka już przebudziła się i kierowała mnie w stronę Zębowego Pałacu. Nie do końca znałem drogę, a każda minuta była dla mnie ważna. Po jakiejś godzinie lotu zauważyłem Pałac majaczący pośród gęstych, ciemnych chmur. To na pewno była sprawka Mroka.
- Jakim cudem on zajął wasz Pałac? - zapytałem małą. - Jest was tysiące. Czyżby znowu próbował z mroczną armią?
Wróżka zaprzeczyła ruchem głowy, więc przestałem wypytywać. Szanse na to, żebym zgadł i tak były małe. Nie zdążyłem nawet wlecieć do pałacu, gdy zauważyłem, że ciemność dokoła zgęstniała, a z chmur wyłoniła się postać odziana w czerń. Postać, którą znałem aż za dobrze.
- Mrok! - warknąłem, lecąc szybciej, wprost na wroga.
Mleczuszka zadrżała w moich dłoniach. Z obłoków wyłoniła się jeszcze jedna postać - Ząbek. Zauważyłem, że jest trzymana w małej klatce, w której ledwie się mieściła. Trzymała dłonie na kratach swojego więzienia, a w jej oczach czaiło się błaganie.
- Witaj, Jack - zagrzmiał głos Mroka. Nie mogłem słuchać jego głosu, tyle w nim radości, pewności... Sam zaczynałem wątpić, że dam radę, ale wiedziałem, że mój wróg robi to specjalnie. - Jak się żyło w Arendelle? - zachichotał paskudnie.
Nie daj się sprowokować, powtarzałem sobie, ściskając moją laskę tak mocno, że pobielały mi palce.
- Najwyraźniej tobie żyło się o wiele gorzej na pustkowiu, skoro postanowiłeś do nas wrócić - odparłem cierpko. Uśmiech zszedł z twarzy Mroka, jego oczy błysnęły dziko.
- Och, Jack, dobrze wiem, że już teraz chciałbyś wrócić, nie chcesz tego, nie chcesz tej misji. - głos Mroka był spokojny, niemal kojący. Wiedziałem, że im dłużej będę go słuchał, tym bardziej będzie mnie przekonywał.
- Jack, nie słuchaj go!! - wykrzyknęła Ząbek, po czym Mrok związał jej swoim pyłem ręce i nogi oraz zasłonił usta. Potrafił jeszcze lepiej manipulować swoim czarnym pyłem, zauważyłem. Wcześniej nie mógłby sobie aż na tyle pozwolić, a znałem go niestety dość dobrze, by to stwierdzić.
- Po co ci Zębowy Pałac?! - krzyknąłem, uspokajając cieniutkie głosiki jednym pytaniem. Dopiero domyśliłem się, że są to wróżki, ale nie mogłem ich dostrzec. Musiały gdzieś tutaj być. - Znowu chcesz kraść zęby? Już poprzednim razem słabo ci to wyszło.
Mrok powrócił do swojego wcześniejszego dobrego humoru. Popatrzyłem na Ząbka. Widziałem w jej oczach, że każe mi uciekać. Najwyraźniej Mrok ma jakiegoś asa w rękawie, o którym nie wiedziałem, a ona chciała mnie ostrzec. Poczułem się urażony. Przecież widziała, co potrafię.
- Nie, tym razem mam apetyt na coś o wiele lepszego, no bo pomyśl, Jack - Mrok udawał zamyślonego. - Co mi da sama władza? Najpierw muszę wyeliminować pozostałych. Zacząłem słabo od waszych specjalności, tylko po co utrudniać sobie życie? No patrz, wystarczyło jedynie zająć Zębowy pałac i od razu zjawiasz się ty... Wystarczy tylko poczekać na resztę. Rozdzieleni nie jesteście tacy - zaśmiał się. - potężni.
Obserwowałem go dokładnie, ale zachowywał twarz pokerzysty. Nic mi to nie dawało. Jakim cudem znowu powrócił do dawnej potęgi?Niestety, musiałem przyznać mu rację. Czy gdybym najpierw poleciał na Biegun, sytuacja byłaby inna?
- Ale zawrzyjmy układ, Jack, - Mrok kontynuował - w końcu... na co ci całe bycie Strażnikiem. Mam coś dla ciebie. Powiedzmy, że... udało mi się coś ucielestnić. Wyobraź sobie, że mógłbyś żyć sobie spokojnie w Arendelle, nie przejmując się wcale tym, co działoby się naokoło, bez ciągłego biegania za dziećmi i dbania o to, żeby dobrze się bawiły. Jack - jego oczy błyszczały z podekscytowania jak u małego dziecka - mi się to właśnie udało! Mogę sprawić, że naprawdę zapomnisz o wszystkich obowiązkach, możesz czuć się znowu wolny, jak wcześniej...
Zwiesiłem z zażenowaniem głowę. Słowa Pitcha naprawdę do mnie przemawiały... Nagle wyobraziłem sobie dzieciaki, które zostają same na pastwę Mroka oraz Strażników, którzy tracą swoją Moc przez brak wiary w nich samych. Nie, nie mógłbym tego zrobić, nawet za cenę bycia z Elsą. Popatrzyłem hardo w twarz Pitchowi.
- Już raz ci powiedziałem, co myślę na temat twoich układem ze mną - mój głos niósł się echem po równinie. Uśmiech Mroka odrobinę osłabł. - Z chęcią ci to powtórzę - warknąłem i wyciągnąłem przed siebie laskę, dając znak Mleczuszce, żeby uciekała.
Zaatakowałem pierwszy mocą gradu, uderzając Mroka z szybkością błyskawicy. Mój wróg nagle zmienił swoje położenie, po prostu zniknął. W ostatniej chwili zdążyłem go zauważyć po mojej prawej stronie i w ostatniej chwili udało mi się obronić przed jego atakiem.
Po ciemnym niebie błyskały nasze ataki - moje z lodu i jego z ciemności. Miał kontrolę nad tym, co było wokół, przez co czułem się coraz bardziej słabszy. W końcu jego moc odepchnęła mnie na sąsiedni szczyt, gdzie uderzyłem plecami o twardą ścianę. Świat wokół mnie zaczął się powoli zmieniać, wiedziałem, że tracę przytomność. Nie, nie mogłem, musiałem walczyć. Pomyślałem o Ząbku, uwięzionej przez Mroka. Musiałem coś zrobić, cokolwiek.
Zmusiłem się do opanowania moich zmysłów i znów ruszyłem z atakiem na ducha. Tym razem atakowałem jeszcze szybciej, jeszcze bardziej agresywnie, myśląc cały czas o Elsie. Wiedział o niej, wiedział wszystko. Zaczynałem się obawiać, że kiedy posiądzie swoją całą Moc zwróci się przeciw Arendelle - ot, by się na mnie zemścić. Czułem w sobie furię i troskę zalewającą mnie od stóp do głów.
Byłem już blisko, Mrok ledwie sobie ze mną radził, na jego twarzy malowało się niedowierzanie w moje możliwości. W końcu, gdy byłem tuż obok, chwyciłem go za kołnierz i z całej siły przydusiłem do następnej góry, uniemożliwiając mu poruszanie się. Mrok spojrzał na mnie ze strachem.
- Jak ty to... - wyszeptał.
Popatrzyłem w jego oczy z wściekłością. Czy chciałem go zabijać? Czy jego w ogóle da się zniszczyć?
- Co mi teraz zrobisz, Jack - Mrok zaśmiał się z narastającym sarkazmem. - Naprawdę myślisz, że wygrałeś? - zapytał.
W tym momencie poczułem ból w moim brzuchu i jakaś siła odrzuciła mnie na bok. leżałem tak, zwijając się z bólu, który zmienił położenie na głowę i próbowałem wypatrzeć jakąś nową sztuczkę Mroka, ale zamiast tego ujrzałem kobietę ubraną w czerń, z dwiema bliznami na wyjątkowo szlachetnej, bladej twarzy. Chodź wydawała się delikatna, wpatrywała się na mnie z zawiścią. Także czarne włosy kobiety sięgające bioder powiewały na wietrze. Mrok podszedł do niej i pocałował ja w policzek, jednocześnie obejmując ja w pasie.
- Naprawdę myślałeś, że działam sam? - ból narastał, nie mogłem się skoncentrować na czymkolwiek, poza jednym pragnieniem - żeby ona w końcu przestała to robić.
Mrok podszedł do mnie i kopnął mnie tak, że odleciałem na bok, dalej byłem bezbronny. W końcu moje niekończące się cierpienia ustały, bo chyba straciłem przytomność. Zachowałem w pamięci tylko krzyki wróżek i jedną jedyną myśl - Elsa.
- Jakim cudem on zajął wasz Pałac? - zapytałem małą. - Jest was tysiące. Czyżby znowu próbował z mroczną armią?
Wróżka zaprzeczyła ruchem głowy, więc przestałem wypytywać. Szanse na to, żebym zgadł i tak były małe. Nie zdążyłem nawet wlecieć do pałacu, gdy zauważyłem, że ciemność dokoła zgęstniała, a z chmur wyłoniła się postać odziana w czerń. Postać, którą znałem aż za dobrze.
- Mrok! - warknąłem, lecąc szybciej, wprost na wroga.
Mleczuszka zadrżała w moich dłoniach. Z obłoków wyłoniła się jeszcze jedna postać - Ząbek. Zauważyłem, że jest trzymana w małej klatce, w której ledwie się mieściła. Trzymała dłonie na kratach swojego więzienia, a w jej oczach czaiło się błaganie.
- Witaj, Jack - zagrzmiał głos Mroka. Nie mogłem słuchać jego głosu, tyle w nim radości, pewności... Sam zaczynałem wątpić, że dam radę, ale wiedziałem, że mój wróg robi to specjalnie. - Jak się żyło w Arendelle? - zachichotał paskudnie.
Nie daj się sprowokować, powtarzałem sobie, ściskając moją laskę tak mocno, że pobielały mi palce.
- Najwyraźniej tobie żyło się o wiele gorzej na pustkowiu, skoro postanowiłeś do nas wrócić - odparłem cierpko. Uśmiech zszedł z twarzy Mroka, jego oczy błysnęły dziko.
- Och, Jack, dobrze wiem, że już teraz chciałbyś wrócić, nie chcesz tego, nie chcesz tej misji. - głos Mroka był spokojny, niemal kojący. Wiedziałem, że im dłużej będę go słuchał, tym bardziej będzie mnie przekonywał.
- Jack, nie słuchaj go!! - wykrzyknęła Ząbek, po czym Mrok związał jej swoim pyłem ręce i nogi oraz zasłonił usta. Potrafił jeszcze lepiej manipulować swoim czarnym pyłem, zauważyłem. Wcześniej nie mógłby sobie aż na tyle pozwolić, a znałem go niestety dość dobrze, by to stwierdzić.
- Po co ci Zębowy Pałac?! - krzyknąłem, uspokajając cieniutkie głosiki jednym pytaniem. Dopiero domyśliłem się, że są to wróżki, ale nie mogłem ich dostrzec. Musiały gdzieś tutaj być. - Znowu chcesz kraść zęby? Już poprzednim razem słabo ci to wyszło.
Mrok powrócił do swojego wcześniejszego dobrego humoru. Popatrzyłem na Ząbka. Widziałem w jej oczach, że każe mi uciekać. Najwyraźniej Mrok ma jakiegoś asa w rękawie, o którym nie wiedziałem, a ona chciała mnie ostrzec. Poczułem się urażony. Przecież widziała, co potrafię.
- Nie, tym razem mam apetyt na coś o wiele lepszego, no bo pomyśl, Jack - Mrok udawał zamyślonego. - Co mi da sama władza? Najpierw muszę wyeliminować pozostałych. Zacząłem słabo od waszych specjalności, tylko po co utrudniać sobie życie? No patrz, wystarczyło jedynie zająć Zębowy pałac i od razu zjawiasz się ty... Wystarczy tylko poczekać na resztę. Rozdzieleni nie jesteście tacy - zaśmiał się. - potężni.
Obserwowałem go dokładnie, ale zachowywał twarz pokerzysty. Nic mi to nie dawało. Jakim cudem znowu powrócił do dawnej potęgi?Niestety, musiałem przyznać mu rację. Czy gdybym najpierw poleciał na Biegun, sytuacja byłaby inna?
- Ale zawrzyjmy układ, Jack, - Mrok kontynuował - w końcu... na co ci całe bycie Strażnikiem. Mam coś dla ciebie. Powiedzmy, że... udało mi się coś ucielestnić. Wyobraź sobie, że mógłbyś żyć sobie spokojnie w Arendelle, nie przejmując się wcale tym, co działoby się naokoło, bez ciągłego biegania za dziećmi i dbania o to, żeby dobrze się bawiły. Jack - jego oczy błyszczały z podekscytowania jak u małego dziecka - mi się to właśnie udało! Mogę sprawić, że naprawdę zapomnisz o wszystkich obowiązkach, możesz czuć się znowu wolny, jak wcześniej...
Zwiesiłem z zażenowaniem głowę. Słowa Pitcha naprawdę do mnie przemawiały... Nagle wyobraziłem sobie dzieciaki, które zostają same na pastwę Mroka oraz Strażników, którzy tracą swoją Moc przez brak wiary w nich samych. Nie, nie mógłbym tego zrobić, nawet za cenę bycia z Elsą. Popatrzyłem hardo w twarz Pitchowi.
- Już raz ci powiedziałem, co myślę na temat twoich układem ze mną - mój głos niósł się echem po równinie. Uśmiech Mroka odrobinę osłabł. - Z chęcią ci to powtórzę - warknąłem i wyciągnąłem przed siebie laskę, dając znak Mleczuszce, żeby uciekała.
Zaatakowałem pierwszy mocą gradu, uderzając Mroka z szybkością błyskawicy. Mój wróg nagle zmienił swoje położenie, po prostu zniknął. W ostatniej chwili zdążyłem go zauważyć po mojej prawej stronie i w ostatniej chwili udało mi się obronić przed jego atakiem.
Po ciemnym niebie błyskały nasze ataki - moje z lodu i jego z ciemności. Miał kontrolę nad tym, co było wokół, przez co czułem się coraz bardziej słabszy. W końcu jego moc odepchnęła mnie na sąsiedni szczyt, gdzie uderzyłem plecami o twardą ścianę. Świat wokół mnie zaczął się powoli zmieniać, wiedziałem, że tracę przytomność. Nie, nie mogłem, musiałem walczyć. Pomyślałem o Ząbku, uwięzionej przez Mroka. Musiałem coś zrobić, cokolwiek.
Zmusiłem się do opanowania moich zmysłów i znów ruszyłem z atakiem na ducha. Tym razem atakowałem jeszcze szybciej, jeszcze bardziej agresywnie, myśląc cały czas o Elsie. Wiedział o niej, wiedział wszystko. Zaczynałem się obawiać, że kiedy posiądzie swoją całą Moc zwróci się przeciw Arendelle - ot, by się na mnie zemścić. Czułem w sobie furię i troskę zalewającą mnie od stóp do głów.
Byłem już blisko, Mrok ledwie sobie ze mną radził, na jego twarzy malowało się niedowierzanie w moje możliwości. W końcu, gdy byłem tuż obok, chwyciłem go za kołnierz i z całej siły przydusiłem do następnej góry, uniemożliwiając mu poruszanie się. Mrok spojrzał na mnie ze strachem.
- Jak ty to... - wyszeptał.
Popatrzyłem w jego oczy z wściekłością. Czy chciałem go zabijać? Czy jego w ogóle da się zniszczyć?
- Co mi teraz zrobisz, Jack - Mrok zaśmiał się z narastającym sarkazmem. - Naprawdę myślisz, że wygrałeś? - zapytał.
W tym momencie poczułem ból w moim brzuchu i jakaś siła odrzuciła mnie na bok. leżałem tak, zwijając się z bólu, który zmienił położenie na głowę i próbowałem wypatrzeć jakąś nową sztuczkę Mroka, ale zamiast tego ujrzałem kobietę ubraną w czerń, z dwiema bliznami na wyjątkowo szlachetnej, bladej twarzy. Chodź wydawała się delikatna, wpatrywała się na mnie z zawiścią. Także czarne włosy kobiety sięgające bioder powiewały na wietrze. Mrok podszedł do niej i pocałował ja w policzek, jednocześnie obejmując ja w pasie.
- Naprawdę myślałeś, że działam sam? - ból narastał, nie mogłem się skoncentrować na czymkolwiek, poza jednym pragnieniem - żeby ona w końcu przestała to robić.
Mrok podszedł do mnie i kopnął mnie tak, że odleciałem na bok, dalej byłem bezbronny. W końcu moje niekończące się cierpienia ustały, bo chyba straciłem przytomność. Zachowałem w pamięci tylko krzyki wróżek i jedną jedyną myśl - Elsa.
środa, 1 kwietnia 2015
Ostrzeżenie
Gdy dotarliśmy z Elsą do Pałacu, zauważyliśmy od razu spokojnych dworzan, spacerujących po komnatach. Gdyby działo się coś złego z księżniczką Anną lub jej przyjacielem, myślę, że nie mieliby takich uśmiechów na zmęczonych twarzach.
- Królowo - służąca stojąca przed komnatą Anny skłoniła się nisko. Siwe włosy opadły jej na twarz.
- Jak się czuje Anna, Mitro? - zapytała królowa uprzejmym głosem.
Służąca skłoniła się ponownie.
- O wiele lepiej, na zmianę z Ginewrą robimy jej okłady z rumianku i kąpiele z pokrzyw - skrzywiłem się. Kąpiele z pokrzyw? Biedna Anna...
Elsa kiwnęła, po czym weszła do komnaty, nawet nie pukając. Zastanawiałem się tylko przez chwilę przed podążeniem za królową, w końcu moja ciekawość zwyciężyła. Wszystkie służki wyszły z komnaty zostawiając naszą trójkę samą.
- Elsa - odetchnęła Anna. - Co z Kristoffem? - zapytała, od razu blednąc.
- Spokojnie, jest pod dobrą opieką, chyba wyjdzie bez szwanku. - zauważyłem, że policzki Anny nabierają zwykłego, różowego wyrazu. Na twarzy księżniczki pojawiła się ulga.
- Chcę go zobaczyć - szepnęła, wstając z łóżka. Miała na sobie haftowaną złotą nicią suknię.
Elsa jednak zastąpiła jej drogę.
- Nie czujesz się jeszcze najlepiej - powiedziała smutnym tonem podszytym troską. Anna popatrzyła na mnie z błaganiem. Nie za wiele mogłem tu pomóc. Księżniczka złapała się za głowę, chwiejąc się, Elsa w ciągu sekundy była już przy niej.
- Muszę go zobaczyć, Elso - prosiła Anna. W końcu królowa spojrzała na mnie i kiwnęła głową.
- Jack, pomóż mi - szepnęła starsza z sióstr. Złapałem Annę bez odpowiedzi za jedno ramię - Elsa za drugie i pomogliśmy księżniczce przejść przez niemal pół Pałacu do skromnej komnaty, w której znajdował się Kristoff.
Elsa powiedziała nam, że Svena nie wpuszczono do pałacu, dlatego musi niestety poczekać na przyjaciela na dworze. Westchnąłem przypominając sobie z jaką determinacją zwierzę walczyło o życie chłopaka. Gdy przeszliśmy ostatni zakręt, zauważyliśmy z Elsą, że stan Anny poprawił się, szła z większą pewnością i nie potrzebowała pomocy. Delikatnie odszedłem od księżniczki, ale Elsa nie zrezygnowała z prowadzenia jej ciemnymi korytarzami.
Gdy weszliśmy do małooświetlonej komnaty, naszym oczom ukazał się Kristoff, siedzący na łóżku i rozmawiający z jedną ze służących, o ile pamiętam, była to Mitra, służka, którą nie tak dawno Elsa pytała o siostrę.
- Kristoff! - krzyknęła Anna z radością. Chłopak odwrócił się w naszym kierunku. Jego brązowe oczy błysnęły na widok księżniczki. Kristoff uśmiechnął się, ale jego uśmiech wciąż wyglądał słabo, a skóra była blada jak śnieg.
Anna wyrwała się z ramion Elsy i pobiegła do przyjaciela. Uśmiechnąłem się na widok Anny całującej Kristoffa, Elsa zrobiła dość dziwną minę. Złapałem królową za rękę i poprowadziłem w kierunku korytarza.
- Myślę, że powinniśmy im zostawić trochę prywatności - zachichotałem. Elsa przytaknęła ruchem głowy.
Wyszliśmy na korytarz, Elsa nie odezwała się ani słowem. Szliśmy całą drogę do komnaty Elsy sami, więc w pewnym momencie spytałem ją:
- Nie wyglądasz na za szczęśliwą z powodu odnalezienia Kristoffa - królowa rzuciła mi gniewne spojrzenie.
- Zwariowałeś? Zrobiłabym to po raz drugi - odparła.
- Więc o co chodzi? - dociekałem. Elsa odwróciła wzrok, ale nie zamierzałem się poddać. - Nie lubisz Kristoffa? Przecież opowiadałaś mi, że świetnie się razem dogadujecie - przypomniałem sobie jedną z naszych rozmów w jej ogrodzie.
Elsa wydawała się być zdziwiona faktem, że pamiętam naszą rozmowę, jakbym w ogóle nie słuchał tego, co mówi. Trochę mnie to uraziło, przyznam szczerze.
Królowa nie odpowiadała, skupiona na widoku z okna, za którym zamieć robiła swoje, przysypując całe Arendelle grubą warstwą śniegu. W dodatku bardzo szybko jasne popołudnie zmieniło się w ciemny wieczór.
- Chodzi o coś innego, nie mylę się? - zapytałem po chwili ciszy. W końcu Elsa odpowiedziała.
- Anna jest młoda. Boję się, że powtórzy się sytuacja z Hansem. Ona po prostu... Jest zbyt wrażliwa. Nie chcę o nic posądzać Kristoffa, wolałabym jednak, żeby Anna była nieco bardziej ostrożna. - westchnęła ciężko, jakby odpowiedź ją zmęczyła, po czym spytała ze smutnym uśmiechem: - Bardzo przeginam?
Westchnąłem, przytulając do siebie Elsę. Obydwoje staliśmy naprzeciw okna, obserwując drobne płatki śniegu, które mieniły się w bladym świetle Księżyca. Księżyc! Spojrzałem na jasną łunę wiszącą ponad chmurami. Wyglądał, jakby chciał powiedzieć mi coś ważnego. Nie, ostrzec, uświadomiłem sobie. Sam nie wiem, dlaczego, ale odwróciłem wzrok. Nie chciałem zostawiać tu Elsy, nie chciałem wieść dalej pustego życia Strażnika, gdy w moim życiu pojawiła się ona.
- Hans to świnia - warknąłem, Elsa obróciła się i spojrzała na mnie ze zdziwieniem. - Nie pamiętasz już jak potraktował ciebie? - spytałem nieco delikatniej. Krew we mnie wrzała, gdy przypominałem sobie Hansa całującego skutą w kajdanach Elsę.
Królowa uśmiechnęła się do mnie z nieco teatralną miną i powiedziała:
- Tak, pamiętam ty mój rycerzu w lśniącej zbroi - zachichotała, przytulając się do mnie. Poczułem się głupio, znaczy bardziej przypominałem żebraka - bez butów, z długą laską, ośnieżoną przy jednym końcu, niż rycerza na białym rumaku z połyskującą zbroją. A to na takiego rycerza zasługiwała Elsa.
Stałem jak wryty, nie wiedząc, co mam zrobić, co chwilę Księżyc kradł moją uwagę.
- Źle wyglądasz - szepnęła Elsa. Dopiero po chwili zrozumiałem, że musiała mi się przyglądać.
- Nic mi nie jest - mruknąłem słabo, ale Elsa wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do swojej komnaty.
Coś musiało się stać, myślałem sobie pośpiesznie, ale nie miałem pojęcia, co. Nie mogłem tego zignorować, gdybym to zrobił, chyba już na zawsze dręczyłoby mnie moje chore sumienie.
Usiadłem na parapecie w oknie Elsy, czując jak cała moja radość wysycha ze mnie jak kałuże w słoneczny dzień.
Dziewczyna westchnęła i usiadła naprzeciwko mnie.
- Jack, widzę, że coś jest nie tak, proszę, powiedz... - nie wiedzieć, czemu zerwałem się z mojego miejsca, kopiąc powietrze z bezradności. Ja sam chciałem wiedzieć, co mi jest.
- Ja też nie wiem, co się dzieje, po prostu coś jest nie tak, wiem to - mruczałem pod nosem, ledwie się hamując. Nie chciałem skrzywdzić Elsę jedynie przez moje huśtawki nastrojów, ale ona to chyba wyczuła, bo zachowała spokój. - Wiem, że Księżyc coś mi mówi, coś ważnego. - dodałem, dopiero uświadamiając sobie, jak głupio może to zabrzmieć.
Poczułem ciepły dotyk w mojej ręce, wyczułem tam dłoń Elsy. Kiedy obróciłem się, zauważyłem, że stała tuż obok.
- Cokolwiek zrobisz, wiesz, że zawsze możesz liczyć na mnie? - spytała poważnie. Dotknąłem jej ciepłych warg moimi własnymi, zatapiając się w nich na nowo. Jak właściwie chciałem żyć? Przecież bycie Strażnikiem sprawiało mi wiele radości, a nie mogłem już na zawsze siedzieć w Arendelle, czekając aż coś się stanie, albo dzieci przestaną wierzyć w legendę o Jacku Mrozie.
Nagle do komnaty weszła Anna, a Elsa odskoczyła ode mnie jak oparzona, rumieniąc się.
Anna zlustrowała nas ciepłym wzrokiem i spróbowała bez powodzenia ukryć uśmiech.
- Elso, Klauss cię szukał, chce z tobą pomówić - powiedziała cicho, ale w tym momencie usłyszeliśmy głuche stuknięcie, jakby coś odbiło się od szyby.
Podszedłem do okna i zauważyłem po drugiej stronie zmarzniętą Mleczuszkę, jej skrzydełka dygotały na wietrze. Bez namysłu otworzyłem okno, wpuszczając do komnaty nieco zimna i śniegu, po czym chwyciłem maleńką wróżkę w swoje chłodne palce.
Czułem na sobie wzrok sióstr, gdy zamknąłem szybko okno i usiadłem na podłodze, przytulając dygoczącą z zimna Mleczuszkę.
- Co się stało? - spytałem cicho, próbując ogrzać małą. Elsa usiadła obok mnie, Anna zerkała jej przez ramię.
Maleńka główka uniosła się na chwilę, wróżka nawet nie zdążyła odpowiedzieć, gdy zemdlała. W tym momencie zauważyłem jej skrzydełka pokryte czarnym pyłem, miała go trochę również na ptasiopodobnym ciele.
Mrok, oprzytomniałem. Księżyc właśnie o tym próbował mi powiedzieć. Ząbek musi być w takim razie w niebezpieczeństwie.
Nie mogłem dłużej czekać. Schowałem wróżkę do kieszeni bluzy i już miałem otwierać okno, by opuścić Pałac razem z wichrem, gdy Elsa złapała mnie za rękę.
- Jack, czekaj, co się stało? - ile mogłem jej powiedzieć, nie narażając jej na niebezpieczeństwo? Nie wiedziałem, gdzie leży granica, dlatego wolałem nie mówić jej nic.
- Elso, przepraszam, nie mogę...
- Obiecaj mi, że wrócisz - przerwała mi. Jej głos drżał. Patrzyłem wymownie wprost w błękitne oczy mojej ukochanej, nie wiedząc, czy lepiej skłamać, czy powiedzieć smutną prawdę.
- Nie mogę ci tego obiecać - wyszeptałem słabym głosem. Po policzkach Elsy spłynęły dwie samotne łzy.
Pocałowałem ją po raz ostatni, niemal ignorując obecność Anny, która z szokiem oglądała tę scenę. Bałem się, że przez nasze uściski zmiażdżymy nieprzytomną Mleczuszkę, leżącą w kieszeni bluzy, więc w końcu oderwałem się od ust Elsy. Wiedziałem, że jeszcze zatęsknię za ich dotykiem, ale wiedziałem, że każda chwila zwłoki może być ostatnią chwilą Zębowej Wróżki. Spojrzałem na Annę, po sekundzie już była obok, przytulając mnie. Objąłem ją, przypominając sobie moje wspomnienia, zachowane w zębach mlecznych, które pokazała mi Mleczuszka - moją młodszą siostrę, którą widziałem po raz ostatni przed moją śmiercią. Anna w pewien sposób mi ją przypominała.
Zostawiłem obie siostry same i wyszedłem przez okno na dach. Rzuciłem ostatnie spojrzenie w ich stronę, zachowując w pamięci łzy Elsy i smutek Anny i pognałem wraz z wichrem w stronę Wschodu. Miałem do pogadania z pewnym dawnym przyjacielem, który znów wtargnął w życie Strażników i znów zaczął najpierw od Zębowej Wróżki.
- Królowo - służąca stojąca przed komnatą Anny skłoniła się nisko. Siwe włosy opadły jej na twarz.
- Jak się czuje Anna, Mitro? - zapytała królowa uprzejmym głosem.
Służąca skłoniła się ponownie.
- O wiele lepiej, na zmianę z Ginewrą robimy jej okłady z rumianku i kąpiele z pokrzyw - skrzywiłem się. Kąpiele z pokrzyw? Biedna Anna...
Elsa kiwnęła, po czym weszła do komnaty, nawet nie pukając. Zastanawiałem się tylko przez chwilę przed podążeniem za królową, w końcu moja ciekawość zwyciężyła. Wszystkie służki wyszły z komnaty zostawiając naszą trójkę samą.
- Elsa - odetchnęła Anna. - Co z Kristoffem? - zapytała, od razu blednąc.
- Spokojnie, jest pod dobrą opieką, chyba wyjdzie bez szwanku. - zauważyłem, że policzki Anny nabierają zwykłego, różowego wyrazu. Na twarzy księżniczki pojawiła się ulga.
- Chcę go zobaczyć - szepnęła, wstając z łóżka. Miała na sobie haftowaną złotą nicią suknię.
Elsa jednak zastąpiła jej drogę.
- Nie czujesz się jeszcze najlepiej - powiedziała smutnym tonem podszytym troską. Anna popatrzyła na mnie z błaganiem. Nie za wiele mogłem tu pomóc. Księżniczka złapała się za głowę, chwiejąc się, Elsa w ciągu sekundy była już przy niej.
- Muszę go zobaczyć, Elso - prosiła Anna. W końcu królowa spojrzała na mnie i kiwnęła głową.
- Jack, pomóż mi - szepnęła starsza z sióstr. Złapałem Annę bez odpowiedzi za jedno ramię - Elsa za drugie i pomogliśmy księżniczce przejść przez niemal pół Pałacu do skromnej komnaty, w której znajdował się Kristoff.
Elsa powiedziała nam, że Svena nie wpuszczono do pałacu, dlatego musi niestety poczekać na przyjaciela na dworze. Westchnąłem przypominając sobie z jaką determinacją zwierzę walczyło o życie chłopaka. Gdy przeszliśmy ostatni zakręt, zauważyliśmy z Elsą, że stan Anny poprawił się, szła z większą pewnością i nie potrzebowała pomocy. Delikatnie odszedłem od księżniczki, ale Elsa nie zrezygnowała z prowadzenia jej ciemnymi korytarzami.
Gdy weszliśmy do małooświetlonej komnaty, naszym oczom ukazał się Kristoff, siedzący na łóżku i rozmawiający z jedną ze służących, o ile pamiętam, była to Mitra, służka, którą nie tak dawno Elsa pytała o siostrę.
- Kristoff! - krzyknęła Anna z radością. Chłopak odwrócił się w naszym kierunku. Jego brązowe oczy błysnęły na widok księżniczki. Kristoff uśmiechnął się, ale jego uśmiech wciąż wyglądał słabo, a skóra była blada jak śnieg.
Anna wyrwała się z ramion Elsy i pobiegła do przyjaciela. Uśmiechnąłem się na widok Anny całującej Kristoffa, Elsa zrobiła dość dziwną minę. Złapałem królową za rękę i poprowadziłem w kierunku korytarza.
- Myślę, że powinniśmy im zostawić trochę prywatności - zachichotałem. Elsa przytaknęła ruchem głowy.
Wyszliśmy na korytarz, Elsa nie odezwała się ani słowem. Szliśmy całą drogę do komnaty Elsy sami, więc w pewnym momencie spytałem ją:
- Nie wyglądasz na za szczęśliwą z powodu odnalezienia Kristoffa - królowa rzuciła mi gniewne spojrzenie.
- Zwariowałeś? Zrobiłabym to po raz drugi - odparła.
- Więc o co chodzi? - dociekałem. Elsa odwróciła wzrok, ale nie zamierzałem się poddać. - Nie lubisz Kristoffa? Przecież opowiadałaś mi, że świetnie się razem dogadujecie - przypomniałem sobie jedną z naszych rozmów w jej ogrodzie.
Elsa wydawała się być zdziwiona faktem, że pamiętam naszą rozmowę, jakbym w ogóle nie słuchał tego, co mówi. Trochę mnie to uraziło, przyznam szczerze.
Królowa nie odpowiadała, skupiona na widoku z okna, za którym zamieć robiła swoje, przysypując całe Arendelle grubą warstwą śniegu. W dodatku bardzo szybko jasne popołudnie zmieniło się w ciemny wieczór.
- Chodzi o coś innego, nie mylę się? - zapytałem po chwili ciszy. W końcu Elsa odpowiedziała.
- Anna jest młoda. Boję się, że powtórzy się sytuacja z Hansem. Ona po prostu... Jest zbyt wrażliwa. Nie chcę o nic posądzać Kristoffa, wolałabym jednak, żeby Anna była nieco bardziej ostrożna. - westchnęła ciężko, jakby odpowiedź ją zmęczyła, po czym spytała ze smutnym uśmiechem: - Bardzo przeginam?
Westchnąłem, przytulając do siebie Elsę. Obydwoje staliśmy naprzeciw okna, obserwując drobne płatki śniegu, które mieniły się w bladym świetle Księżyca. Księżyc! Spojrzałem na jasną łunę wiszącą ponad chmurami. Wyglądał, jakby chciał powiedzieć mi coś ważnego. Nie, ostrzec, uświadomiłem sobie. Sam nie wiem, dlaczego, ale odwróciłem wzrok. Nie chciałem zostawiać tu Elsy, nie chciałem wieść dalej pustego życia Strażnika, gdy w moim życiu pojawiła się ona.
- Hans to świnia - warknąłem, Elsa obróciła się i spojrzała na mnie ze zdziwieniem. - Nie pamiętasz już jak potraktował ciebie? - spytałem nieco delikatniej. Krew we mnie wrzała, gdy przypominałem sobie Hansa całującego skutą w kajdanach Elsę.
Królowa uśmiechnęła się do mnie z nieco teatralną miną i powiedziała:
- Tak, pamiętam ty mój rycerzu w lśniącej zbroi - zachichotała, przytulając się do mnie. Poczułem się głupio, znaczy bardziej przypominałem żebraka - bez butów, z długą laską, ośnieżoną przy jednym końcu, niż rycerza na białym rumaku z połyskującą zbroją. A to na takiego rycerza zasługiwała Elsa.
Stałem jak wryty, nie wiedząc, co mam zrobić, co chwilę Księżyc kradł moją uwagę.
- Źle wyglądasz - szepnęła Elsa. Dopiero po chwili zrozumiałem, że musiała mi się przyglądać.
- Nic mi nie jest - mruknąłem słabo, ale Elsa wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do swojej komnaty.
Coś musiało się stać, myślałem sobie pośpiesznie, ale nie miałem pojęcia, co. Nie mogłem tego zignorować, gdybym to zrobił, chyba już na zawsze dręczyłoby mnie moje chore sumienie.
Usiadłem na parapecie w oknie Elsy, czując jak cała moja radość wysycha ze mnie jak kałuże w słoneczny dzień.
Dziewczyna westchnęła i usiadła naprzeciwko mnie.
- Jack, widzę, że coś jest nie tak, proszę, powiedz... - nie wiedzieć, czemu zerwałem się z mojego miejsca, kopiąc powietrze z bezradności. Ja sam chciałem wiedzieć, co mi jest.
- Ja też nie wiem, co się dzieje, po prostu coś jest nie tak, wiem to - mruczałem pod nosem, ledwie się hamując. Nie chciałem skrzywdzić Elsę jedynie przez moje huśtawki nastrojów, ale ona to chyba wyczuła, bo zachowała spokój. - Wiem, że Księżyc coś mi mówi, coś ważnego. - dodałem, dopiero uświadamiając sobie, jak głupio może to zabrzmieć.
Poczułem ciepły dotyk w mojej ręce, wyczułem tam dłoń Elsy. Kiedy obróciłem się, zauważyłem, że stała tuż obok.
- Cokolwiek zrobisz, wiesz, że zawsze możesz liczyć na mnie? - spytała poważnie. Dotknąłem jej ciepłych warg moimi własnymi, zatapiając się w nich na nowo. Jak właściwie chciałem żyć? Przecież bycie Strażnikiem sprawiało mi wiele radości, a nie mogłem już na zawsze siedzieć w Arendelle, czekając aż coś się stanie, albo dzieci przestaną wierzyć w legendę o Jacku Mrozie.
Nagle do komnaty weszła Anna, a Elsa odskoczyła ode mnie jak oparzona, rumieniąc się.
Anna zlustrowała nas ciepłym wzrokiem i spróbowała bez powodzenia ukryć uśmiech.
- Elso, Klauss cię szukał, chce z tobą pomówić - powiedziała cicho, ale w tym momencie usłyszeliśmy głuche stuknięcie, jakby coś odbiło się od szyby.
Podszedłem do okna i zauważyłem po drugiej stronie zmarzniętą Mleczuszkę, jej skrzydełka dygotały na wietrze. Bez namysłu otworzyłem okno, wpuszczając do komnaty nieco zimna i śniegu, po czym chwyciłem maleńką wróżkę w swoje chłodne palce.
Czułem na sobie wzrok sióstr, gdy zamknąłem szybko okno i usiadłem na podłodze, przytulając dygoczącą z zimna Mleczuszkę.
- Co się stało? - spytałem cicho, próbując ogrzać małą. Elsa usiadła obok mnie, Anna zerkała jej przez ramię.
Maleńka główka uniosła się na chwilę, wróżka nawet nie zdążyła odpowiedzieć, gdy zemdlała. W tym momencie zauważyłem jej skrzydełka pokryte czarnym pyłem, miała go trochę również na ptasiopodobnym ciele.
Mrok, oprzytomniałem. Księżyc właśnie o tym próbował mi powiedzieć. Ząbek musi być w takim razie w niebezpieczeństwie.
Nie mogłem dłużej czekać. Schowałem wróżkę do kieszeni bluzy i już miałem otwierać okno, by opuścić Pałac razem z wichrem, gdy Elsa złapała mnie za rękę.
- Jack, czekaj, co się stało? - ile mogłem jej powiedzieć, nie narażając jej na niebezpieczeństwo? Nie wiedziałem, gdzie leży granica, dlatego wolałem nie mówić jej nic.
- Elso, przepraszam, nie mogę...
- Obiecaj mi, że wrócisz - przerwała mi. Jej głos drżał. Patrzyłem wymownie wprost w błękitne oczy mojej ukochanej, nie wiedząc, czy lepiej skłamać, czy powiedzieć smutną prawdę.
- Nie mogę ci tego obiecać - wyszeptałem słabym głosem. Po policzkach Elsy spłynęły dwie samotne łzy.
Pocałowałem ją po raz ostatni, niemal ignorując obecność Anny, która z szokiem oglądała tę scenę. Bałem się, że przez nasze uściski zmiażdżymy nieprzytomną Mleczuszkę, leżącą w kieszeni bluzy, więc w końcu oderwałem się od ust Elsy. Wiedziałem, że jeszcze zatęsknię za ich dotykiem, ale wiedziałem, że każda chwila zwłoki może być ostatnią chwilą Zębowej Wróżki. Spojrzałem na Annę, po sekundzie już była obok, przytulając mnie. Objąłem ją, przypominając sobie moje wspomnienia, zachowane w zębach mlecznych, które pokazała mi Mleczuszka - moją młodszą siostrę, którą widziałem po raz ostatni przed moją śmiercią. Anna w pewien sposób mi ją przypominała.
Zostawiłem obie siostry same i wyszedłem przez okno na dach. Rzuciłem ostatnie spojrzenie w ich stronę, zachowując w pamięci łzy Elsy i smutek Anny i pognałem wraz z wichrem w stronę Wschodu. Miałem do pogadania z pewnym dawnym przyjacielem, który znów wtargnął w życie Strażników i znów zaczął najpierw od Zębowej Wróżki.
poniedziałek, 16 marca 2015
Lęk
Gdy wbiegliśmy do pałacu, oboje natychmiast zauważyliśmy biegające sługi, niosące miski z gorącą wodę i koce. Co się tam do licha stało?
Elsa ani na moment nie przystanęła, a ja starałem się ją dogonić. Nie tak łatwo było wyminąć spieszące na pomoc księżniczce służące.
Kiedy wreszcie udało mi się dogonić królową, zauważyłem, że już siedziała przy łóżku Anny. Księżniczka miała bladą skórę, taką, jak wtedy, gdy jej serce zamarzało skute lodem. Zimne wargi poruszały się, szepcząc:
- Kristoff...
- Co się stało? - zapytała Elsa, ale tak naprawdę nie miał kto jej odpowiedzieć. Wszyscy byli zbyt pochłonięci niesieniem pomocy księżniczce.
Podszedłem do królowej i chwyciłem ją delikatnie za dłonie. Chciałem ją uspokoić, wesprzeć ją. Wiem, że teraz tego potrzebowała. Jedna za służących przeprosiła królową i zaczęła nacierać dłonie Anny.
- Elsa, spokojnie, Annie nic nie jest. - starałem się mówić spokojnie, ale ciało Elsy trzęsło się, obracała się w stronę siostry co sekundę.
- Skąd wiesz? - mruknęła. Ani na moment nie potrafiła się uspokoić. - Wszystko moja wina, pozwoliłam jej na ta podróż...
- Elsa, skup się, potrafisz wchłonąć zimno? - zapytałem cicho. królowa dopiero po chwili kiwnęła głową. Pewnie nie słuchała mnie aż do tej pory. - Ja ci pomogę, musimy jakoś ogrzać Annę, a potem możemy panikować.
Wiem, że pomogłem. Dałem jej cel. A wiem z doświadczenia, że gdy masz coś do roboty, to nie martwisz się na zapas. Elsa usiadła po jednej, ja po drugiej stronie łóżka. Służąca robiła swoje, oczywiście przeniknąłem przez nią, bo dla tej kobiety nie istniałem. Elsa rzuciła mi smutne spojrzenie, po czym wzięła w dłonie rękę Anny.
Ja zrobiłem to samo. Wierzcie mi, że po tylu wiekach spędzonych na zimnie mam trochę doświadczenia. Ale dłonie Anny były tak zimne, że zacząłem się bać, że jest za późno. Jednak jej klatka piersiowa unosiła się, ukazując wolne wdechy i wydechy, a księżniczka nie przestawała wołać Kristoffa.
Choć po policzkach Elsy płynęły łzy, nie przestawała wysysać z Anny chłodu. Służąca zaś zastępowała zimno zagrzanymi kawałkami skór, przez co ciało księżniczki szybko przyjmowało ciepło, jednak nie za szybko.
W końcu Anna otworzyła oczy.
- Elsa? - królowa uśmiechnęła się przez łzy i położyła dłoń na czole siostry. Widziałem po jej minie, że musiało być równie zimne, co ręce. - Jack... - szepnęła księżniczka. Otworzyłem szeroko oczy. Poznawała mnie. Anna uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością.
- Co się stało, Ania? - zapytała Elsa cicho. Troszkę się uspokoiła, zauważyłem. Całe szczęście. Dłonie księżniczki były nieco cieplejsze, a na jej policzkach wystąpiły rumieńce, stapiające się z rudym odcieniem włosów.
- Lawina - powiedziała Ania spokojnie, po czym wyskoczyła z łóżka, niemal mdlejąc w objęciach Elsy. - Kristoff! - wykrzyknęła. - Przysypało go, jest tu?
Spojrzałem na dworzan, którzy sprowadzili tu księżniczkę. Spuścili głowy, nie odzywając się. Teraz to Anna trzęsła się, a Elsa próbowała podtrzymać ja na duchu.
- Ania, spokojnie, połóż się - rozkazała królowa, kładąc siostrę. Widziałam po Annie, że jest załamana. Widziałem, że wiele łączyło ją z chłopakiem, ale najwyraźniej nie domyśliłem się, że mogła coś do niego czuć.
- Kristoff... Nie... - szlochała księżniczka. - Nie, róbcie coś, on nie może tam zostać! Błagam, Elso, błagam...
Elsa rzuciła mi zdeterminowane spojrzenie. Wiedziałem, że zrobi wszystko dla siostry. Tak samo jak ja zrobiłbym wszystko dla niej.
- Klauss! - wykrzyknęła. - Osiodłaj najszybszego wierzchowca. Zaraz wrócę. - po czym szepnęła do siostry. - Obiecaj mi, że będziesz się trzymać, a ja postaram się pomóc Kristoffowi...
- O Pani - wykrzyknął Klauss, mały minister o koziej bródce, o którym mówiła mi Elsa. Od razu coś mi w nim nie podpasowało. - Do bram zamku dobija się ten renifer... Nie można go uspokoić.
- Doskonale! - wykrzyknęła Elsa, zrywając się. - Pojadę na Svenie. - wszyscy dworzanie skupieni przy drzwiach komnaty spojrzeli na nią z szokiem. Według mnie był to dobry pomysł, renifer jest pewnie zdeterminowany, by szukać przyjaciela. W dodatku pewnie pamięta drogę...- Co tak stoicie? Prędzej!
Nie minął kwadrans, a Elsa trzymała się szyi Svena i oboje pędzili przez grubą warstwę śniegu. Ja leciałem za nimi na mojej lasce. Wicher niósł mnie daleko w góry.
- Jack! - krzyknęła do mnie Elsa, zasłaniając oczy przed ostrymi kawałkami śniegu. - Leć pierwszy, może coś zobaczysz...
Posłuchałem bez jakiegokolwiek komentarza. Nie chodziło tu nawet o to, że usługiwałem Elsie. Mnie również zależało na Annie, a skoro ona przejmowała się losem chłopaka, to ja nie miałem w tej sprawie nic do powiedzenia. Niedługo potem znaleźliśmy się w górach. Gdzie pozostałym zajmuje to kilka dni, nam zajęło godzinę. Dziwiłem się, że Sven był tak wytrzymały.
W końcu zauważyłem pasmo śniegu o kilku metrach wysokości. Zakryłem usta dłonią. Szansa wydobycia chłopaka spod warstwy puchu stawała się coraz mniejsza. Całe szczęście lawina, choć wysoka, nie zajmowała zbyt wielkiego obszaru. Zatrzymała się na pierwszych partiach drzew przy okolicznym lesie.
Elsa zeskoczyła z renifera, a Sven od razu zaczął biec w miejsce, gdzie prawdopodobnie został zasypany Kristoff. Królowa próbowała go dogonić, ale chodzenie po tak grubej warstwie było niemożliwe, a co dopiero bieg. Skoczyłem obok niej i wziąłem ją delikatnie w ramiona.
- Jack, co ty... - zaczęła, ale zanim skoczyła, ja trzymałem ją w objęciach lecąc lekko w porywach wiatru. - Jack, puść mnie błagam... Jack...
Nie zamierzałem jej puścić, zresztą na wysokości kilku metrów byłby to wręcz głupi pomysł.
- Elsa, spokojnie, nie ufasz mi? - spytałem z uśmiechem. Królowa odwróciłą wzrok. Cała się trzęsła.
- To nie tak, ja po prostu... Jack, błagam...
Zrozumiałem, o co chodzi. Elsa ma lęk wysokości. Byliśmy już niedaleko Kristoffa, więc starałem się lecieć tuż nad ziemią, po prostu by nie musieć iść po grubej warstwie śniegu.
Elsa cała dygotała, gdy postawiłem ją na ziemi.
- Przepraszam, nie wiedziałem - szepnąłem, a ona popatrzyła mi w oczy. Miałem wrażenie, że zobaczyłem w nich morze, niemal słyszałem szum fal. Byliśmy tak blisko siebie, że niemal stykaliśmy się nosami. Przerażała mnie ta bliskość, ale jednocześnie moje serce szalało jak zwariowane. Dziwiłem się, że Elsa go nie słyszy.
W końcu królowa odwróciła się i odbiegła w stronę Svena. Zapomnieliśmy, po co tu właściwie przybyliśmy, a dla chłopaka w tym czasie mogło być za późno.
Elsa pochyliła się i zaczęła kopać. Uklęknąłem obok. Gdy ona kopała, ja trzymałem dłonie nad dołkiem w śniegu i starałem się pogłębiać otwór. Oby Sven się nie pomylił i Kristoff rzeczywiście mógłby być pod nami. Renifer także zaczął kopać tuż obok. Szło mu to o wiele szybciej.
Trwało to kilkanaście, może dwadzieścia minut. W końcu coś zaszeleściło pod warstwą puchu. Elsa otrzepała Kristoffa z resztek śniegu, zdołaliśmy zobaczyć tylko skrawek jego ubrania, ale to był dowód na to, że Sven się nie pomylił.
- Sven, pomóż mi! - krzyknęła Elsa. Śnieg znikał w szybkim tempie, z moją mocą znikał bez śladu, reszta kopała. Najwyraźniej Elsa nie chciała używać swojej mocy, a może bała się, że straci kontrolę?
- Jest! - krzyknąłem, wydobywając chłopaka z lawiny. Był dużo cięższy niż przypuszczałem. Sven bardzo mi pomógł. To dziwne, w końcu wcześniej chciałby mnie rozszarpać. Najwyraźniej nie był taki głupi, wiedział, że chciałem pomóc jego przyjacielowi.
Policzki Kristoffa były jeszcze bledsze niż u Anny. przez myśl przeszło mi najgorsze. Elsa pochyliła się i dotknęła palcami żyły na jego szyi, sprawdzając puls. Czekaliśmy w milczeniu. W końcu westchnęła z ulga.
- Musi być naprawdę silny, skoro spędził w tym śniegu kilka godzin. - szepnęła, próbując podnieść chłopaka. Pomogłem jej i razem ułożyliśmy Kristoffa na grzbiecie renifera. Elsa wzięła ze sobą pas, którym spięła bezwiedne ciało chłopaka z grzbietem renifera. Zwierzę przeszło kawałek, by upewnić się, że jego przyjaciel dobrze się trzyma.
- Uff, całe szczęście. Sven, skup się, trafisz sam do Arendelle? - trochę to było głupie według mnie, że pytała o to renifera, ale on tylko prychnął, jakby go uraziła. Królowa uśmiechnęła się, głaszcząc go. - Szybciej tam dobiegniesz bez zbędnego balastu - dopiero po chwili pojąłem, że mówiła o sobie.
Renifer parsknął i odbiegł w las, dźwigając na grzbiecie ciało Kristoffa. Elsa westchnęła.
- Co jeżeli pas się urwie? - zapytała cicho. Już nie chodziło o Annę. Jej też musiało zależeć na Kristoffie. W końcu, jakby nie było, stał się częścią rodziny tak samo, jak Olaf czy Sven. Nawet przeszło mi przez myśl, że Elsa mogła traktować go jak szwagra.
- Możemy sami sprawdzić - mrugnąłem do niej, ale Elsa zatrzęsła się, domyślając się, o co mi chodzi.
- Nie, Jack, dojdę na nogach - powiedziała, unosząc ręce. Zaczynałem się obawiać, że bała się mnie.
Podszedłem wolno i złapałem ją za dłonie.
- Tak, najwyżej za kilka dni, tak? Myślałem, że chcesz jak najszybciej dowiedzieć się, co u Anny. - Elsa przygryzła wargę. Wiedziałem, że zaczynam ją przekonywać. Przybliżyłem się jeszcze kawałek. - Spokojnie, nawet przez myśl mi nie przejdzie ciebie upuścić - obiecałem.
Elsa wyglądała na zagubioną. W końcu przytuliła się do mnie.
- Jack, nie potrafię, naprawdę... Chcę, ale...
- W takim razie bądź silna, ja ci pomogę - to już druga obietnica jednego dnia. Szaleję!
- Obiecujesz? - spytała.
Nie wiem, co mnie podkusiło, albo co mi odbiło, ale ująłem delikatnie podbródek Elsy i pocałowałem ją. Dopiero po chwili pojąłem, co robię, ale było już za późno. Usta Elsy hipnotyzowały mnie, nie mogłem sam odpuścić i ze zdziwieniem odkryłem, że ona także nie tego nie chciała. Nie wiem, ile mogliśmy tam stać. Oceniłbym to na sekundę, jeden moment, ale w ciągu tego jednego momentu poczułem się naprawdę szczęśliwy. Moc lodu i moje możliwości nie mogły się równać z jednym krótkim pocałunkiem.
Kiedy otworzyłem oczy, dalej trzymałem w objęciach Elsę. Królowa wyglądała na zaniepokojoną, ale na jej ustach gościł uśmiech. Nie potrafiłem uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Nawet nie macie pojęcia, ile razy przyglądałem się wargom Elsy. Za każdym razem czułem się jak ostatni kretyn.
Nie pamiętałem naszego powrotu do Arendelle. Ale nie czułem już w ramionach tej samej trzęsącej się Elsy, co wcześniej. Chyba przestała się bać. I chyba ja tez przestałem.
Elsa ani na moment nie przystanęła, a ja starałem się ją dogonić. Nie tak łatwo było wyminąć spieszące na pomoc księżniczce służące.
Kiedy wreszcie udało mi się dogonić królową, zauważyłem, że już siedziała przy łóżku Anny. Księżniczka miała bladą skórę, taką, jak wtedy, gdy jej serce zamarzało skute lodem. Zimne wargi poruszały się, szepcząc:
- Kristoff...
- Co się stało? - zapytała Elsa, ale tak naprawdę nie miał kto jej odpowiedzieć. Wszyscy byli zbyt pochłonięci niesieniem pomocy księżniczce.
Podszedłem do królowej i chwyciłem ją delikatnie za dłonie. Chciałem ją uspokoić, wesprzeć ją. Wiem, że teraz tego potrzebowała. Jedna za służących przeprosiła królową i zaczęła nacierać dłonie Anny.
- Elsa, spokojnie, Annie nic nie jest. - starałem się mówić spokojnie, ale ciało Elsy trzęsło się, obracała się w stronę siostry co sekundę.
- Skąd wiesz? - mruknęła. Ani na moment nie potrafiła się uspokoić. - Wszystko moja wina, pozwoliłam jej na ta podróż...
- Elsa, skup się, potrafisz wchłonąć zimno? - zapytałem cicho. królowa dopiero po chwili kiwnęła głową. Pewnie nie słuchała mnie aż do tej pory. - Ja ci pomogę, musimy jakoś ogrzać Annę, a potem możemy panikować.
Wiem, że pomogłem. Dałem jej cel. A wiem z doświadczenia, że gdy masz coś do roboty, to nie martwisz się na zapas. Elsa usiadła po jednej, ja po drugiej stronie łóżka. Służąca robiła swoje, oczywiście przeniknąłem przez nią, bo dla tej kobiety nie istniałem. Elsa rzuciła mi smutne spojrzenie, po czym wzięła w dłonie rękę Anny.
Ja zrobiłem to samo. Wierzcie mi, że po tylu wiekach spędzonych na zimnie mam trochę doświadczenia. Ale dłonie Anny były tak zimne, że zacząłem się bać, że jest za późno. Jednak jej klatka piersiowa unosiła się, ukazując wolne wdechy i wydechy, a księżniczka nie przestawała wołać Kristoffa.
Choć po policzkach Elsy płynęły łzy, nie przestawała wysysać z Anny chłodu. Służąca zaś zastępowała zimno zagrzanymi kawałkami skór, przez co ciało księżniczki szybko przyjmowało ciepło, jednak nie za szybko.
W końcu Anna otworzyła oczy.
- Elsa? - królowa uśmiechnęła się przez łzy i położyła dłoń na czole siostry. Widziałem po jej minie, że musiało być równie zimne, co ręce. - Jack... - szepnęła księżniczka. Otworzyłem szeroko oczy. Poznawała mnie. Anna uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością.
- Co się stało, Ania? - zapytała Elsa cicho. Troszkę się uspokoiła, zauważyłem. Całe szczęście. Dłonie księżniczki były nieco cieplejsze, a na jej policzkach wystąpiły rumieńce, stapiające się z rudym odcieniem włosów.
- Lawina - powiedziała Ania spokojnie, po czym wyskoczyła z łóżka, niemal mdlejąc w objęciach Elsy. - Kristoff! - wykrzyknęła. - Przysypało go, jest tu?
Spojrzałem na dworzan, którzy sprowadzili tu księżniczkę. Spuścili głowy, nie odzywając się. Teraz to Anna trzęsła się, a Elsa próbowała podtrzymać ja na duchu.
- Ania, spokojnie, połóż się - rozkazała królowa, kładąc siostrę. Widziałam po Annie, że jest załamana. Widziałem, że wiele łączyło ją z chłopakiem, ale najwyraźniej nie domyśliłem się, że mogła coś do niego czuć.
- Kristoff... Nie... - szlochała księżniczka. - Nie, róbcie coś, on nie może tam zostać! Błagam, Elso, błagam...
Elsa rzuciła mi zdeterminowane spojrzenie. Wiedziałem, że zrobi wszystko dla siostry. Tak samo jak ja zrobiłbym wszystko dla niej.
- Klauss! - wykrzyknęła. - Osiodłaj najszybszego wierzchowca. Zaraz wrócę. - po czym szepnęła do siostry. - Obiecaj mi, że będziesz się trzymać, a ja postaram się pomóc Kristoffowi...
- O Pani - wykrzyknął Klauss, mały minister o koziej bródce, o którym mówiła mi Elsa. Od razu coś mi w nim nie podpasowało. - Do bram zamku dobija się ten renifer... Nie można go uspokoić.
- Doskonale! - wykrzyknęła Elsa, zrywając się. - Pojadę na Svenie. - wszyscy dworzanie skupieni przy drzwiach komnaty spojrzeli na nią z szokiem. Według mnie był to dobry pomysł, renifer jest pewnie zdeterminowany, by szukać przyjaciela. W dodatku pewnie pamięta drogę...- Co tak stoicie? Prędzej!
Nie minął kwadrans, a Elsa trzymała się szyi Svena i oboje pędzili przez grubą warstwę śniegu. Ja leciałem za nimi na mojej lasce. Wicher niósł mnie daleko w góry.
- Jack! - krzyknęła do mnie Elsa, zasłaniając oczy przed ostrymi kawałkami śniegu. - Leć pierwszy, może coś zobaczysz...
Posłuchałem bez jakiegokolwiek komentarza. Nie chodziło tu nawet o to, że usługiwałem Elsie. Mnie również zależało na Annie, a skoro ona przejmowała się losem chłopaka, to ja nie miałem w tej sprawie nic do powiedzenia. Niedługo potem znaleźliśmy się w górach. Gdzie pozostałym zajmuje to kilka dni, nam zajęło godzinę. Dziwiłem się, że Sven był tak wytrzymały.
W końcu zauważyłem pasmo śniegu o kilku metrach wysokości. Zakryłem usta dłonią. Szansa wydobycia chłopaka spod warstwy puchu stawała się coraz mniejsza. Całe szczęście lawina, choć wysoka, nie zajmowała zbyt wielkiego obszaru. Zatrzymała się na pierwszych partiach drzew przy okolicznym lesie.
Elsa zeskoczyła z renifera, a Sven od razu zaczął biec w miejsce, gdzie prawdopodobnie został zasypany Kristoff. Królowa próbowała go dogonić, ale chodzenie po tak grubej warstwie było niemożliwe, a co dopiero bieg. Skoczyłem obok niej i wziąłem ją delikatnie w ramiona.
- Jack, co ty... - zaczęła, ale zanim skoczyła, ja trzymałem ją w objęciach lecąc lekko w porywach wiatru. - Jack, puść mnie błagam... Jack...
Nie zamierzałem jej puścić, zresztą na wysokości kilku metrów byłby to wręcz głupi pomysł.
- Elsa, spokojnie, nie ufasz mi? - spytałem z uśmiechem. Królowa odwróciłą wzrok. Cała się trzęsła.
- To nie tak, ja po prostu... Jack, błagam...
Zrozumiałem, o co chodzi. Elsa ma lęk wysokości. Byliśmy już niedaleko Kristoffa, więc starałem się lecieć tuż nad ziemią, po prostu by nie musieć iść po grubej warstwie śniegu.
Elsa cała dygotała, gdy postawiłem ją na ziemi.
- Przepraszam, nie wiedziałem - szepnąłem, a ona popatrzyła mi w oczy. Miałem wrażenie, że zobaczyłem w nich morze, niemal słyszałem szum fal. Byliśmy tak blisko siebie, że niemal stykaliśmy się nosami. Przerażała mnie ta bliskość, ale jednocześnie moje serce szalało jak zwariowane. Dziwiłem się, że Elsa go nie słyszy.
W końcu królowa odwróciła się i odbiegła w stronę Svena. Zapomnieliśmy, po co tu właściwie przybyliśmy, a dla chłopaka w tym czasie mogło być za późno.
Elsa pochyliła się i zaczęła kopać. Uklęknąłem obok. Gdy ona kopała, ja trzymałem dłonie nad dołkiem w śniegu i starałem się pogłębiać otwór. Oby Sven się nie pomylił i Kristoff rzeczywiście mógłby być pod nami. Renifer także zaczął kopać tuż obok. Szło mu to o wiele szybciej.
Trwało to kilkanaście, może dwadzieścia minut. W końcu coś zaszeleściło pod warstwą puchu. Elsa otrzepała Kristoffa z resztek śniegu, zdołaliśmy zobaczyć tylko skrawek jego ubrania, ale to był dowód na to, że Sven się nie pomylił.
- Sven, pomóż mi! - krzyknęła Elsa. Śnieg znikał w szybkim tempie, z moją mocą znikał bez śladu, reszta kopała. Najwyraźniej Elsa nie chciała używać swojej mocy, a może bała się, że straci kontrolę?
- Jest! - krzyknąłem, wydobywając chłopaka z lawiny. Był dużo cięższy niż przypuszczałem. Sven bardzo mi pomógł. To dziwne, w końcu wcześniej chciałby mnie rozszarpać. Najwyraźniej nie był taki głupi, wiedział, że chciałem pomóc jego przyjacielowi.
Policzki Kristoffa były jeszcze bledsze niż u Anny. przez myśl przeszło mi najgorsze. Elsa pochyliła się i dotknęła palcami żyły na jego szyi, sprawdzając puls. Czekaliśmy w milczeniu. W końcu westchnęła z ulga.
- Musi być naprawdę silny, skoro spędził w tym śniegu kilka godzin. - szepnęła, próbując podnieść chłopaka. Pomogłem jej i razem ułożyliśmy Kristoffa na grzbiecie renifera. Elsa wzięła ze sobą pas, którym spięła bezwiedne ciało chłopaka z grzbietem renifera. Zwierzę przeszło kawałek, by upewnić się, że jego przyjaciel dobrze się trzyma.
- Uff, całe szczęście. Sven, skup się, trafisz sam do Arendelle? - trochę to było głupie według mnie, że pytała o to renifera, ale on tylko prychnął, jakby go uraziła. Królowa uśmiechnęła się, głaszcząc go. - Szybciej tam dobiegniesz bez zbędnego balastu - dopiero po chwili pojąłem, że mówiła o sobie.
Renifer parsknął i odbiegł w las, dźwigając na grzbiecie ciało Kristoffa. Elsa westchnęła.
- Co jeżeli pas się urwie? - zapytała cicho. Już nie chodziło o Annę. Jej też musiało zależeć na Kristoffie. W końcu, jakby nie było, stał się częścią rodziny tak samo, jak Olaf czy Sven. Nawet przeszło mi przez myśl, że Elsa mogła traktować go jak szwagra.
- Możemy sami sprawdzić - mrugnąłem do niej, ale Elsa zatrzęsła się, domyślając się, o co mi chodzi.
- Nie, Jack, dojdę na nogach - powiedziała, unosząc ręce. Zaczynałem się obawiać, że bała się mnie.
Podszedłem wolno i złapałem ją za dłonie.
- Tak, najwyżej za kilka dni, tak? Myślałem, że chcesz jak najszybciej dowiedzieć się, co u Anny. - Elsa przygryzła wargę. Wiedziałem, że zaczynam ją przekonywać. Przybliżyłem się jeszcze kawałek. - Spokojnie, nawet przez myśl mi nie przejdzie ciebie upuścić - obiecałem.
Elsa wyglądała na zagubioną. W końcu przytuliła się do mnie.
- Jack, nie potrafię, naprawdę... Chcę, ale...
- W takim razie bądź silna, ja ci pomogę - to już druga obietnica jednego dnia. Szaleję!
- Obiecujesz? - spytała.
Nie wiem, co mnie podkusiło, albo co mi odbiło, ale ująłem delikatnie podbródek Elsy i pocałowałem ją. Dopiero po chwili pojąłem, co robię, ale było już za późno. Usta Elsy hipnotyzowały mnie, nie mogłem sam odpuścić i ze zdziwieniem odkryłem, że ona także nie tego nie chciała. Nie wiem, ile mogliśmy tam stać. Oceniłbym to na sekundę, jeden moment, ale w ciągu tego jednego momentu poczułem się naprawdę szczęśliwy. Moc lodu i moje możliwości nie mogły się równać z jednym krótkim pocałunkiem.
Kiedy otworzyłem oczy, dalej trzymałem w objęciach Elsę. Królowa wyglądała na zaniepokojoną, ale na jej ustach gościł uśmiech. Nie potrafiłem uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Nawet nie macie pojęcia, ile razy przyglądałem się wargom Elsy. Za każdym razem czułem się jak ostatni kretyn.
Nie pamiętałem naszego powrotu do Arendelle. Ale nie czułem już w ramionach tej samej trzęsącej się Elsy, co wcześniej. Chyba przestała się bać. I chyba ja tez przestałem.